Rozmyślając nad sensem życia (VIII)


Lucjan Ferus 2019-05-26


Motto: „Aby ludzkość przetrwała i wznosiła się ku wyższemu życiu, w którym jest coraz więcej świadomości, wolności i poszanowania człowieka, trzeba ją przekonywać, że warto w tym kierunku podążać” (Pierre Teilhard de Chardin).

 

Czy powyższe słowa nie pokazuję nam (i nie mam na myśli wyłącznie ateistów) życiowego, wartościowego celu do jakiego powinni dążyć osoby myślące i wrażliwe, a przynajmniej nie obojętne na los innych ludzi? A jeśli tak, czy nie warto byłoby przyczynić się do realizacji tej obiecującej wizji przyszłości? Problem tylko w tym, by obrać taką drogę, która poskutkuje realnymi efektami, a nie pozornymi jak to się dzieje w przypadku religijnych koncepcji „naprawiania” świata i człowieka, wynikających z błędnego rozpoznania rzeczywistości.   


„Człowiek zwiedziony przez szatana, pogrzebał w swoim sercu zaufanie do Boga, nadużył danej mu wolności i sprzeciwił się bożemu przykazaniu. W tym objawił się pierwszy ludzki grzech. Odtąd prawdziwa powódź grzechu zalewa świat: Kain zabił Abla; grzech stał się zgubą ludzkości” (Katechizm Kościoła katolickiego).

„W ciągu bowiem całej historii ludzkiej toczy się ciężka walka przeciw mocom ciemności; walka ta zaczęta ongiś u początku świata trwać będzie do ostatniego dnia, według słowa Pana” (Sobór Watykański II Geudium et spes). 

Tragiczne efekty tej zakłamanej religijnej koncepcji rozwoju ludzkości są dobrze znane tym, którzy poznali historię cywilizacji, a w szczególności historię naszych religii. Dlatego też  pożyteczną rolę ateistów widzę w ODKŁAMYWANIU wymyślanych przez wieki fałszywych koncepcji „prawdziwego” człowieczeństwa, „prawdziwego” porządku świata i „jedynie słusznej” hierarchii wartości. Religie nie doprowadzą nas do owego lepszego życia na Ziemi, bo ich „królestwo jest nie z tego świata”, a ich rolą nie jest poprawa ludzkiej egzystencji w doczesnym życiu, lecz rzekoma „pomoc” ludziom wierzącym w obietnicę zbawienia po śmierci. Nawet ogólną wiedzę o człowieku potrafią one błędnie zinterpretować.

„Człowiek jest tylko jednym z organizmów w gigantycznym organizmie świata. Instynkty go ograniczają, funkcje fizjologiczne poniżają, jego ciało skazane jest na śmierć, a komórki na rozkład. /../ Jeśli świadomość ludzka jest efektem reakcji chemicznej lub fizjologicznej mózgu, jeśli jest tylko wynikiem mechanicznego działania neuronów /../ gruczołów lub ośrodków nerwowych, los ludzki niewiele byłby wart. Jeśli świadomość i myśl są jedynie drżącym płomykiem na czele pochodu pokoleń następujących po sobie jak fale morskie od miliona lat, w takim razie wszystko jest oszustwem” (Nasze nieznane losy Rene Bertrand).

Jest to doskonały przykład w jaki zafałszowany sposób religie pojmują ludzką cielesność

oraz los człowieka w kontekście jego natury i świata, w którym żyje. To fakt, że instynkty ograniczają człowieka, co najlepiej świadczy za tezą, iż jesteśmy dziełem natury (wszystkie zwierzęta je posiadają), a nie dziełem Stwórcy, który dał nam ROZUM abyśmy kierowali się nim w życiu. Z tego m.in. powodu nasze człowieczeństwo jest tak bardzo ułomne: „rozdarte” między nakazami instynktu, a nakazami rozumu (świadomości). A przecież wg religii człowiek ma dokonywać świadomych i właściwych wyborów między „dobrem”, a „złem”, więc jak ma to czynić mając w umyśle dwa niezależne ośrodki decyzyjne?

