Ani nie manifest, ani nie tak nowego ateizmu


Andrzej Koraszewski 2019-04-26


Czy była jakaś ateistyczna rewolucja? A jeśli tak, to czy powinniśmy jej ojcem ogłosić Woltera, Karola Marksa, Ludwiga Feuerbacha, Roberta Ingersolla czy może Bertranda Russella?   

 

Dlaczego czterech autorów nazwano „nowymi ateistami”? Kto ich tak nazwał? Czym się różnią od starych ateistów? Jedno jest pewne, to nie oni wymyślili nazwę „nowy ateizm”, nie stworzyli żadnego ruchu, nie napisali żadnego manifestu i nie zapoczątkowali żadnej ateistycznej rewolucji.  


Słynny biolog, słynny filozof, znany neurobiolog i znany dziennikarz napisali książki krytyczne wobec religii i te książki stały się bestsellerami. Sprzedawały się nie w tysiącach, nie w dziesiątkach tysięcy, a w setkach tysięcy egzemplarzy na całym świecie.

 

Nowością nie było to, co napisali, prawdziwą nowością była właśnie niesłychana popularność tych książek. Ateistyczna ewolucja dotarła do punktu, w którym ateizm wyszedł z intelektualnych salonów i literackich kawiarni i poszedł w lud.

 

Bez wątpienia talent literacki i niebywała erudycja tych autorów pomogły w promocji ich książek, ale to co było najważniejsze, to że pojawiła się znacząca publiczność gotowa sięgnąć po tego rodzaju literaturę. 

Współcześnie około 2 do 3 procent dorosłej populacji świata deklaruje się jako niewierzący. Te proporcje wyglądają inaczej w krajach najbardziej rozwiniętych. Są już środowiska, w których ateiści stanowią większość (97 procent członków amerykańskiej Akademii Nauk deklaruje ateizm.) Ale ateizm dotarł również pod przysłowiowe strzechy i znam całkiem sporo ateistow ze wsi i małych miasteczek, którzy dobrze znają nazwiska Richarda Dawkinsa, Daniela Dennetta, Sama Harrisa i Christophera Hitchensa.


Właśnie wyszła książka Czterej jeźdźcy apokalipsy z podtytułem „Jak zaczęła się ateistyczna rewolucja” (Wydawnictwo CiS Stare Groszki 2019.) Ta książka jest przede wszystkim zapisem rozmowy tych czterech pisarzy, rozmowy, która odbyła się w domu Hitchensa 30 września 2007 roku. Kiedy wydawca przesłał mi egzemplarz tej książki, sądziłem, że najciekawsza będzie dla mnie przedmowa Stephena Fry’a i noty autorów napisane z perspektywy czasu. Samą rozmowę znałem, słuchałem nagrania dawno temu i nie sądziłem, że jej czytanie będzie tak fascynującą lekturą.


Daniel Dennett w swojej nocie do książkowego wydania zapisu tamtej rozmowy stwierdzał:

„ …są tacy, którzy w naszym spotkaniu widzą katalizator, który uruchomił Wielką Reakcję. Oczywiście miło byłoby myśleć, że to dzięki nam pustoszeją kościoły w całym zachodnim świecie, ale chyba żaden z nas nie miał nigdy takiej pokusy.”

Dennett pisze, że wpisali się w istniejący już trend, że było to kilka ważnych deklaracji wypowiedzianych we właściwym czasie i właściwym miejscu. Możemy to uznać za nadmierną skromność, ale równocześnie te uwagi przywracają perspektywę – ewolucja postaw i poglądów zrodziła zapotrzebowanie, a ci autorzy wspaniale na to zapotrzebowanie odpowiedzieli.


Co ich połączyło? Sława na tym samym polu bitwy. Nic też dziwnego, że w samej rozmowie wiodącym wątkiem są krytycy ich książek i opowieści o reakcjach. Wśród tych krytyków było bardzo wielu ateistów, różnie prezentujących swoje niezadowolenie z powodu tego, że właśnie ci autorzy zyskali sławę, o której tak bardzo marzyli inni.


Ta ich swobodna rozmowa jest ucztą ze względu na ich kulturę, wiedzę, poczucie humoru i to, że możemy być świadkami rozmowy przyjaciół prowadzonej bez planu, swobodnej, a równocześnie będącej swego rodzaju podsumowaniem nie tylko tej ewolucji postaw i poglądów w społeczeństwie, ale i stanu wiedzy.

