Rozmyślając nad sensem życia (VII)


Lucjan Ferus 2019-05-19

Biskupi okazują swoją pokorę w haftowanych szatach, by nie utracić swojego sensu życia.
Biskupi okazują swoją pokorę w haftowanych szatach, by nie utracić swojego sensu życia.

     Motto: Aby ludzkość przetrwała i wznosiła się ku wyższemu życiu, w którym jest coraz więcej świadomości, wolności i poszanowania człowieka, trzeba ją przekonywać, że warto w tym kierunku podążać” (Pierre Teilhard de Chardin).

 

Zatem dzięki dokonaniom nauki ludzkość doszła wreszcie do przekonania, że Wszechświat ma sens, mimo, iż nie jest on dziełem Boga, stworzonym specjalnie dla człowieka słowami: „Niechaj się stanie!” podczas sześciodniowego aktu kreacji, około sześciu tysięcy lat temu. Musiało jednak upłynąć jeszcze parę wieków, nim w zbiorowej świadomości ludzi zaszła na tyle duża zmiana, by można było zaakceptować to, co skonstatował Hubert Reeves w książce Godzina upojenia.


Czy Wszechświat ma sens?:

„Chociaż nauka nie potrafi odpowiedzieć na pytania: „Czy Bóg istnieje? Czy życie ma sens? Czy istnieje życie po śmierci?”, to jednak wiedza naukowa umożliwia nam odnalezienie naszego miejsca w Kosmosie, w stosunku do gwiazd, roślin i zwierząt. Nauka śledzi naszą przeszłość, odnajduje kosmiczne korzenie i opisuje przygody organizującej się materii, w którą wpisane jest nasze istnienie. Aby żyć, aby działać wśród bliźnich, aby podejmować niezbędne decyzje, każdy z nas wypracowuje własną filozofię życiową (filozofię przez małe „f”), własną wizję świata. W wypracowaniu tej wizji wiedza naukowa odgrywa pierwszoplanową rolę”. 

Skoro o sens/cel Wszechświata nie musimy się już martwić, zastanówmy się teraz nad głównym tematem cyklu w kontekście postawionego na wstępie pytania: „Jak ateiści znajdują sens życia?”. Uznając, że „sami musimy nadać sens swemu życiu” należy przyjąć, iż koncepcji sensu życia ludzkiego musi być bardzo wiele i to tak różnych, jak różni są ludzie, którzy go szukają (czasem w bardzo dziwny i zaskakujący sposób). „Ludzie zawsze szukają sensu, nawet jeśli powstaje przy tym bezsens” (Erich von Daniken). I to: „Człowiek jest istotą, która całe swoje życie trwoni na próbach przekonania siebie, że jej istnienie nie jest bezsensowne” (Albert Camus). Albo: „Nie ma takiej absurdalnej rzeczy, której by człowiek nie zrobił, by nadać życiu sens”.

 

Podobnych definicji sensu życia jest zapewne mnóstwo, ale nawet najlepiej sformułowane nie opiszą tego pojęcia w sposób zadowalający wszystkich. Nie można bowiem zawrzeć w paru słowach problemu, który towarzyszy ludzkości odkąd zaczęła myśleć i który zmienia się wraz z rozwojem naszego rozumu i stopnia świadomości. Tym nie mniej, chciałbym zacytować jeszcze jedną, znamienną definicję, którą przedstawił Horst Herrmann w Książętach Kościoła, pisząc o niektórych arcypasterzach Kościoła kat., iż żyją wg amerykańskiej maksymy: „Sensem życia jest wykorzystać wszelkie jego możliwości, ale nie pójść za to do więzienia”.

 

I pomyśleć, że dotyczy ona najwyższych w hierarchii duszpasterzy (myślę, że nie tylko ich), czyli uznawanych za „przewodników duchowych”, żyjących w celibacie i przestrzegających  norm moralnych, jak np.: „Nie możecie służyć Bogu i Mamonie” i „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi..”, oraz „Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne..” itd. itp. No cóż, religie są znane ze stosowania obłudnej, dwulicowej moralności, której cel obnażył Hitchens w książce „bóg nie jest wielki”, cytując fragment Opowieści handlarza odpustów Chaucera: „Wy durnie i przygłupy, trwajcie w wierze, my natomiast zgarniamy kasę”. Ale to już na marginesie tego problemu, jako ciekawostka tego zawodu… o pardon: „powołania”.

