Dajcie pokojowi szansę!


Noru Tsalic 2019-05-26


„Umowa Stulecia” między Izraelczykami a Palestyńczykami może okazać się Klapą Stulecia. Jej architekci jednak odnieśli zdumiewający sukces utrzymania tajemnicy: nie pamiętam żadnego innego programu politycznego, który utrzymywano tak długo w tajemnicy w obliczu palącej ciekawości dziennikarzy, ekspertów i przeciwników politycznych. Nikt nie wie, co jest w tym planie; nie wyciekły żadne szczegóły, nie ujawniono żadnych stanowisk. Niesłychane!

Nic dziwnego więc, że wszyscy są roztrzęsieni: Izraelczycy i Palestyńczycy, Żydzi i Arabowie, lewicowcy i prawicowcy... Trzymani w niewiedzy są zmuszeni do… no cóż… zgadywania.


Można to zrozumieć; taka jest natura ludzka. Zgadywanie jest jednym ze sposobów zdobycia  jakiejś kontroli nad światem dręczonym niepewnością. Jednak zakładanie najgorszego, kiedy się niczego nie wie, nie jest jedynie zgadywaniem – jest czymś innym.  

Może być przygnębiające patrzenie na Autonomię Palestyńską, jak odrzuca ten nowy plan pokojowy przed dowiedzeniem się, co on zawiera; ale to nie jest zaskoczenie: w końcu, ta Autonomia składa się z ludzi, którzy mają miłe i dostatnie życie dzięki status quo; z ich punktu widzenia każda zmiana (czy wprowadzona przez Trumpa, Obamę, czy Clintona) niesie niebezpieczeństwo, że będzie zmianą na gorsze.

Znacznie bardziej zaskakująca jest powódź negatywnych reakcji z szeregów samozwańczych „progresistów”, obozu „za pokojem”. To prawda, ci ludzie nie lubią Trumpa (określam to w sposób trochę brytyjski, w rzeczywistości nienawidzą go bezgranicznie). Ale, co tam: Bóg (lub siły Materializmu Dialektycznego) porusza się niezbadanymi drogami.  W końcu ci sami samozwańczy „progresiści”, aktywiści „pokoju” lubili traktat pokojowy Egiptu z Izraelem; a nie był on podpisany przez gołębie, tylko przez prawicowych polityków Menachema Begina i Anwara Sadata. Dlaczego więc nie poczekać, aż będzie coś wiadomo o szczegółach planu Trumpa? To może zdarzyć się w ciągu kilku tygodni, jeśli nie dni.

Uważam za niepokojące, że tak wielu aktywistów ”za pokojem” peroruje przeciwko planowi pokojowemu – jakiemukolwiek planowi pokojowemu. A szczególnie takiemu, o którym oni (wraz z wszystkimi innymi) niczego nie wiedzą.


<span>\
"Za pokojem" – ale tylko jeśli jest to „poprawny” pokój.

W ”Times of Israel” była członkini Knesetu, Ksenia Svetlova, atakuje „Umowę Stulecia” za próbę oferowania korzyści ekonomicznych zamiast politycznego rozwiązania:

“Co więc zostaje z planu pokojowego Trumpa, jeśli odejmiemy całą kwestię niepodległego państwa palestyńskiego?  Tylko „pokój ekonomiczny”, o którym premier Benjamin Netanjahu mówi od tylu lat".

Posługując się dobrze znanym manewrem aktywisty (kiedy twój argument jest słaby lub nieuczciwy, wyciągnij ”ckliwą historyjkę” i zagraj na ludzkich emocjach) pani Svetlova opisuje ciężką dolę… palestyńskich producentów lodów. Podobno Izrael nie pozwala jednemu takiemu producentowi w Gazie na eksport jego produktów, twierdząc, że [Izrael] jeszcze nie wypracował wymaganych mechanizmów nadzorczych [tj. bezpieczeństwa].  Pani Svetlova szydzi z tej wymówki:

“Państwo Izrael, które jest pionierem nowoczesnej technologii i ludzkich zdolności wykrywania, czy matka amerykańskiej turystki ma przyjaciół w B’tselem, nie ma technologicznego rozwiązania, które umożliwiłoby kontrolę towarów z Gazy”.