 

Dalej: dlaczego miałyby człowieka poniżać funkcje fizjologiczne? Czy nie dlatego, że będąc  stworzeniem bożym, a nawet „koroną stworzenia” według religii, w swojej „odrażającej” fizjologii (dotyczącej także sfery seksualnej) przypomina zbytnio zwierzęta? Jaka jest geneza tego trudnego do wytłumaczenia WSTYDU własnej cielesności? Z tego co wiem, wziął się ten błędny pogląd z niezadowolenia faktem, iż u człowieka (podobnie jak u zwierząt) zbyt blisko siebie są narządy wydalnicze i prokreacyjne, a nawet spełniają podwójną funkcję. Co przy założeniu Stwórcy, można by oczekiwać po nim nieco lepszego gustu w tej kwestii.

 

Jeszcze jeden fałszywy wniosek: „Jeśli świadomość ludzka jest efektem reakcji chemicznej lub fizjologicznej mózgu /../ gruczołów lub ośrodków nerwowych, los ludzki niewiele byłby wart. /../ w takim razie wszystko jest oszustwem”. Dlatego, że nie zgadza się to z założeniami religii o nadprzyrodzonym pochodzeniu człowieka? Zatem skoro instynkt jest nieomylny,  może należałoby przyznać, iż owym OSZUSTWEM są „prawdy” religijne, które fałszują obraz rzeczywistości i naszego prawdziwego człowieczeństwa, wmawiając wiernym, że człowiek posiada nieśmiertelną duszę i został stworzony przez Boga do wyższych celów?

 

To tylko niektóre z religijnych zakłamań naszej rzeczywistości, naszej natury jak i roli człowieka w otaczającym go świecie. Tych fałszywych „prawd” jakie wyprodukowały religie przez długie tysiąclecia swego istnienia jest mnóstwo i właśnie ich odkłamywaniem powinni zając się ateiści, czyniąc z tej niewdzięcznej pracy (bo niechcianej przez wierzących) cel/sens  swoich dodatkowych życiowych działań. Czy nie to właśnie miał na myśli biolog prof. Jerry Coyne, pisząc w Podsumowaniu ataków na ateistów: „Przekonajmy najpierw wierzących, że marnują życie w pogoni za urojeniami, a może wtedy zaakceptują nas jako ludzi”?

 

Nie liczył bym na to, że wierzący zaakceptują wtedy ateistów jako ludzi. Prędzej już można  spodziewać się po nich złości, że ateiści mają czelność podważać ich „święte prawdy” i wytykać im umysłową ignorancję w kwestiach religijnych. „Szybciej porwiesz tysiące odwołując się do ich przesądów, niż przekonasz jednego logicznymi argumentami” (George Kennedy). Powinniśmy więc pokornie „położyć uszy po sobie” i nie zawracać sobie głowy jałowymi próbami poprawienia człowieka? Bynajmniej. „Róbmy swoje!”, jak kiedyś śpiewał Wojciech Młynarski, a zawsze jest nadzieja, że głos rozsądku dotrze do tych, którzy nie mają mentalności niewolnika i są gotowi na przyjęcie tej niechcianej prawdy o sobie i o religii. Wszak „głos Rozumu jest cichy, ale też bardzo uporczywy” (Ch.Hitchens).

 

Łatwo powiedzieć: „Przekonajmy najpierw wierzących, że marnują życie w pogoni za urojeniami”. Czy ateiści są świadomi na co się porywają? Owszem i to od dawna. Bardzo dobrze istotę tego problemu przedstawił Kazimierz Łyszczyński w Traktacie o nieistnieniu Boga: „Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych, wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie; tego samego uciemiężenia broni jednak lud w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud od tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud”. Baruch Spinoza ujął to inaczej: „Walczą o swoje poddaństwo, jakby chodziło o ich wolność”.