 

Zanim wrócę do meritum, wyjaśnię dlaczego ten problem wydał mi się na tyle interesujący, że powstał z tego dłuższy cykl. Otóż dlatego, że nie chodzi w nim tylko o sens życia jako taki, lecz właśnie sens życia odnajdywany przez ATEISTÓW. Jerry Coyne, autor dwóch z trzech artykułów, na podstawie których powstał ten cykl ma całkowitą rację, pisząc: „Sposób w jaki znajduję sens życia, jest sposobem w jaki większość ludzi znajduje sens życia. /../ Tym, co się liczy jest to, co robimy z naszego przemijającego życia. /../ Bycie ateistą oznacza uporanie się z rzeczywistością. /../ Musimy zrozumieć rzeczywistość”. Podobnie uważał Hubert Reeves: „Nie chodzi o to, by uciekać przed rzeczywistością, lecz by ją przeżywać z pasją”.

 

Tak samo było ze mną. Sens życia odnajdywałem w różnych PASJACH, które nadawały wyjątkowy smak mojemu życiu. Np. w lekturze mnóstwa pięknych i mądrych książek, dużo dających do myślenia. W słuchaniu uwielbianej przez siebie muzyki, która wręcz „dodawała mi skrzydeł” do działania. W czytaniu ulubionej poezji i uczeniu się na pamięć wielu wierszy. Także w miłości do wspaniałych, wyjątkowych kobiet, których urokowi nie mogłem się oprzeć jako mężczyzna i które inspirowały mnie jako artystę (bardzo wiele im zawdzięczam pięknych wspomnień). W wykonywaniu rękodzieła artystycznego, które było moją wielką pasją i przynosiło mi wiele satysfakcji. W pisaniu tekstów, które początkowo były zapiskami moich ówczesnych przemyśleń. Oraz w grzybobraniach – mojej nieprzemijającej pasji życia.

 

Gdybym więc miał podjąć temat sensu życia jako takiego, to powinienem napisać o własnym życiu, bogatym w ekscytujące, ważne i warte przeżycia doświadczenia, na podstawie których mógłbym napisać całą książkę, a nie tylko paroodcinkowy cykl. Nie uczynię tego jednak, bo jaką wartość poznawczą miałby taki tekst dla postronnych osób? Co takiego wartościowego wniósłby on do ich świadomości? Nic! A przecież „wytyczne” dla nas, ateistów zostały wyraźnie sprecyzowane: „Bycie ateistą oznacza uporanie się z rzeczywistością. /../ Musimy po prostu zrozumieć rzeczywistość”. I tego się trzymajmy (zamiast uciekania przed nią), gdyż taka postawa ma głęboki sens i to nie tylko dla naszego obecnego życia.  

 

Otóż jako ateiści mający świadomość jednego, JEDYNEGO życia, nie powinniśmy go marnować bezmyślnie na zachowania niegodne rozumnej istoty, którą jakby nie było jest człowiek. Może warto byłoby się zastanowić co możemy uczynić już teraz, abyśmy stawali się lepszymi ludźmi? I co możemy uczynić, by ludzie stawali się i byli lepsi w przyszłości? Przewodnią myślą dla takiego rodzaju postępowania niech będzie stwierdzenie Christophera Hitchensa: „Pora wyjść poza kwilące dzieciństwo naszego gatunku i zająć się rzeczywistością taką, jaka ona jest. I to musimy zrobić”.

 

Kto może zająć się „rzeczywistością taką, jaka ona jest”? Oczywiście, ateiści, ponieważ jako jedni z nielicznych mają świadomość rzeczywistości nie zafałszowanej religijnymi mitami. Rzeczywistości, z której bezlitosnymi prawami nie chce pogodzić się większość ludzi i w związku z tym wolą oni wierzyć religijnym iluzjom fikcyjnej „rzeczywistości”, w której „chroni nas” trzystopniowa Opatrzność Boża („Żaden wróbelek nie spadnie z drzewa jeśli On tego nie będzie chciał”), Aniołowie Stróże, a po śmierci czeka nas nagroda lub kara (niebo lub piekło) i wieczne w nich życie, wystarczy tylko wierzyć w jakiegoś boga, albo kapłanom.

