Uwagi o groźnej przewadze donosów nad doniesieniami


Andrzej Koraszewski 2019-09-09


Wolna prasa jest warunkiem demokracji. Wolna prasa nie jest synonimem prasy rzetelnej. Tylko w teorii mamy klarowną różnicę między kapłanem i dziennikarzem. Kapłan naucza, w co mamy wierzyć. Dziennikarz, przynajmniej  w teorii, dostarcza nam faktów, na podstawie których możemy sobie wyrobić własne sądy. Kościół katolicki ma powód do niepokoju, maleje liczba powołań kapłańskich. Kandydatów do stanu dziennikarskiego nie brakuje. Przeciwnie, powołań jest znacznie więcej niż miejsc pracy, a niemal wszyscy wydają się kierować pragnieniem nauczania, w co mamy wierzyć. Nie ma rzetelnych informacji jak przedstawiają się nakłady na dopłaty do farm trolli. Sprawa jest skomplikowana, część tych dopłat idzie z budżetów rządowych, inne są inwestycjami w działalność gospodarczą, jeszcze inne sprawiają wrażenie działalności charytatywnej.

Słynna dziś „mała Emi” zapewnia, że produkowała donosy z pobudek patriotycznych. Jako zawodowa patriotka żądała również godziwego żołdu. Ludzie, którzy dobrze wykonują powierzone im obowiązki często uważają, że ich oczekiwania płacowe są  uzasadnione. Prezes państwowej telewizji zarządza ogromną farmą trolli. Żołd ma godziwy. Rzetelnie wypełnia powierzone mu obowiązki zawodowego patrioty. Czy zasadne jest podejrzenie, że w tej firmie donosy dominują nad doniesieniami? Nie mam informacji z pierwszej ręki, wiele lat temu wyrzuciłem z domu telewizor. Powtarzam zatem tylko obserwacje innych. (Być może powinienem formułować moje sądy ostrożniej.)


Czy może być zasadne nazwanie wielkiego medium „farmą trolli”? Określenie „farma trolli” przybyło do nas z Rosji i ma bardzo konkretne znaczenie: tłum zatrudnionych na czarno ludzi produkuje anonimowo w Internecie czarną propagandę. Mają wpływać na opinię publiczną poprzez masowe powielanie kłamliwych treści. Mają zmieniać obraz tego, w co społeczeństwo wierzy i wpływać podprogowo na poglądy tych, którzy mają skłonność do dawania wiary teoriom spiskowym. Poza granicami własnego kraju mają również wpływać destabilizująco na arenę polityczną konkurentów.


Rosja nie należała i nadal nie należy do światowej czołówki w nauce ani w technice, jest natomiast niewątpliwym liderem jeśli idzie o czarną propagandę. Ma na tym polu ogromną tradycję, znacznie starszą niż Związek Radziecki. Do największych rosyjskich osiągnięć na tym polu należą Protokoły mędrców Syjonu, cieszące się nadal niesłabnącą popularnością. 


Farmy trolli są uzupełnieniem kontrolowanych przez państwo mediów. Metody mają jednak nieco inne, chociaż znajdujemy wiele podobieństw. Media państwowe są mediami zaangażowanymi. Nie są dokładnie tym samym co media publiczne. Te miały być w założeniu neutralne politycznie i światopoglądowo. Państwowe media mają głosić rządową Prawdę i przekonywać do niej wszystkimi możliwymi metodami. Farmy trolli nie mają takich ograniczeń. Nazywanie państwowej telewizji farmą trolli może być uznane za przesadę, może również niebezpiecznie rozmywać działalność, która ma jawnie przestępczy charakter.


Zasadnie możemy zaledwie mówić o pewnych podobieństwach, których istotną cechą charakterystyczną jest zamiana doniesienia na donos. Wolne media nie są i z wielu względów nie bardzo mogą być wolne od subiektywizmu. Pytanie na ile zajmują się propagowaniem narracji, a na ile dokładają starań, by dostarczać odbiorcom faktów pozwalających na wyrobienie sobie własnych sądów? Media publiczne miały tu wyznaczać pewne wzorce dziennikarstwa wolnego od partyjnej Prawdy.


