Straszna wrzawa na ulicy Żydowskiej


Andrzej Koraszewski 2019-11-02

Bernie Sanders
Bernie Sanders

W malutkim Dobrzyniu nad Wisłą dawna ulica Żydowska to teraz Slowackiego. Młode pokolenie o Słowackim nie wie zbyt dużo, o dawnej przeszłości swojego miasteczka też nie. Tymczasem w kraju nadal wrzenie, bo podobno ta nasza nowa noblistka to jakaś polakożerczyni. Kto wie, co ona mogła w tych swoich książkach napisać, ale ludzie różne rzeczy mówią. Tak czy inaczej, Żydowskiej w Dobrzyniu nie ma, Żydzi zniknęli, nikt nie wie co się z nimi stało, pewnie pojechali do Palestyny. W Ameryce jest jakaś Żydowska. Po ichniemu nazywa się J Street.  Podobno to nawet nie jest ulica, tylko taka organizacja Żydów, którzy się kłócą z innymi Żydami.

Olga Tokarczuk opisywała kłótnie polskich Żydów prawie 300 lat temu i też trudno było dojść, o co oni się tak naprawdę kłócili, o Boga, czy o to jak uciec od nienawiści? Tak czy inaczej, szukając tego, co mądre, świństw i okrucieństwa wzajemnie sobie nie oszczędzali i dla wielu tragicznie się te spory skończyły. Stare czasy, a Tokarczuk to Caravaggio słowa, pokazuje wszystko w ostrym świetle i przerażająco wyraźnie, więc trudno się dziwić, że niektórych oczy i bez czytania bolą.    


No więc, na J Street wrzawa wśród odszczepieńców, bo zaprosili na występy niejakiego Sandersa. To taki amerykański Żyd, jego ojciec był z Podhala, a matka z Rosji, więc pewnie jego rodzice z tych Żydów, co to myśleli, że ten pomysł z Palestyną jest bez sensu, internacjonalizm jest obiecujący, ale amerykański kapitalizm bezpieczniejszy. Bernie Sanders urodził się w 1941 roku w Brooklinie i jak tylko trochę podrósł, zabrał się za obalanie kapitalizmu. Podczas podróży poślubnej w 1988 pojechał do ZSRR, odwiedził mumię Lenina, poszedł do sauny i spotkał kilku dobrze dobranych zwykłych ludzi (o los radzieckich Żydów nie pytał, bo to w końcu nie jego sprawa), ucieszyły go niskie czynsze za mieszkania. Był również na Kubie, która zaimponowała mu jeszcze bardziej niż Kraj Rad. Potem wychwalał zmiany w Wenezueli. Teraz postanowił, że zostanie prezydentem i ma nawet poparcie ważnych postaci z Partii Demokratycznej, takich jak Alexandria Ocasio-Cortez, Ihlan Omar czy Rashida Tlaib. Kto wie, może właśnie poparcie tych pań przekonało niektórych wątpiących wcześniej amerykańskich Żydów, że ten Bernie Sanders to jednak antysemita, ale inni nadal nie byli przekonani i Żydzi z J Street zaprosili go, żeby im opowiedział, co chciałby zrobić jako amerykański prezydent. Nikt nie wątpił, że Sanders opowie jak będzie walczył o pokój i jak wreszcie zakończy ten straszny konflikt między Izraelem i Palestyńczykami. (Pomysły tego kandydata na amerykańskiego prezydenta dziwnie przypominają pomysły niejakiego Jakuba Franka, ale może tylko mnie się to tak kojarzy.)