 

Na czym polega paradoks owej sytuacji? Głównie na tym, iż religie BŁĘDNIE „rozpoznały” przyczyny zła istniejącego w bezlitosnych prawach przyrody, jak i zła immanentnego naturze ludzkiej. W związku z czym „zaordynowały” swym wiernym nieskuteczną „kurację”, trwającą już od tysięcy lat, a mimo to nie dającą u nich żadnej poprawy, przynoszącą za to bardzo niebezpieczne „skutki uboczne” dla naszego gatunku. Poza tym religie są bardzo „populistyczne” i obiecują swym wyznawcom to wszystko, czego ci pragną aby było prawdą, a przede wszystkim istnienie życia pośmiertnego i na dodatek wiecznie trwającego.

 

Jeśli więc mamy „wyjść poza kwilące dzieciństwo naszego gatunku i zająć się rzeczywistością taką, jaka ona jest”, to wygląda na to, iż tylko ateiści spełniają podstawowe warunki, by zająć się tym wielkim problemem ludzkości. Bowiem tylko oni są świadomi (jak na razie) czym naprawdę są religie i z jakich powodów powstały. Jakimi więc wytycznymi czy też zasadami powinni się oni kierować na owej rozumowej drodze „wychodzenia” z tej pożałowania godnej sytuacji? W połowie XIX w. Ludwik Feuerbach tak widział ów problem:

„..współczesność w ogóle jako epoka wyrafinowanych iluzji i obrzydliwych przesądów nie jest zdolna, już nie mówię ocenić, ale nawet pojąć tych prostych prawd,  właśnie z powodu ich prostoty. /../ na myślenie, mówienie i działanie prawdziwie i czysto po ludzku będą mogły pozwolić sobie dopiero przyszłe pokolenia. Obecnie nie idzie jeszcze o to, by opisywać ludzi, ale o to, by wydobyć ich z błota, w którym dotąd tkwili” (Wybór pism. Zasady filozofii przyszłości ).

Chciałbym zwrócić uwagę na fakt, iż od napisania tych słów minęło 170 lat (ok.7 pokoleń). Co się zmieniło? Wróćmy po tej dygresji do owych zasad, którymi powinni kierować się ateiści na rozumowej drodze poprawiania świata (głównie chodzi o ludzi). Pierwszą maksymą będzie: „Jest nikim, kto nie próbuje poprawić świata” (cytat z filmu „Królestwo niebieskie”). „Nikim” nie w pejoratywnym sensie, lecz w hierarchii wartości człowieczeństwa w znaczeniu  humanistycznym, gdzie wielkość człowieka mierzy się inną skalę wartości, niż ta, którą dotąd wyznaczały (i wyznaczają nadal) religie wg swojej obłudnej dwulicowej moralności.

 

I tak np. wielkość człowieka może określać jego nieprzeciętny UMYSŁ, czego przykładem może być Albert Einstein. Wielkość człowieka może też określać jego gotowość niesienia POMOCY  INNYM, czego wspaniałym przykładem jest Jerzy Owsiak. Jest jeszcze jedna „wielkość”, którą daje STANOWISKO, czego przykładem są papieże, ajatollahowie, cesarze, królowie i różni „wielcy dostojnicy” i przywódcy, którym czasami już za życia stawia się pomniki (i nierzadko po ich śmierci burzy się je) i którzy podziwiani są przez tłumy swych adoratorów, oraz dawani za wzorzec do naśladowania. Jest to „wielkość” pozorna, umowna.

 

Następna mądra maksyma, jaką powinni kierować się ateiści, by nie popełniać błędów, to: „Uważaj za kim idziesz, bo nigdy nie wiesz, gdzie cię zaprowadzi”. Udzielił jej w 1971 r. Mark Hancock, uczeń Trzeciej Fali w eksperymencie psychologicznym w Stanford (studenci odgrywali role więźniów i strażników, potem zamieniali się rolami). Wbrew pozorom jest to na tyle istotny problem, iż został on zauważony w Biblii, gdzie Jezus mówiąc uczniom o faryzeuszach, rzekł: „Zostawcie ich! To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną” (Mt 15,14). Otóż to: ślepi mogą „prowadzić” tylko ślepych, widzący nie dadzą się na to nabrać. Innymi słowy: jakie „stado” tacy i „pasterze”.

 

Jeszcze jedna z wartościowych maksym: „Jesteśmy tyle warci, ile potrafimy dać innym”(cyt. z filmu „Goni nas czas”). To, co Carroll Lewis ujął w ten sposób: „Jeden z najgłębszych sekretów życia polega na tym, że tylko to wszystko, co robimy dla innych jest tym, co naprawdę warto robić”. I już na koniec (jako usprawiedliwienie swojego niedoskonałego „warsztatu pisarskiego”): Lepiej zapalić niewielkie światełko, niż przeklinać wielkąciemność”(Konfucjusz). To tyle przewodnich myśli, chociaż gdyby się uprzeć można by przytoczyć ich jeszcze mnóstwo i zapewne znalazłyby się jeszcze mądrzejsze.