Muszę przyznać, że zgadzam się z nią: jestem pewien, że można wypracować technologiczne rozwiązanie, które pozwoliłoby żołnierzom na wykrycie materiału wybuchowego, broni lub jej części zamrożonych wewnątrz skrzyni z lodami. Nie jest dla mnie jednak jasne coś innego: dlaczego Izrael miałby używać pieniędzy podatników na wypracowanie i stosowanie takiego rozwiązania w celu umożliwienia eksportu z wrogiego terytorium – skoro najbardziej prawdopodobnym rezultatem byłoby to, że wynikające z tego zyski (lub przynajmniej ich część) finansowałyby potencjał rakietowy Hamasu, tunele, próby wdarcia się do Izraela i inne takie cele?

 
Nie chodzi jednak tylko o Gazę – są także producenci lodów na Zachodnim Brzegu. I chociaż w zasadzie Izrael pozwala na eksport produktów Zachodniego Brzegu, pani Svetlova mówi nam, że w praktyce:

“Właściciele fabryki lodów Al-Araz w Nablus byliby także szczęśliwi, gdyby mogli zebrać ekonomiczne korzyści pokoju. Ale lody są delikatnym i nietrwałym produktem i długie czekanie na punktach kontrolnych nie czyni im dobrze”.

Doszedłszy do tego miejsca wielu czytelników pani Svetlovej musi ocierać łzę: mimo spowodowanego okupacją nieszczęścia i nędzy, biedni ale dzielni Palestyńczycy potrafią wyprodukować trochę lodów – wystarczająco dużo, by je eksportować! Ale ci wredni Izraelczycy każą im czekać na punktach kontrolnych, powodując, że lody rozpływają się wraz z miękkimi sercami czytelników.

Tyle tylko, że już w następnym zdaniu dowiadujemy się, że ten sam palestyński producent lodów  

“którego lody są równie dobre jak lody izraelskich producentów, rozprowadza lody na Zachodnim Brzegu i w Jordanii, a także trochę [eksportuje] do Dubaju”.  

No cóż, to jest niespodzianka. Bowiem, żeby sprzedawać lody na Zachodnim Brzegu i Jordanii, palestyńskie lody muszą przekraczać punkty kontrolne, na których są ci sami paskudni Izraelczycy. Jeśli chodzi o transportowanie ich do Dubaju (niemal 2500 km od Nablusu), z pewnością zabiera to więcej czasu niż przekroczenie najbardziej nawet złośliwego izraelskiego punktu kontrolnego?  


Po otarciu łez i włączeniu mózgu odkrywamy nieco więcej niż odrobinę nieuczciwości w historyjce pani Svetlovej: lody są “delikatnym i nietrwałym produktem”; i dlatego zawsze przewozi się je (nawet w lodowatej Skandynawii, nie mówiąc o rozżarzonym Bliskim Wschodzie!)  w chłodniach - samochodach, wagonach kolejowych i kontenerach – zaprojektowanych do niedopuszczenia, by produkt roztopił się, niezależnie od tego, czy jedzie do Dubaju, Jordanii, Izraela, czy do Południowej Patagonii. Cokolwiek więc przeszkadza Al-Araz w eksportowaniu lodów do Izraela, nie są to “długie oczekiwania na punktach kontrolnych”.

Bliższe jednak przyjrzenie się głównemu tematowi artykułu pani Svetlovej ujawnia, że to także jest fatalnie splamione nieuczciwością. Opisuje ona – jeszcze nieopublikowany i nieznany - “plan pokojowy Trumpa” jako jedynie próbę przekupienia Palestyńczyków:

“To jest rzekomo prosty pomysł. Damy Palestyńczykom finansowe bodźce, żeby mogli rozwinąć swoją gospodarkę, stworzyć fabryki i miejsca pracy, a w zamian zakończą militarną i polityczną walkę i przestaną marzyć o wolności i suwerenności. W zamian rozkwit gospodarczy przyniesie stabilność i spokój całemu regionowi”.