Przemianowanie mediów publicznych na media rządowe jest jednym z zagrożeń wolności prasy. Tych zagrożeń jest zawsze wiele. Rynek informacji jest również biznesem, podlega prawom podaży i popytu, widzimy tu skłonność do pogoni za sensacją, schlebianie gustom czytelników, chęć służenia środowiskowej narracji. Media państwowe, w których donos dominuje nad doniesieniem, rzutują na działanie mediów prywatnych. Nie tylko znikają wzorce chociażby względnej obiektywności, wolne media stają się polem zderzenia narracji, czasem wręcz postaw paranoidalnych.


Na rynku idei rzadko widzimy kontrolę jakości, często zastępuje ją kryterium atrakcyjności oraz kryterium zgodności z linią generalną danego medium. Dla poszczgólnych dziennikarzy jest tu również kryterium zgodności z wcześniejszymi poglądami. Postęp nauki oparty jest na zasadzie, że jeśli fakty nie zgadzają się z moimi poglądami, zmieniam poglądy, a nie fakty. Kiedy ta zasada zostaje zakwestionowana, grozi nam chaos poznawczy.


Czy słusznie patrzyłem z niedowierzaniem na tytuł w „Gazecie Wyborczej” informujący mnie, że Donad Trump sfałszował prognozę pogody?  Pytajnik podpowiadał, że „informujący” nie był pewny swojej informacji, ale ciąg dalszy tytułu głosił, że amerykański prezydent „chciałby, by huragan Dorian był groźniejszy niż w rzeczywistości”.


Pierwsze skojarzenie związane było z wcześniejszą informacją w tym samym medium, że amerykański prezydent odwołał przyjazd do Polski wcale nie dlatego, że zbliżał się do Ameryki huragan, bo widziano go jak grał w golfa. 


Widziałem już dziesiątki tytułów wskazujących na namiętne poszukiwanie haków na amerykańskiego prezydenta, co może w oczach nieuprzedzonych czytelników sprawiać wrażenie raczej trollingu niż uzasadnionej krytyki (o informacji nawet nie wspominając).


Oczywiście dziennikarz niczego nie wymyślił, to czego szukał znalazł bez trudu w wolnej amerykańskiej prasie i nie znalazł żadnego powodu, żeby się zastanawiać, ani nad tym, czy informacja jest prawdziwa, ani czy w ogóle jest to informacja.    


Na ile ten przykład ilustruje narastający trend ustawicznego umacniania okopów środowiskowych postaw i poglądów, który coraz bardziej niszczy zaufanie do wolnej prasy? Gdzie w hierarchii prestiżu zawodów znajduje się dziś zawód dziennikarza? Patrzę na to dziś przez pryzmat zbliżających się wyborów i przyglądania się „oczywistym oczywistościom” w różnych grupach społecznych. Twierdzenie, że tracimy zdolność dyskutowania o tym, które fakty są bezsporne i jaki jest obszar naszej niewiedzy,  o poziomie ważności jednych faktów i mniejszej istotności innych, o metodach ich interpretacji, byłoby nadużyciem. Obawiam się, że ta zdolność była zawsze ograniczona do niewielkich gremiów. A jednak zastępowanie doniesień donosami wydaje się być aż nazbyt powszechne.


Czasami obawiam się, czy nie wpadam w przesadę z moją tęskonotą do tego, co obiecywano tworząc media publiczne. Ostatecznie nigdy nie udało się tych obietnic tak naprawdę w pełni zrealizować. Nie udało się to  ani w Wielkiej Brytanii, ani we Francji, ani w Polsce. Sama dyskusja o tych mediach przypominała jednak o standardach wolnej prasy i dziennikarskiego fachu. Odnoszę wrażenie, że w zapale walk o narrację nie ma już nawet tego, więc coraz rzadziej widzi się dziennikarski materiał, który skłania kogokolwiek do zmiany zdania, częściej widzimy świadomy patriotyczny wysiłek umacniania środowiskowych stereotypów i przesądów.       

Wolna prasa miała być czwartą władzą, kontrolującą rządzących. Ta misja wymaga jednak wiarygodności, którą donos udający informację nie tylko podgryza, przekreśla ją z kretesem.