 

Jak zatem widzę rolę ateistów w tym „zbożnym” dziele, które dobrze scharakteryzował Teilhard de Chardin (tak mocno wierzył w mądrość Kościoła, że w swoim przyrodniczo-teologicznym dziele „Fenomen człowieka” musiał zrobić 310 poprawek zalecanych przez kościelnych cenzorów, a i tak nie doczekał się jego publikacji) i co wykorzystałem jako motto tego odcinka? Otóż w nieco inny sposób, niż kiedyś to widziano. Np. Andrzej Nowicki w książce Zarys dziejów krytyki religii. Starożytność, cytuje publikację z dziedziny apologetyki katolickiej Znaczenie i wartość współczesnego ateizmu (wyd. w 1953 r.):

„W pracy tej Jean Lacroix pisze o pożytecznej funkcji ateistycznej krytyki religii, polegającej na „oczyszczaniu” religii z tego co ją kompromituje: „W każdej wierze  istnieje niezbywalna cząstka antropomorfizmu i bałwochwalstwa” i sami ludzie wierzący powinni swoją wiarę od tych elementów uwolnić, żeby ją bardziej „uduchowić” i wznieść na wyższy poziom. Jeśli tego sami nie robią, to dobrze, że zadanie to wykonują za nich ateiści. /../ To paradoksalne twierdzenie o wartości i pożyteczności ateizmu dla rozwoju religii, rozwija także inny francuski filozof katolicki, Etienne Borne. Ten pożytek jego zdaniem polega na tym, że ateizm odnawia wrażliwość ludzi na zło, usypianą przez piękno mitów religijnych. /../ Ateiści toczą walkę z mitami i w ten sposób „przeszkadzają ludzkości śnić”.

Z powyższych cytatów można wywnioskować w jakiej roli widzieli ateistów ówcześni bardziej postępowi wierzący publicyści: w roli podobnej do drapieżnika, który „oczyszcza” stado roślinożerców ze słabszych i chorych osobników. I dzięki temu niezamierzonemu efektowi owo przykładowe stado jest zdrowe i spełnia zadanie, jakie narzuciła mu natura: przetrwać w jak najlepszej kondycji. Innymi słowy: ateizm tylko wtedy jest tolerowany przez religie, jeśli będzie im pomagał w „samooczyszczeniu” się ze zła immanentnego idei bogów/Boga, czego nie potrafią uczynić sami wierzący. Kiedyś podobną rolę religia wyznaczyła nauce, której jedynym zadaniem było wspomagać teologię.     

  

Problem wbrew pozorom nie polega na tym, że ateiści „przeszkadzają ludzkości śnić”, ale na tym, że w czasie tego „snu ludzkości”, dzieją się z nią bardzo niedobre i niepokojące rzeczy. Bowiem jak rzekł poeta: „Kiedy rozum śpi, budzą się upiory”. I to jest główny powód, dla którego ateiści nie mogą spocząć na laurach: będąc niezbywalną częścią ludzkości (choć pogardzaną na ogół, lekceważoną, mającą odwieczny „czarny pijar”), po prostu chcieliby żyć w lepszym i mądrzejszym świecie. Albo przynajmniej chcieliby wierzyć, że ich potomstwo będzie żyło w takim świecie. Bez koszmarów i lęków jakie nam nieustająco wpajają religie.

 

Oj tak! Jak napisał p.Koraszewski w jednym ze swych tekstów: „Jedno jest pewne: ateizm nie przeszkadza w cieszeniu się życiem, a religia potrafi, i to jak!”. Zatem współcześni ateiści (wzorem tych najodważniejszych nazywanych „Czterema Jeźdźcami Apokalipsy”), powinni przestać już martwić się DOBREM RELIGII, a zacząć dbać o dobro CZŁOWIEKA. Powinni więc pokazywać czym naprawdę są religie, i że głównie dbają one o własne dobro, a nie o dobro ludzkości, która za istnienie religii płaci niewyobrażalnie wielką cenę. I co ważne,  powinni mieć świadomość, że swoją postawą czynią przysługę ludziom, a nie wyrządzają im krzywdę. O tym jednak będzie w następnym odcinku cyklu.

 

Maj 2019 r.                                        ------ cdn.------