”Ustaliwszy” to, zabiera się za uczenie nas, jak działa “prawdziwe życie”:

“Problem polega na tym, że w prawdziwym życiu to, co ekonomiczne, militarne i polityczne nie może być od siebie oddzielone”.

To jest przekonujący argument – jeśli zignorujemy fakt, że jest oparty na kłamstwie. W rzeczywistości, architekci nowego planu pokojowego mówią bardzo wyraźnie, że chociaż plan zawiera ekonomiczne bodźce, mają być one obok – nie zaś zamiast – rozwiązań politycznych. W rzeczywistości Jason Greenblatt – jeden z głównych architektów planu, a więc jeden z bardzo niewielu ludzi, którzy naprawdę wiedzą, co zawiera – wyjaśniał to wielokrotnie; włącznie z oświadczeniem z 20 maja, dwa dni zanim pani Svetlova napisała swoją diatrybę.


<span>[Do tych, którzy fałszywie twierdzą, że naszą wizją jest tylko pokój ekonomiczny: mówiliśmy wyraźnie, że ekonomiczna wizja nie może istnieć bez politycznego składnika i że polityczny składnik nie może udać się bez ekonomicznego. Nie wierzcie plotkom, że plan jest tylko ekonomiczny. Nie jest.]</span>
[Do tych, którzy fałszywie twierdzą, że naszą wizją jest tylko pokój ekonomiczny: mówiliśmy wyraźnie, że ekonomiczna wizja nie może istnieć bez politycznego składnika i że polityczny składnik nie może udać się bez ekonomicznego. Nie wierzcie plotkom, że plan jest tylko ekonomiczny. Nie jest.]

Można argumentować przeciwko „planowi Trumpa” bez uciekania się do nieuczciwości. Byłoby bardziej uzasadnione wątpienie, na przykład, czy w praktyce można dostarczyć bodźce ekonomiczne i rozwiązanie polityczne, skoro zarówno Autonomia Palestyńska, jak Hamas już je odrzuciły. Można argumentować, że w obliczu takiego odrzucenia „plan Trumpa” jest skazany na niepowodzenie.

Ale dziesięciolecia negocjacji o rozwiązaniu w postaci dwóch państw – włącznie z tymi, które prowadziła partia pani Svetlovej – także nie powiodły się. Trudno zrozumieć, dlaczego to samo podejście, które nie dało sukcesu setki razy w przeszłości, da sukces za tym (setnym+1) razem. I trudno jest zrozumieć, co można zdobyć przez odrzucenie nowego podejścia od ręki – jeszcze przed otrzymaniem informacji, czym to podejście właściwie jest.  

Wśród tabunów krytyków tego jeszcze nieopublikowanego planu pokojowego jest brytyjsko-żydowska organizacja Yachad, która działa pod hasłem: „za Izraelem, za pokojem”.  Ta grupa jest tak skora do atakowania tego planu pokojowego, że nawet propaguje artykuł z „Al-Monitor”, witryny „informacyjnej” oskarżanej o to, że jest tubą reżimu Assada.

Yachad dodał własny pogląd:


<span>[Plan, który nie zajmuje się palestyńskimi aspiracjami do niepodległości w suwerennym państwie, skaże ostatecznie Izrael na destrukcyjną przyszłość i nie jest ani za Izraelem, ani za pokojem.]</span>
[Plan, który nie zajmuje się palestyńskimi aspiracjami do niepodległości w suwerennym państwie, skaże ostatecznie Izrael na destrukcyjną przyszłość i nie jest ani za Izraelem, ani za pokojem.]

Kiedy ochłonąłem z podziwu i trwogi przed tym stentorowym tonem, zadałem sobie pytanie: skąd aktywiści Yachad wiedzą, jakie są „palestyńskie aspiracje”?  Poza raczej neokolonialną tendencją do przypisywania innym kulturom własnego ”sposobu myślenia”?  Oczywiście Autonomia Palestyńska/OWP/Fatah wywrzaskują te aspiracje na cały świat. Ale czy to się w ogóle liczy? Ostatni (i jedyny) raz kiedy Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu, w Gazie i wschodniej Jerozolimie mieli coś z daleka przypominającego wolne wybory, większość głosowała na Hamas – którego zadeklarowanym celem z pewnością nie jest suwerenne państwo, żyjące w pokoju obok Izraela.

