Nihil novi


Ludwik Lewin 2019-07-11

Wiec brytyjskiej Partii Pracy na rzecz \
Wiec brytyjskiej Partii Pracy na rzecz "wyzwolenia" Palestyny. (Zdjęcie z lipca 2014, RonFFlickr.)

W sobotnie popołudnie siedzę na ławce w paryskim parku Buttes Chaumont. Aleją przewijają się całe rodziny chasydzkie, mężczyźni w kapeluszach, a nawet w lisich czapach, kobiety w perukach lub chustkach szczelnie owijających głowy.  


Po chwili zmienia się nieco nastrój, pojawiają się młodzi Sefaradzi w mikroskopijnych jarmułkach i w wyraźnie dobrych humorach, przekrzykują się i podbiegają, jakby grając w berka. Z sąsiedniej ławki patrzą na to kobiety w hidżabach, ale pilnując wzrokiem dzieci bawiących się na trawnikach, nie zauważają chyba tego żydowskiego pochodu. 


Znaczy idylla w laickiej Francji, gdzie zgodnie z republikańskim hasłem – wolność, równość, braterstwo – nikogo nie obchodzi, kto w co wierzy albo nie wierzy.


Można by było tak myśleć, gdyby nie wspomnienie Sary Halimi, zamordowanej na rzut kamieniem stąd, zrzuconej z balkonu swego mieszkania przez Malijczyka recytującego wersety Koranu i wykrzykującego Allah akbar – zabiłem szatana!


Ta zbrodnia dokonana została w kwietniu 2017 r., na kilka tygodni przed pierwszą turą francuskich wyborów prezydenckich. Media ledwie wspomniały o tym zabójstwie – nie wszystkie i w krótkich notatkach. 


Władze francuskie od lat twierdzą, że bezwzględnie walczą z antysemityzmem, ale ta bezwzględność dosyć jest względna. Antysemityzm najbardziej jest potępiany, gdy sprawcami są przedstawiciele skrajnej prawicy. Gdy obelgi wykrzykują lub napadają muzułmanie wywodzący się z Płn. czy Czarnej Afryki, nie nazywa się potępianych po imieniu, a nawet całkiem mija się z prawdą. I nikt – no oprócz kilku Żydów – okiem nie mrugnie. 


W roku 2005, podczas zamieszek na przedmieściach paryskich, chuligani rzucający koktajlami Mołotowa, krzyczeli „Sarkozy brudny Żyd!”. Tę scenę pokazał „Kanal+”. Ponieważ dźwięk był nieco niewyraźny, potrzebne były napisy. Na napisach widniało „Sarkozy brudny faszysta”. W lutym br. filozof Alain Finkekraut miał nieszczęście wyjść na ulicę w pobliżu sobotniej manifestacji „żółtych kamizelek”.  Obrzucony został obelgami, wyraźnie słyszałem „brudny Żyd”. W sprawozdaniach wydobyto tylko „syjonistę”. Szczęśliwie sąd uznał, że i „zatentegowany syjonista to obelga antysemicka i skazał jednego z krzyczących. 


Szczególnie przeraża – choć nie powinno dziwić – to, co się dzieje w Niemczech. 


Komisarz rządu niemieckiego do spraw antysemityzmu Felix Klein powiedział, że nie może już doradzać Żydom noszenia kipy przez cały czas i wszędzie w Niemczech. Wcześniej, bardzo podobnie sformułował to prezes Centralnej Rady Żydów Niemiec Josef Schuste. 


Te rady wynikają z rozszalałego na niemieckich portalach społecznościowych antysemityzmu, wpisów wdrażanych w życie tysiącami antysemickich zaczepek i ataków. W Niemczech wybuchła polemika na temat tego, kim są ich sprawcy. Według oficjalnych statystyk to przede wszystkim skrajna prawica, ale obserwatorzy przekonani są, że władze starają się zamaskować udział muzułmańskich imigrantów w tych napadach. Liczbę Żydów w Niemczech szacuje się na 100 tysięcy, muzułmanów na około 4 miliony.


Wielka Brytania, choć z Europy się wypisuje, gdy chodzi o Żydów robi się coraz bardziej europejska. Według brytyjskiego dwutygodnika Privete Eye, byli pracownicy Partii Pracy przygotowują ujawnienie ponad stu tysięcy maili, w których widać, jak ekipa obecnego jej szefa Jeremy’ego Corbyna, chroni działaczy Labour oskarżanych o antysemityzm. 


W marcu brytyjska Komisja Równości i Praw Człowieka wszczęła dochodzenie przeciw partii Corbyna w związku z tolerowaniem antysemityzmu pośród jej członków. Toczą się spory o to, czy sprzyjanie antysemityzmowi w Partii Pracy pojawiło się wraz z Corbynem, czy też promowali je już jego poprzednicy. Ta debata jest zapewne ważna dla Brytyjczyków, ale Żydzi widzą, że wcześniejszy czy późniejszy, antysemityzm tego stronnictwa, które ma wielkie szanse dojść do władzy, jest obecnie stałą, na którą godzą się Brytyjczycy.