 

Tak, ateiści są tego świadomi, bardziej niż ktokolwiek inny. Wiedzą doskonale, że istnieje odwieczna, potężna siła, która wszelkimi możliwymi sposobami będzie im przeszkadzać w tym „zbożnym” dziele, podobnie jak przeszkadzała setki i tysiące lat temu. Mam na myśli  religie? Religie też, ale nie tylko. Są one jedynie widzialnym skutkiem działania tej siły, tak jak grzyby są widzialnymi i namacalnymi owocnikami niewidzialnej grzybni usytuowanej pod powierzchnią ziemi. Tą potężną siłą jest NATURA LUDZKA, która przyczyniła się do wykreowania wszystkich bez wyjątku religii człowieka.

 

Nie oszukujmy się, że religie mają nadprzyrodzone pochodzenie, a normy moralne są nam dane od Boga. Za każdą religią i za każdym wykreowanym wizerunkiem bóstw, bogów i bogiń (ale też aniołów, diabłów i demonów) stoi nasza ułomna natura, która odcisnęła swoje piętno na każdym z aspektów idei bogów/Boga. Rolą ateistów powinno być uświadamianie ludziom tego religioznawczego faktu: za każdym mitem, za każdą „prawdą” religijną stoją ich twórcy – ludzie (ogólnie mówiąc – kapłani), którzy w określonym czasie i okolicznościach historycznych przyczynili się do ich powstania. Tak samo powstawał każdy z naszych bogów, których ludzkość czciła przez ostatnie kilkadziesiąt tysięcy lat. Nie dziwne więc jest, że:

„Porządne uprawianie religii daje nie tylko więcej władzy niż cokolwiek innego, ale również dużo pieniędzy. /../ A powiastka o pasterzu i jego trzodzie okazała się, z punktu widzenia historii świata, jedną z najbardziej zgubnych ideologii, jaką mogli wymyślić ludzie przeciw ludziom. Bowiem jest ona odpowiedzialna za jedyną w historii świata podwójną moralność, przynoszącą owieczkom pobożne sentencje, a pasterzom niezłe pieniądze. /../

 

Wielu ludzi zamyka oczy na to, co widać jak na dłoni. Są niewolnikami i pragną pozostać w tej niewoli. Kochają swą ślepotę jak jakiś skarb. Po prostu nie chcą widzieć. Wzbraniają się zrozumieć, że papież i jego biskupi mają niewiele wspólnego z niebem, za to dużo ze światem doczesnym. Ludzie słusznie nazywani przez swoich papieży „wiernymi’, nie mają prawa poznać, że wszystko może wyglądać inaczej, niż  im to ilustruje katechizm” (Horst Herrmann Książęta Kościoła).

Biorąc pod uwagę powyższe argumenty (i nie tylko), wnioski niejako nasuwają się same. Odpowiadając na postawione we wstępie cyklu pytanie: „Jak ateiści znajdują sens życia?”, można by z dużym prawdopodobieństwem założyć (moim zdaniem, oczywiście), że w przypadku osób o tych wyjątkowych poglądach, ich sens życia będzie DWOJAKI. Przede wszystkim będą cieszyć się urokami życia w podobny sposób jak robi to większość ludzi, którzy realizują wrodzone potrzeby i nakazy naszej natury, tak, by pod koniec swojej egzystencji mieć poczucie sensownie przeżytego, a nie zmarnowanego na głupoty życia.

 

Dlatego uważam, iż szukanie sensu życia ludzkiego w tzw. „zaświatach” (czyli po śmierci),  jest absurdalnym pomysłem przynajmniej z dwóch powodów. Nie można w żaden sposób UDOWODNIĆ istnienia zaświatów, jak i zamieszkujących je istot nadprzyrodzonych. Można tylko w nie wierzyć. Ale ta wiara w żaden sposób nie przydaje im realności istnienia. Zatem rezygnacja z wielu uroków życia doczesnego, na rzecz domniemanego i pozbawionego pewności życia pośmiertnego nie wydaje mi się rozsądnym zachowaniem. Poza tym, lokując sens życia po śmierci, siłą rzeczy deprecjonujemy wartość życia ziemskiego, uważając, iż jest ono mniej wartościowe od tego obiecanego pośmiertnego.

