Nathaniel Comfort raz jeszcze: nauka nie czyni postępów (czy może robi to?)


Jerry A. Coyne 2019-10-31

Illustration by Julien Pacaud; Dennis Galante / Corbis
Illustration by Julien Pacaud; Dennis Galante / Corbis

Historyk nauki, Nathaniel Comfort, wypluł z siebie co najmniej 65 tweetów albo zjeżdżając Stevena Pinkera za jego jeden tweet krytykujący okropny artykuł Comforta w „Nature”, albo promując swój własny artykuł. To obejmuje serię 25 tweetów, które powtarzają to, co Comfort napisał na swojej stronie internetowej o Pinkerze. To się nazywa przesada!


Przeczytałem kilka innych artykułów Comforta w „Nature” i „Atlantic” i widzę, że konsekwentnie jest on antyredukcjonistyczny, antypostępowy (patrz poniżej), przebudzony i postmodernistyczny.  Nie chcę spędzać zbyt wiele czasu na krytyce artykułów Comforta, które i tak są dość mdłe, ani nie zamierzam szydzić z jego wyglądu, ani wysuwać argumentów ad hominem, jak to on zrobił napadając na Pinkera. Zamiast tego skieruję was do jednego z artykułów w „Atlantic”, który pokazuje pewne cechy jego pisania. Kliknij na link pod zrzutem z ekranu poniżej.



https://www.theatlantic.com/magazine/archive/2016/06/genes-are-overrated/480729/
https://www.theatlantic.com/magazine/archive/2016/06/genes-are-overrated/480729/

Ten artykuł jest recenzją z niedawnej książki Siddharthy Mukherjeego o genetyce, The Gene: An Intimate History, która dobrze się sprzedawała, choć nie tak dobrze jak książka Mukherjeego o raku, która zdobyła Nagrodę Pulitzera, The Emperor of All Maladies. I chociaż ja i inni mieliśmy poważne problemy z poglądami Mukherjeego na epigenetykę i regulację genów, które, moim zdanie, błędnie opisał w artykułach poprzedzających publikację książki, w książce jednak dokonał pewnych zmian pod wpływem krytyki i Matthew Cobb dał jej mieszaną recenzję w „Nature”.


Recenzja Comforta nie jest jednak mieszana: jest głównie negatywna. Określa on książkę jako “historię Wigów”, „antynaukową”, redukcjonistyczną, pełną genetycznego determinizmu (Comfort, jako postmodernistyczny historyk nauki nienawidzi tego!), a na koniec nawet sugeruje, że geny mogą zniknąć jako mające sens pojęcie. Najbardziej dziwaczne w jego artykule jest to, że Comfort oświadcza, że nauka nie jest „marszem ku prawdzie”.


Pokażę wam tylko kilka fragmentów. Najpierw – przebudzenie. W sprawie wzmianek o Indiach, o których Mukherjee sporo pisze w książce, Comfort wydaje się sądzić, że są tam jedynie jako „India-washing”, by ukryć hegemonię – zgadliście! – eurocentrycznej powtórki przeglądu historii genetyki:  

Kurtyna podnosi się na Kolkatę, dokąd pojechał, by odwiedzić swojego kuzyna, Moni, u którego postawiono diagnozę schizofrenii. W dodatku do Moniego dwóch wujków autora cierpiało na „rozmaite objawy rozpadu umysłu”. Zapytany o bengalską nazwę takiej odziedziczonej choroby, ojciec  Mukherjee odpowiada: „Abheder dosh”—wada tożsamości. Schizofrenia staje się niepokojącym kamieniem probierczym w całej książce. Ale indyjskie przerywniki są wepchnięte w konwencjonalną, triumfalistyczną opowieść o europejsko-amerykańskiej genetyce napisanej z punktu widzenia zwycięzcy: historia imperatora wszystkich cząsteczek.


W 1931 roku angielski historyk, Herbert Butterfield, nazwał to podejście „interpretacją historii przez Wigów”. Większość historyków, napisał, było uosobieniem XIX-wiecznego angielskiego gentlemana: „protestant, postępowy i Wig” Wigowscy historycy „bardzo szybko zajęli się dzieleniem świata na przyjaciół i wrogów postępu”. Niebezpieczeństwem wigowskiej historii jest to, że uzasadnia dominację klasy rządzącej jako wynik nieubłaganych sił naturalnych.  