To z Albionu pochodzi definicja antysemityzmu jako „nienawidzenie Żydów ponad potrzebę”. Uczucia Anglików wobec Żydów nigdy nie były zbyt gorące. Do podniesienia temperatury, ale pewnie nie w interesującą nas stronę, mogło przyczynić się szacowne BBC, które od lat karmi telewidzów opowieściami o rzekomym izraelskim apartheidzie, a nawet o „ludobójstwie” w Gazie.  


Przy okazji poruszania tego ostatniego tematu w dokumencie „Jeden Dzień w Gazie”, pokazano wywiad z młodym mieszkańcem Gazy, który dzieli się z reporterem ochotą na obcinanie głów Żydom. BBC przetłumaczyło arabskie „Żydzi” na „Izraelczycy”, po to, by „Palestyńczyk” nie mógł być oskarżony o nienawiść do Żydów. Wywiązał się z tego spór, do którego wciągnięto ekspertów. Nikt nie wpadł na to, że niezależnie od słów jakich użył rozmówca BBC, marzy on o krwawej zbrodni. 


Media demokratycznych krajów, na co dzień zawiadamiając o terrorystycznych zamachach, zaczynają od stwierdzenia, że policja izraelska zabiła iluś tam „Palestyńczyków” i dopiero później wspominają, że te ofiary zadźgały nożem Izraelczyków, których najchętniej nazywa się „osadnikami”, nawet jeśli byli z Hajfy. 


W „Listach z Naszego Sadu” przeczytałem jak nawet w Ameryce, „Żydzi przyzwyczajeni od dziesiątków lat do tego, że antysemityzm jest uważany w USA raczej za coś w rodzaju wstydliwej choroby, ze zdziwieniem i przerażeniem odkrywają, że zaczyna mieć poczesne miejsce nie tylko w mainstreamowej prasie, ale i w Izbie Reprezentantów”. A to dzięki zawoalowanym muzułmańskim deputowanym do Izby – paniom Ilhan Omar i Rashidzie Tlaib. 


Z Ameryki przyszedł również antysemityzm „antyrasistowski”, oskarżający Żydów o to, że są Biali i jako tacy odpowiedzialni za wszystkie grzechy tej rasy. Taka nienawiść szerzyć się zaczęła najpierw na amerykańskich uniwersytetach, a obecnie przedostała się do Europy i wykorzystywana jest przez przeróżne stowarzyszenia do walki z „islamofobią”, która przede wszystkim oznacza zakaz krytykowania czegokolwiek, czego dopuściliby się muzułmanie.

 

Patrząc na ten dorobek lewicy chciałoby się poprzeć obóz przeciwny. Argumentów za tym dostarcza Daniel Pipes, amerykański publicysta, który odmawia miana skrajnie prawicowych, takim partiom jak włoska Liga, węgierski Fidesz czy polski PiS.  


Ich wspólnym mianownikiem, twierdzi Pipes, jest zdecydowanie by w czasach masowej imigracji i rozbicia kulturowego, uchronić historyczną kulturę Europy. Pipes zdaje sobie sprawę z wad przywódców typu Orbána i z tego, że wiele z tych partii ma antydemokratyczne korzenie. Np. austriacką Partię Wolności założył były esesman. Szwedzcy Demokraci byli na początku grupką neofaszystowską. 


Daniel Pipes przekonany jest, że nie ma to dziś większego znaczenia – „nie grzebmy w trupach” – nawołuje – „patrzmy jaka jest ich dzisiejsza polityka i czego bronią te partie”.

 

Prawdą jest, że te partie już dawno przestały głosić antysemityzm. Prawdą jest jednak również, że bardzo często zdarzają się im potknięcia i przejęzyczenia, zdradzające, że nawet nowoczesny populista, wciąż jest tradycyjnym antysemitą podszyty. Pani Le Pen, odżegnująca się od ojcowskiego antysemityzmu, kiedy w 2017 przeszła do II tury wyborów prezydenckich, zrezygnowała na chwilę z przewodzenia swej partii i jej prezesem mianowała – przez niedopatrzenie – kolegę, który negował mordowanie Żydów w komorach gazowych.  A w Ameryce Ann Coulter, uznawana za myślicielkę skrajnej prawicy, jakby polemizując, ale zgadzając się z muzułmankami z Izby Reprezentantów, wrzuciła Żydów do jednego worka z kaznodziejami Czarnych Kościołów i kolorowymi lesbijkami z uniwersyteckich kampusów, którzy zjednoczeni są w nienawiści do „białego mężczyzny”. 

 

Dyrektywa jest jasna, sformułowana już w carskiej Rosji, jej widmo krąży po Europie, a jutro ogarnie cały świat. A brzmiała: Бей жидов, спасай Россию! Bij Żydów, Ratuj Rosję! 

 

Tekst pierwszy raz opublikowany w  czerwcowym numerze „Słowa Żydowskiego”.

 

 



Ludwik Lewin

 

Dziennikarz i poeta, od 1967 roku mieszka w Paryżu, wieloletni korespondent Polskiej Sekcji BBC.