Podczas swoich występów na J Street Bernie Sanders głosił, że i owszem, popiera samo istnienie Izraela (co przecież dla żydowskiego demokraty nie musi być takie oczywiste), ale przywódcy tego kraju muszą znać swoje miejsce i trzeba im to powiedzieć w taki sposób, żeby nie tylko zmusić ich do stworzenia państwa Palestyna obok Izraela, ale i pohamować ich niepohamowaną żądzę samoobrony. (Tak przynajmniej prezentują to prawowierni Żydzi, krytycznie  nastawieni do tych z J Street.) Głosił więc kandydat na stanowisko amerykańskiego prezydenta, że pomoc amerykańska powinna być bardziej rozłożona. Na tytuły w (głównie żydowskich) mediach zasłużyła jednak jego propozycja idąca znacznie dalej, a mianowicie, żeby te miliardy pomocy dla Izraela przekierować do Gazy. Pochylił się Bernie Sanders nad kryzysem humanitarnym w Gazie nie pamiętając, kto tam rządzi i kto do tego kryzysu humanitarnego doprowadził. Zrobił się więc krzyk i rwetes wśród innych amerykańskich Żydów, że ten Żyd chyba zwiariował, jeśli on słowa Hamas nie umie wymówić, o terrorze tego Hamasu nic nie wie, a o jego konstytucyjnych celach zniszczenia Izraela i jego żydowskiej ludności nie chce słuchać, to on jest chyba meszuge jakiś, albo świadomie i z premedytacją chciałby, żeby Ameryka finansowała dążących do kolejnej Zagłady islamistów.     


Przypominają zatem Żydzi amerykańscy tym Żydom z J Street, że blokada Gazy jest narzucona wspólnie przez Izrael i Egipt, że są po temu pewne powody, że domaganie się przez tego Sandersa otwarcia granic, jest głupotą bez granic, przynajmniej jak długo Gaza jest bazą terrorystyczną islamistycznych terrorystów wspomaganych przez Iran, Katar i Turcję i że może lepiej, żeby Ameryka już ich nie wspomagała.                  

Przypominają również żydowscy krytycy Sandersa, że Izrael dostarcza każdego dnia całe konwoje dóbr wszelkich, jak również elektryczność i wodę, a w zamian otrzymuje salwy rakiet, które nierzadko spadają na mieszkańców Gazy, a na dodatek hamasowcy zbierają się tysiącami przy granicy, wysyłając tysiące balonów, które podpalają izraelskie pola i lasy, próbują zniszczyć graniczne płoty,  co jest zapewne powodem, że Sanders nazywa izraelskiego premiera rasistą.       


Góry amerykańskich pieniędzy wzmocniłyby bardzo Hamas, ale z pewnością nie zmieniłyby jego natury krwiożerczej bestii, ani nie złagodziłyby kryzysu humanitarnego, bo to wymaga zmienienia natury Hamasu. Ale Bernie Sanders jest w dobrym towarzystwie i chce tego samego, co Ilhan Omar, Rashida Tlaib i Linda Sarsour— państwa Palestyna rządzonego przez Hamas.


Nie wiem, może ci amerykańscy Żydzi przesadzają z  tymi oskarżeniami tego odszczepieńca, może Bernie Sanders ma nadzieję, że on nie tego chce. Czy Sanders świadomie przekłamuje naturę amerykańskiej pomocy dla Izraela, twierdząc, że to jakaś pomoc Waszyngtonu dla Netanjahu, przecież doskonale wie, że w odróżnieniu od pieniędzy przekazywanych Palestyńczykom, pomoc dla Izraela jest najbardziej przejrzystą pomocą na świecie, z tego prostego powodu, że w całości idzie na zakupy w amerykańskich fabrykach, więc jest to bardziej subwencjonowanie amerykańskiego przemysłu, a skierowanie tych pieniędzy do Gazy nie nakarmi ani jednego mieszkańca Gazy. (Tu już przesadzili amerykańscy Żydzi krytykujący Sandersa, bo trafiające do prywatnych kieszeni hamasowskich dygnitarzy pieniądze pozwoliły zapłacić za niejedno wystawne przyjęcie i nakarmić znacznie więcej ludzi niż było na weselu w Kanie, a i jedzenie podawano na tych przyjęciach wystawniejsze.) Prawdą jest jednak, że ten Żyd nie martwi się specjalnie faktem, że jego propozycje pomogłyby znacznie w zabijaniu innych Żydów, zaś obecna amerykańska pomoc pomaga im tylko chronić się przed wymordowaniem przez przyjaciół pana Sandersa.           


Podobno dyskutanci na tym spotkaniu nie kwestionowali mądrości żydowskiego kandydata na stanowisko amerykańskiego prezydenta, bo propozycje pozwalają na pozyskanie, jeśli nie sympatii, to przynajmniej względnego spokoju ze strony amerykańskich antysemitów.     