 

Natomiast jeśli chodzi o ten drugi aspekt (czy też sposób) odnajdywania sensu życia przez ateistów, uważam, iż mają oni w tej kwestii bardzo wiele do zrobienia, gdyż religie tak mocno zafałszowały wizerunek naszej rzeczywistości, jak i naszego człowieczeństwa (i to w tak wielu jego aspektach), że aby oczyścić tę zakłamaną ideową „stajnię Augiasza” potrzebny będzie na to wysiłek umysłowy bardzo wielu ludzi dobrej woli (w tym także ateistów). Jednak podjęcie takich działań ma głęboki sens, zasługujący na miarę celu życia ludzkiego. Jeśli naprawdę nam zależy, by poznać i zrozumieć rzeczywistość – nie ma innej drogi.

 

Nie można bowiem liczyć na to, iż religie same z siebie odstąpią od fałszowania wiernym  rzeczywistości wykreowanymi przez siebie iluzjami. Dlaczego? Ponieważ przez długie tysiąclecia swego istnienia dokładnie poznały naturę ludzką (z jej „piętami Achillesowymi”) i na zgromadzonej wiedzy o tym, czego ludzie najbardziej się boją (śmierci, nieistnienia), oraz czego najbardziej pragną (nie chcą umierać), zbudowały potężne systemy władzy człowieka nad człowiekiem, uzurpowanej w imieniu bogów/Boga. Gdyby tylko ich rola ograniczała się do pomagania wiernym wyzbycia się czy też złagodzenia wrodzonego strachu przed śmiercią, można by tylko przyklasnąć ich działalności.

 

Niestety religie, będąc tworami bardzo pomysłowych i przedsiębiorczych osób, poszły w swym rozwoju w takim kierunku, który umożliwiał kapłanom wszechczasów osiąganie wielu różnych  KORZYŚCI: bogactwa, sławy, przywilejów, prestiżu i szacunku u wiernych. W tym  celu wykorzystując ich naiwność, łatwowierność jak i niechęć do samodzielnego myślenia, głównie jednak żerując na najniższych instynktach ludzkich. Dlatego też historia religii jest ciągłym i nieprzerwanym pasmem w przeróżny sposób przelewanej krwi: wojen, konfliktów, przemocy, tortur, pogromów, zbrodni, zabójstw oraz przestępstw, kradzieży, nietolerancji, oportunizmu, obskurantyzmu, hipokryzji itd. itp.

 

Czego zresztą nie kryli niektórzy hierarchowie Kościoła kat.: „Ile korzyści przyniosła Nam i naszym ludziom bajeczka o Chrystusie, wiadomo?” (papież Leon X), albo to szczere stwierdzenie: „Nie liczy się religia, tylko liczy się polityka. Nie ważna jest sprawiedliwość, tylko ziemski interes Kościoła” (papież Grzegorz XVI), lub: „Kochamy wszystkie formy państwa, jak długo będą postrzegane nasze interesy” (papież Leon XIII). Czy można dziwić się zatem Fredrichowi Nietzsche, iż w Antychryście sformułował taką opinie o tej religii?:

„Kościół chrześcijański nie pozostawił żadnej rzeczy nietkniętej swoim zepsuciem, uczynił z każdej wartości bezwartość, z każdej prawdy kłamstwo, z każdej rzetelności nikczemność duchową. /../ Jest on mi największym zepsuciem, jakie pomyśleć sobie można, wola jego dążyła do ostatecznego, jakie być tylko może, zepsucia. /../ Ważcie mi się jeszcze mówić o jego „humanitarnych” błogosławieństwach”.

Jakże złowieszczo i prawdziwie brzmią te słowa dzisiaj, kiedy media prześcigają się w informowaniu społeczeństwa o coraz większej ilości szczegółów tzw. „afery pedofilskiej” związanej z klerem w polskim Kościele rzymskokatolickim. Jednakże dla ateistów, dobrze znających historię tej (i nie tylko) religii, nie jest to niemiłym zaskoczeniem, czy szokiem jakiego doświadczyli wierni tego wyznania. Bynajmniej! Każdy kto zna krwawą, pełną przemocy i zakłamania historię tej religii i tego Kościoła, nie będzie i nie powinien być zaskoczony ani zdziwiony tym odrażającym zachowaniem niektórych „duchowych” pasterzy.