“Triumfalistyczna”? “Zwycięzcy?” Nauka jest międzynarodowym przedsięwzięciem i pozostaje faktem, że choć większość postępów nowoczesnej genetyki miała miejsce w Ameryce i Europie (głównie w Wielkiej Brytanii), ludzie, którzy wyjaśnili jak DNA działa, wytwarza białka i podlega regulacji, byli z różnych stron świata. Jedną z ważnych postaci był Har Gobind Khorana, urodzony w Indiach, który zdobył Nagrodę Nobla za prace wykonane w USA, wyjaśniające trójkową naturę kodu genetycznego. Jeśli chodzi o protestantów, to proszę mnie nie rozśmieszać! W rozwoju genetyki molekularnej po 1953 roku była duża liczba Żydów: Wally Gilbert, Josh Lederberg, Arthur Kornberg, Marshall Nirenberg, François Jacob, Norton Zinder, i oczywiście Rosalind Franklin. Jest więcej “berg” w historii genetyki molekularnej niż w Alpach!


W sprawie Rosalind Franklin, która z pewnością była wówczas przeoczona, ale której reputację przywróciło wielu autorów (zgadzam się z Matthew, że gdyby żyła, Franklin powinna była dzielić Nagrodę z Chemii z Mauricem Wilkinsem, podczas gdy Watson i Crick mogli zdobyć  Nagrodę w Medycynie lub Fizjologii), Comfort subtelnie wrzuca swoje afiszowanie się cnotą:

W 1953 roku, bezczelni Watson i Crick otrzymali zasługę rozwiązania problemu podwójnej helisy, podczas gdy zaniedbano bohaterskich Rosalind Franklin i Maurice Wilkinsa, a ich rolę zminimalizowano.

Bezczelni? No cóż, a może ”ambitni i żarliwi”? A co do ”bohaterskich” Franklin i Wilkinsa i ich rzekomego zaniedbania, to jest to prawdą wobec Franklin, ale nie jest prawdą wobec  Wilkinsa, który dostał Nagrodę Nobla w 1962 roku obok Watsona i Cricka. To zdanie jednak i jego zbędne przymiotniki jest niepotrzebne, bo z tego, co wiem, Mukherjee nie ignoruje Franklin.


To jednak na marginesie. Pod koniec recenzji Comfort, podobnie jak wielu innych przed nim, pomniejsza koncepcję genu, wypaczając fakty, by pasowały do jego antyredukcjonistycznej i przeciwnej determinizmowi genetycznemu agendy:

Jak na ironię, im bardziej badamy genom, tym bardziej „gen” zanika. Genom był początkowo definiowany jako pełen zestaw genów organizmu. Kiedy byłem na uczelni w latach 1980., ludzie mieli 100 tysięcy genów; dzisiaj uznaje się tylko około 20 tysięcy kodujących białka genów. Te, które pozostały, są modularne, przerobione, zmieszane i dopasowywane. Nachodzą na siebie i wklejają się. Niektóre można czytać do przodu i do tyłu. Liczba chorób, o których sądziło się, że są powodowane przez pojedynczy gen, kurczy się;  większość efektów genów na każdą daną chorobę jest niewielka. Tylko około 1 procent naszego genomu koduje białko. Reszta jest ciemną materią DNA. Nadal nie jest w pełni zrozumiana, ale część z niej dotyczy regulacji samego genomu. Część naukowców, którzy badają niekodujący białko DNA, odchodzi nawet od pojęcia genu jako czegoś fizycznego. Uważają, że jest to „pojęcie wyższego rzędu” lub „ramy”, które zmieniają się wraz z potrzebami komórki. Stary genom był liniowym zestawem instrukcji, przerywanym przez śmieci; nowy genom jest dynamicznym, trójwymiarowym organem – jak nazwała go genetyczka Barbara McClintock w 1983 roku: „wrażliwym organem komórki”.


Tak, struktura i regulacja genów jest skomplikowana, ale regulacji genów często dokonują  inne geny. A pojęcie genu jako odcinka DNA, który koduje białko lub kontroluje wytwarzanie innego białka, jest nadal użyteczne: codziennie słyszę słowo „gen” używane w ten sposób. Geny regulatorowe nadal można rozumieć jako geny. A ostatnie zdanie Comforta jest dla mnie niezrozumiałe. Jeśli pojęcie „genu” zanika, to jest to dla mnie zupełnie nowa wiadomość.


Najważniejsze jest jednak zakończenie Comforta; wytłuściłem anty-postępową tyradę:  

Nie chodzi o to, że to jest poprawny sposób rozumienia genomu. Chodzi o to, że nauka nie jest marszem ku prawdzie. Raczej, jak napisał w 1967 John McPhee, „nauka wymazuje to, co poprzednio było prawdą”. Każde pokolenie naukowców okrywa mierzwą wczorajsze fakty, by zapłodnić jutrzejsze.