Kłopot z tymi Żydami, bo czasem człowiek ma wrażenie, że oni muszą być najlepsi nawet wśród antysemitów. Szef J Street, Jeremy Ben-Ami, powiedział na dorocznej konferencji tej organizacji 27 października, że amerykańska pomoc dla Izraela nie może być bezwarunkowa. Prawdę mówiąc, żadna pomoc dla Izraela nigdy nie była bezwarunkowa. Stalin gotów był pomóc w 1948, pod warunkiem, że Izrael będzie państwem komunistycznym. Umożliwił wysyłanie czeskiej broni, co pozwoliło zrównoważyć trochę blokadę dostaw broni dla Żydów i masowe zaopatrywanie w broń (przez Brytyjczyków) Jordańczyków, Egipcjan i Syryjczyków. Kiedy się okazało, że Izrael nie chce być państwem komunistycznym, Czesi zaangażowani w te dostawy broni zostali wymordowani. Kiedy w 1973 roku kraje arabskie szykowały się do kolejnej próby ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej inny amerykański polityk żydowskiego pochodzenia (tym razem z prawicowego obozu politycznego) pilnował starannie, żeby izraelscy Żydzi nie mieli szans na powtórzenie sukcesu z 1967 roku.     


Jak opisywał to w swojej ksiażce izraelski dyplomata Yehuda Avner, Henry Kissinger, grożąc izraelskiej premier całkowitą zmianą amerykańskiej polityki, zabronił uderzenia prewencyjnego w przeddzień wojny Yom Kippur, ostrzegł również, żeby Izrael nie zarządzał  pełnej mobilizacji. W efekcie zginęły w tej wojnie tysiące izraelskich żołnierzy. Kissinger nie ukrywał, że bał się, iż Izraelczycy rozgromią arabskie armie, bo wtedy trudno będzie Izrael „przycisnąć”. W długiej karierze Kissingera antyizraelskich występów było wiele, włącznie z „przepowiednią” że za dziesięć lat Izrael nie będzie istniał. Wiele zbrodni ma ten wielki dyplomata na sumieniu, więc nie wiadomo dlaczego mu tylko te przeciw Izraelowi wypominać, ani Kurdowie nie mają powodu go dobrze wspominać, ani Chilijczycy. Dość wstrętna postać, chociaż bez wątpienia umysł niepośledni.


Wrzawa na ulicy Żydowskiej jednych martwi, innych cieszy, zrozumieć ją trudno, chociaż lektura podróży przez siedem granic Olgi Tokarczuk może tu trochę pomagać. Tokarczuk jest zdumiewającą pisarką, zdumiewa nie tylko piękno jej języka, ale i niezwykła staranność badaczki dokumentów, wierność historycznym faktom, psychologiczna wiedza i poetycka wyobraźnia. W historii Jakuba Franka opisuje żydowskie ulice, żydowskie domy i żydowskie dusze. Pokazuje również polski ówczesny świat i nie jest w tym antypolska. Pokazuje ludzi uwikłanych w swoje wierzenia, pasje i pragnienia i dlatego jest również zrozumiała poza granicami Polski. Prawdopodobnie Bernie Sanders nigdy jej nie będzie czytał, nie sądzę, żeby sięgnął po nią Soros, a nadwiślański minister kultury będzie dalej zapewniał, że kiedyś spróbuje jakąś jej książkę przeczytać. W Dobrzyniu nad Wisłą ulicy Żydowskiej nie ma, nie ma tu również żadnej księgarni, ludzie czasem mówią, że Polską rządzą Żydzi, że Ameryką rządzą Żydzi, że Europą rządzą Żydzi. Żydzi czasem boją się tego gadania, a reagują różnie, jedni tak, drudzy inaczej. Ludzie jak ludzie. W Europie pozostały nędzne resztki Żydów, większość zginęła z rąk europejskich antysemitów, ci, co przeżyli, uciekli do Palestyny lub do Ameryki. Gdziekolwiek są, spierają się dalej, niepewni co jest mądre. Niektórzy są przerażająco głupi, bywa również, że podli.