Nowi ateiści nie nazwali sami siebie nowymi ateistami, to ich krytycy zauważyli, że jest coś nowego w tej czwórce i całej fali autorów zabierających głos na temat religii, ale związanych raczej z naukami ścisłymi niż z tymi mniej ścisłymi. Ci „nowi ateiści” przeciwstawiają religii naukową metodę badania rzeczywistości, mówią otwarcie o konflikcie nauki i religii, odmawiają ściszania głosu z obawy, że krytyka religii może kogoś urazić. Richard Dawkins swoje uwagi po latach zatytułował „Pycha religii, pokora nauki i intelektualna odwaga ateizmu”. Przypomina, że zyskali sławę lub niesławę w związku z publikacją pięciu książek: Sama Harrisa Koniec wiary i List do chrześcijańskiego narodu, Odczarowanie religii Daniela Dennetta, Bóg urojony Richarda Dawkinsa i bóg nie jest wielki Christophera Hitchensa. Dawkins pisze, że nie spiskowali, nie konspirowali, ale zaczęto ich ze sobą łączyć. Przypomina również, że w tym okresie pojawiała się cała fala autorów piszących krytycznie o religii. Wymienia Ayaan Hirsi Ali, Victora Stengera, Lawrence’a Kraussa, Jerrego Coyne’a, Michaela Schermera, A.C. Graylinga i Dana Barkera.


Kiedy całą naszą czwórkę zaproszono w 2007 roku na konferencję Atheist Aliance International w Waszyngtonie, Hitchens zaprosił pozostałą trójkę do swojego domu na obiad, a ich zarejestrowana na wideo rozmowa stała się głośnym wydarzeniem.


Sam Harris po latach przypomina, że ludzie traktują ich jak „czwórgłową ateistyczną hydrę” niedostrzegając, że w wielu sprawach dzielą ich poważne różnice zdań. Łączy ich przekonanie że nauka i religia odmiennie postrzegają rzeczywistość oraz że religijny dogmatyzm zagraża postępowi wiedzy i bez potrzeby dzieli ludzi. To jest paradoks – pisze Sam Harris – bo nieustannie twierdzi się, że religia jednoczy, ale religia wzmacnia plemienność i gra na poczuciu winy i moralnych lękach, które sztucznie generuje.


Słynną rozmowę z 2007 roku otwiera następujące pytanie Richarda Dawkinsa:

„Na pewno wszyscy spotkaliśmy się z oskarżeniem, że jesteśmy aroganccy, złośliwi i pełni jadu. Co o tym myślicie?”

Dennett odpowiada na to, że pisząc swoją książkę testował kolejne wersje na swoich głęboko wierzących studentach. Ich reakcje skłaniały go do wprowadzania poprawek i łagodzenia, ale to nic nie dawało. Wszystko było odbierane jako napastliwe i agresywne. W końcu doszedł do wniosku, że te próby szukania wspólnego języka są jałowe.

„Religie – mówił w tej rozmowie – są dziś na takim etapie, że po prostu nie da się z nimi nie zgadzać i ich krytykować, nie stając się, jak możemy usłyszeć, grubianinem”.

Harris w chwilę później mówi:

„Zderzamy się z tym, że religia niemal oficjalnie jest chroniona przed racjonalną krytyką. Jest chroniona również przez osoby o takich samych jak my poglądach. Przez sekularystów i ateistów. Zostawia się ludzi na pastwę ich własnych przesądów. Nawet gdy są żenujące i kogoś krzywdzą, masz w to nie wnikać.”

Kawałek dalej mamy zabawny wręcz fragment, w którym Dennett mówi, że „bardzo trudno komuś powiedzieć…” Na co Harris dopowiada: „że zmarnowałeś życie”. To niesłychanie istotne. Religia wpajana od kołyski staje się fundamentem tożsamości blokującej krytyczne myślenie i zdolność rewizji poglądów. Hitchens przypomina w tym momencie swoje młodzieńcze spory z komunistami, którzy już wiedzieli o komunistycznych zbrodniach, ale znajdowali tysiące sposobów racjonalizowania, żeby pozostać przy swojej fanatycznej wierze.


O tych ateistycznych krytykach Daniel Dennett mówi:

„Mnie szczerze bawi – choć przyznam, że początkowo doprowadzało mnie to do furii, ale dziś  już tylko śmieszy – to, że udało im się zwerbować całe legiony niereligijnych ludzi, którzy obrażają się w ich imieniu.