“Jest wielkość w tym poglądzie na życie” – twierdził Darwin, mimo że nie dopuszczał żadnego celu, żadnej szansy na doskonałość. Jest wielkość  także w darwinowskim poglądzie na naukę. Gen nie jest platońskim ideałem. Jest ludzką ideą, ciągle zmieniającą się i ciągle zakorzenioną w czasie i przestrzeni. Aby powtórzyć samego Darwina, podczas gdy ta planeta nadal krąży według praw wyłożonych przez Kopernika, Keplera i Newtona, niekończące się interpretacje dziedziczności ewoluowały i ewoluują.  

Co do diabła rozumie Comfort przez powiedzenie, że „nauka nie jest marszem ku prawdzie”? Oczywiście nauka wpakowuje się w ślepe zaułki i musi wycofać się i zmienić (Nagrody Nobla były przyznawane za fałszywe odkrycia, które później trzeba było rewidować i oczywiście wiemy, że kontynenty dryfują, choć nie myśleliśmy tak przed latami 1950), ale powiedzenie, że nie ma ogólnego postępu ku prawdzie, jest po prostu głupie.


Znamy formuły różnych cząsteczek, znamy strukturę DNA i wiemy jak koduje białka, wiemy, że mikroorganizmy powodują choroby zakaźne (oraz które z nich powodują jakie choroby) i wiemy wystarczająco dużo o fizyce, by wysyłać sondy na Saturna i moduły, by krążyły wokół Marsa. Porównajmy to, co wiemy teraz o Wszechświecie, z tym, co wiedzieliśmy w siedemnastym wieku, kiedy mówi się, że nastąpił początek „nowoczesnej” nauki. NIE MAMY WIĘCEJ PRAWDY???


Tak, koncepcja „prawdy” w nauce nie jest absolutna, ale trzeba być szaleńcem, by sądzić, że nauka nie ustaliła pewnych „prawd”, których obalenie jest tak nieprawdopodobne, że możesz się o to założyć, stawiając na szali własny dom. Woda to H2O, benzen ma sześć atomów węgla, bacillus powoduje dżumę, światło podróżuje w próżni z szybkością 299 792 458 metrów na sekundę. I tak dalej, ad infinitum.


Widzimy tutaj postmodernistę wypowiadającego absurdalne twierdzenia o naturze nauki. Dlaczego „Nature” w ogóle zatrudnia człowieka, który uważa, że nauka nie jest marszem ku prawdzie? Jeśli tym nie jest, to czym jest? 


No cóż, może jednak jest, bo nieco wcześniej w swoim artykule, całkowicie zaprzeczając samemu sobie,  Comfort mówi to w akapicie, który przedtem umyślnie skróciłem:

Niebezpieczeństwem wigowskiej historii jest to, że uzasadnia dominację klasy rządzącej jako wynik nieubłaganych sił naturalnych. Jest to szczególnie kuszące przy pisaniu o nauce, ponieważ wiedza naukowa istotnie postępuje naprzód.

Jak to więc jest, doktorze Comfort? Czy nauka maszeruje ku prawdzie, czy nie? Jeśli nie, jak pan mówi na końcu, to co to znaczy, że wiedza naukowa postępuje naprzód? Czy istnieje różnica między wiedzą naukową a prawdą? Czy to jest jakaś postmodernistyczna gra słowna, czy też pod koniec artykułu zapomniał pan, że wcześniej sugerował pan, że nauka istotnie robi postępy w rozumieniu wszechświata? Czy też przedefiniował pan słowo „maszeruje”?


Oczekuję na wieloczęściową odpowiedź i wyjaśnienia dra Comforta na Twitterze. Naprawdę jednak nie rozumiem, co czyni tego człowieka wystarczająco kwalifikowanym do pisania o nauce dla „Nature” i „Atlantic”. Może jednak te pisma chcą dawki antynauki i postmodernizmu jako odtrutki dla jedynego prawdziwego sposobu zdobywania wiedzy: nauki i jej metody empirycznej.


Nathaniel Comfort redux: Science doesn’t progress (or does it?)

Why Evolution Is True, 13 października 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Jerry A. Coyne

Emerytowany profesor na wydziale ekologii i ewolucji University of Chicago, jego książka "Why Evolution is True" (Polskie wydanie: "Ewolucja jest faktem", Prószyński i Ska, 2009r.) została przełożona na kilkanaście języków, a przez Richarda Dawkinsa jest oceniana jako najlepsza książka o ewolucji.  Jerry Coyne jest jednym z najlepszych na świecie specjalistów od specjacji, rozdzielania się gatunków. Jest również jednym ze znanych "nowych ateistów" i autorem książki "Faith vs Fakt". Jest wielkim miłośnikiem kotów i osobistym przyjacielem redaktor naczelnej.