 

Podczas siedemnastu wieków istnienia tej „świętej” organizacji wydarzyło się w niej i z jej powodu tyle niewyobrażalnych okropności, wyrządzonych krzywd i cierpienia niewinnym ludziom, że te kilkaset czy nawet tysiące przypadków pedofilii, przy tych przerażających  świadectwach historycznych, są małą, niewiele znaczącą drobiną nieszczęścia w morzu krwi i łez, jakie zostały przelane w imieniu tego – jak na ironię – miłosiernego rzekomo Boga,  kochającego nade wszystko ludzi. Tak, mają ateiści przed czym przestrzegać nieświadomych wiernych, zapatrzonych w „świętych” arcypasterzy i wierzących w „świętość” Kościoła.

 

Paradoksalnie biorąc, ta reakcja społeczeństwa na ujawnienie owej afery pedofilskiej w Kościele kat. przekonała mnie dodatkowo, iż warto jest uczynić sensem/celem życia UŚWIADAMIANIE ludzi o prawdziwej historii religii (nie tej pisanej przez apologetów) i jej prawdziwej naturze, przejawiającej się aż nazbyt wyraźnie w zatrważających świadectwach historii. Nie bez powodu autor Humanizmu ewolucyjnego Michael Schmidt-Salomon pisał w tej kwestii w swoistym „dekalogu” humanistycznym:

„9.Ciesz się życiem, gdyż najprawdopodobniej masz je tylko jedno! Bądź świadomy wspólnej nam wszystkim oraz twojej własnej skończoności, nie wypieraj się tego i „korzystaj z każdego dnia” (carpe diem)! To właśnie skończoność indywidualnego życia czyni je tak bezcennym! Nie pozwól sobie wmówić, że nie godzi się być szczęśliwym! Tak naprawdę, ciesząc się dziś daną ci wolnością, oddajesz cześć tym wszystkim, którzy w walce o nią stracili życie.

 

10.Oddaj swoje życie w służbę „wyższych wartości”, kontynuuj dzieło tych, którzy pragnęli (pragną) uczynić ten świat miejscem lepszego, wartościowszego życia! Taka postawa nie tylko jest rozsądna, lecz także wydaje się najlepszą receptą na przepełniony poczuciem sensu byt. /../ Jeśli staniesz się częścią „ciepłego prądu w historii ludzkości”, zaznasz szczęścia, jakiego nie zapewnią ci żadne dobra materialne. Odnajdziesz w tym sens życia i będziesz instynktownie czuć, że nie żyłeś nadaremnie”.

Reasumując: ateiści za cenę niewiary w życie pośmiertne wyzwolili się z religijnych iluzji życia wiecznego. Skorzystali po prostu z możliwości odmowy oszukiwania ich w tej kwestii  (co kiedyś było nie do pomyślenia i mogło zakończyć się ekskomuniką lub czymś gorszym), uznając nie bezpodstawnie, iż potrafią przejść przez życie o własnych siłach, bez pomocy zawodowych (i dobrze opłacanych przez państwa) „przewodników duchowych ludzkości”. Ta ich odważna postawa bierze się z posiadanej wiedzy religioznawczej, przekładającej się na ogólną i dobrze uzasadnioną opinię o religiach, którą doskonale oddają poniższe konstatacje:

 

„Dlatego też wszyscy ci, którzy pragnęli, żeby na tym świecie żyło się lepiej, musieli wystąpić przeciwko chrześcijaństwu” (Marcin Dibelius, teolog protestancki).

„Sądzę, że religia – ogólnie mówiąc – była przekleństwem ludzkości” (Henry Louis  Mencken). Oraz: „Nic nie wyrządziło ludzkości więcej szkody niż religia. I nic nie przyniosło nam więcej pożytku niż nauka” (Richard Dawkins). Lepiej tego nie można było  wyrazić. To tyle, co miałem do wyrażenia w kwestii: „Jak ateiści znajdują sens życia?”.

 

Maj 2019 r.                                        ------ KONIEC-----