Ci oburzeni religijni i areligijni dziennikarze i intelektualiści, w kółko zarzucali naszym autorom arogancję. Ta arogancja to stanowcza obrona naukowej metody poznawania świata. Zabawny zgoła spór, czy to nauka jest arogancka, czy zgoła odwrotnie, religia grzeszy arogancją wiedzy, której nie posiada. Cnotą naukowca jest przyznanie się do błędu, ale obowiązkiem powiedzenie, jak doszedł do swoich wniosków i poddanie swojego badania oraz rozumowania sprawdzeniu przez innych. Cnotą wierzącego jest wiarą na słowo. Tu możliwości otwartej dyskusji są ograniczone. Jednak na krytykę wiary w dziwaczne i sprzeczne z nauką religijne opisy rzeczywistości przeciwnicy systematycznie odpowiadają, że atakuje się jakiegoś Boga, w którego nikt rozsądny nie wierzy. Na co Dawkins przypomina to, co wszyscy wiemy, mianowicie, że zupełnie inaczej rozmawiają ze sobą tak zwani wyrafinowani teolodzy, inaczej pisze się o religii w pismach dla intelektualistów, co innego mówi ksiądz z ambony, a co innego mówi się dzieciom.


Dennett zauważa w tym miejscu, że gdyby ci profesorowie teologii zaczęłi mówić tym językiem do zwykłych księży czy pastorów, mało który by cokolwiek z tego zrozumiał. Dla wierzącego wiara bez dowodów jest cnotą wbijaną do głów przez setki pokoleń. Hitchens przywołuje atak Alistera McGratha na Dawkinsa. McGrath wytknął Dawkinsowi błąd w cytacie z Tertuliana [chrześcijański teolog z Kartaginy, przeszedł na chrześcijaństwo w 190 roku, zmarł ok. 240] – Credo quia absurdum – wierzę, bo to niedorzeczne. McGrath pisze, że chociaż przytoczony przez Dawkinsa cytat jest bardzo rozpowszechniony, ale w rzeczywistości Tertulian napisał To pewne, bo to niemożliwe. Oczywiście dokładność jest ważna, nawet w przypadku, gdy absurdalność poprawnej i nieco zmienionej wersji jest właściwie identyczna.


Ludzie z wyćwiczonymi na takiej teologii umysłami bez obawy, że wierni zaczną się stukać w czoła, plotą jak ówczesny biskup Liverpoolu, który oznajmił, że powódź w Yorkshire była spowodowana plagą hgomoseksualizmu.


Hitchens komentuje krótko: „Niech mi nikt nie mówi, że nie mam prawa oceniać kościoła na podstawie wypowiedzi jego biskupów. Mam!”


Czy to jest arogancja? Można tak to nazwać, chociaż takie oskarżenia można by nazwać wyrafinowaną prawdofobią.


Czy znajdujemy w zapisie tej rozmowy cokolwiek, co mogłoby wskazywać na to, że jest to manifest jakiegoś nowego ruchu? Druga część rozmowy, (po posiłku podanym przez żonę Christophera Hitchensa), zaczyna się od pytania Sama Harrisa „Co chcemy osiągnąć?” Harris przypomina natychmiast powszechne przekonanie, że nie można ludzi odwodzić od ich wiary. On sam nie ma takich obiekcji i mówi z zadowoleniem, że ciągle dostaje listy od czytelników, że jego książki pozwoliły komuś ostatecznie odrzucić religię. Idea, że religie znikną, wydaje się utopijna, mogą się jednak zmienić proporcje.


Daniel Dennett mówi w tym wątku:

„Myślę, że podważanie w ludziach wiary może być łatwiejsze niż nam się wydaje. Tylko od dawna jest to objęte moratorium. Jesteśmy dopiero na początku drogi, ale to obiecujące początki.”

W chwilę później przypomina, że trzeba naprawdę wielkiej odwagi, by oświadczyć, że człowiek skończył z tym wszystkim. Grozi to konfliktami w rodzinie, czasem konfliktami w pracy, konfliktami z przyjaciółmi. Osobiście mam wrażenie, że ci „nowi ateiści” zaczęli wychodzić naprzeciw tym, którzy już zbierają w sobie tę odwagę.


Więc, tak, to jest rodzaj manifestu, wezwania do oporu przeciw biernej akceptacji religijnej tyranii.


Tę książkę czyta się jak opowieści o Harrym Potterze i prawdę mówiąc, wcale bym się nie zdziwił, gdyby jakiś przedstawiciel takiego lub innego stowarzyszenia obrońców wiary przodków zarządził egzorcyzmy i publiczne spalenie egzemplarza tej książki. Chociaż przy obecnym stanie czytelnictwa mogą się nie dowiedzieć, że ta straszna książka istnieje.


Co do mnie, polecam i zapewniam – czyta się znakomicie.