Aktywiści Yachad odwiedzali Zachodni Brzeg i spotykali Palestyńczyków – zazwyczaj tych, którzy sami są aktywistami tychże Autonomii Palestyńskiej/OWP/Fatahu. Nie mam żadnych wątpliwości, że zapytani przez jakiegoś chodzącego z głową w chmurach aktywistę Yachadu, ci Palestyńczycy recytowali „poprawne przesłanie”. Ale, raz jeszcze, czy to się w ogóle liczy?


„Aktywiści pokojowi” opowiedzą ci o całkowitym palestyńskim odrzuceniu planu Trumpa. Ale, jak zwykle, obraz jest bardziej zniuansowany…
„Aktywiści pokojowi” opowiedzą ci o całkowitym palestyńskim odrzuceniu planu Trumpa. Ale, jak zwykle, obraz jest bardziej zniuansowany…

Jak pisałem gdzie indziej, Palestyńczycy z pewnością są uprawnieni do swoich aspiracji. Trudno jednak jest wiedzieć, jakie to są w rzeczywistości aspiracje. Jak już, to bardziej godne zaufania sondaże opinii publicznej pokazują ich jako w najlepszym wypadku ambiwalentnych w kwestii „dwóch państw”.

W rzeczywistości sugerowałbym, odkładając na bok skorumpowaną klasę polityczną, masy palestyńskich Arabów dopiero muszą kolektywnie zdecydować się, jak powinna wyglądać ich przyszłość. I dlaczego miałoby być inaczej?  To samo można powiedzieć ogólnie o masach arabskich. Faktem jest, że Palestyńczycy (podobnie jak inni Arabowie) żyją w dyktaturach bez wolności słowa i bez politycznych debat.  Nie pomaga także, że żyją w ultra-konserwatywnych społeczeństwach, pełnych tabu, w których odmienne zdanie jest niemile widziane lub karane.  

W odróżnieniu od pewnych ”aktywistów pokojowych” nie uważam, że Palestyńczycy są głupi. Dlaczego mieliby „aspirować” do "suwerennego państwa", jeśli znaczy to tylko wymianę izraelskiej okupacji na lokalną korupcję i tyranię? Przez dziesięciolecia ludzie z zagranicy i ich miejscowi sojusznicy mówili palestyńskim Arabom, do czego powinni „aspirować”; do panarabizmu, do islamizmu lub może do nacjonalizmu w zachodnim stylu. Jedynym głosem, którego nie słyszeliśmy, jest głos samych Palestyńczyków. To jednak nie wydaje się kłopotać samozwańczych „progresistów”, którzy uważają, że wiedzą, co jest dobre dla „tubylców”.  

Czy nie ma sensu twierdzenie, że dla sformułowania swoich kolektywnych “aspiracji” masy palestyńskich Arabów (i ogólnie masy arabskie) potrzebują narzędzi wolnego wyrazu i ekonomicznych możliwości, które pozwolą im wybiegać myślą poza jutrzejszy posiłek?  

***

Od dziesięcioleci ”aktywiści pokojowi” krzyczeli do mnie: “Daj pokojowi szansę”.  No cóż, słuchałem. I popierałem rozwiązanie w postaci dwóch państw; Porozumienia z Oslo; wycofanie się z Libanu; wycofanie się z Gazy. Życzyłem powodzenia propozycji  Baraka, parametrom Clintona, ofercie Olmerta.

- Nie udało wam się – mówię do „pokojowych aktywistów”. – Ale trudno, nadal daję pokojowi szansę.
- Nie temu – odpowiadają. – Ten jest inny. Jest zły.
- Skąd, do diabła, wiecie? – wyrywa mi się. – I zresztą, co jest „złego” w „innym”?
- Nie rozumiesz? – wrzeszczą z irytacją zamieniającą się w histerię. – To przychodzi od   TRUMPA!!!

Przepraszam, ale wzruszam ramionami.


Give peace a chance!

Politically-incorrect Politics, 25 maja 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Noru Tsalic

Izraelski bloger, obecnie jako inżynier jest na kontrakcie w Wielkiej Brytanii.