Dlaczego musiałem zostać ateistą


Lucjan Ferus 2019-03-17


Na wstępie powiem tylko, iż do jego napisania sprowokował mnie niedawny artykuł Andrzeja Koraszewskiego, pt. Eks-ateistka obnaża nędzę ateizmu (a w nim owe dziwne „pięć kroków” do ateizmu).Zaznaczam także, że nie jest to pomyłka i nie powinien on brzmieć: „Dlaczego zostałem ateistą?”. Bowiem po podsumowaniu wszystkich okoliczności, które mnie doprowadziły do tego areligijnego światopoglądu można śmiało przyjąć, że nie mogło być inaczej – „musiałem” zostać ateistą, co postaram się zaraz uzasadnić.


Proszę też nie myśleć, że powodował mną jakiś psychiczny uraz z dzieciństwa, który zohydził mi instytucję Kościoła (np. ksiądz pedofil), nic z tych rzeczy. Tak się składa, iż księdza, który nas uczył w podstawówce religii, wspominam bardzo ciepło i życzliwie. Pamiętam jeszcze niektóre epizody dotyczące tego duchownego. Np.: kiedy klasa zbyt głośno się zachowywała, ów ksiądz potrafił tak mocno walnąć otwartą dłonią w ławkę, iż drewniany piórnik, który nieopatrznie znalazł się w tym miejscu, rozlatywał się na drobne kawałki.

 

Dawał wtedy poszkodowanemu uczniowi 20 zł na kupno nowego, co było dla nas sporą sumą i szło zazwyczaj na słodycze i oranżadę. Znając jego wybuchową naturę, wykorzystywaliśmy to czasami świadomie, podsuwając piórniki na brzeg ławki w szczególnych momentach, spodziewając się pożądanego efektu. Czasami się nawet udawało. Albo taki przykład: gdzieś tak w szóstej klasie postanowiłem nauczyć się alfabetu Morse’a. Aby go lepiej opanować, zacząłem kiedyś zapisywać nim w zeszycie to, co dyktował nam ksiądz na lekcji religii.

 

A miał on taki zwyczaj, że kiedy dyktował jakiś tekst, chodził między ławkami i zaglądał nam przez ramię do zeszytów. Kiedy podszedł do mnie i zobaczył te wszystkie kropki i kreski zamiast liter, pochylił się i spytał szeptem: - Co to ma być? Powiedziałem zgodnie z prawdą, iż zapisuję to co ksiądz mówi, tyle, że alfabetem Morse’a. Pokręcił wtedy głową ze zdumieniem i bez słowa nagany, poszedł dalej z założonymi na plecy rękoma. Mam jeszcze sporo podobnych wspomnień. Ostatni epizod dotyczący tego kapłana, jaki zapamiętałem, był z dużo późniejszego czasu, kiedy od wielu już lat był na emeryturze.

 

Mój brat zaprosił go jako honorowego gościa na chrzciny syna, a ponieważ przyjęcie z tej okazji odbywało się u niego w bloku, gorąco było niemiłosiernie, mimo otwartych okien. W którymś momencie rozmowa zeszła na ów popularny sposób wentylacji i ksiądz, chcąc uzasadnić zdrowotne walory tego rozwiązania, powiedział odruchowo: - A my z Celinką zawsze śpimy przy otwartym oknie! Goście jak jeden mąż udali, że nie dosłyszeli tego słownego lapsusu, choć wszyscy wiedzieli o bliskiej zażyłości księdza z jego wieloletnią gosposią, panią Celiną. To najlepiej świadczy, iż był normalnym zdrowym mężczyzną, a nie jakimś zboczeńcem oglądającym się za małymi dziewczynkami, czy za chłopcami.   

 

Z powyższego wynika niedwuznacznie, iż to nie trauma z dzieciństwa przyczyniła się do wyboru mojej późniejszej drogi ku ateizmowi. Nie raz zastanawiałem się, co pomogło mi w miarę łatwo uporać się z wpojonymi w młodości religijnymi „prawdami”, pomimo tego, iż  dziadkowie, którzy mnie wtedy wychowywali, starali się jak mogli, abym wyrósł na pobożną i bogobojną owieczkę. Po namyśle doszedłem do przekonania, iż mogło to być  zasługą pewnych przypadkowych okoliczności, które zaowocowały takim właśnie skutkiem.

 

Najważniejszą z nich mogło być to, iż moje zainteresowania przejawiły się we właściwej kolejnościpoznawczej. Kiedy już zacząłem być ciekawy „wszystkiego” (gdzieś tak ok. 30 roku życia, choć książki czytałem namiętnie od wczesnej młodości), wpierw zaczął fascynować mnie Kosmos, Wszechświat, teoria Wielkiego Wybuchu, Czarne Dziury, nasza Galaktyka i jej towarzysze, budowa Układu Słonecznego, Teoria Względności i wszystko, co miało związek z fizyczną budową naszego świata w kosmicznym kontekście.   

 

Dalszym ciągiem tych zainteresowań była historia biologicznej ewolucji życiana Ziemi i  historia ludzkości(także dawnych cywilizacji). Później fenomen człowieka rozumnego,jak i mechanizmów biologicznych rządzących jego człowieczeństwem, a w szerszym kontekście wszelkim życiem na Ziemi (także u zwierząt), czyli Teoria Ewolucji Darwina. Ta kolejność w poznawaniu otaczającej nas rzeczywistości, pozwoliła mi znaleźć właściwą perspektywępotrzebną do zrozumienia tych wszystkich problemów, nie kierując się narzuconą przez religię hierarchią wartościowania świata i człowieka.

 

Kiedy więc zacząłem interesować się także kulturami, a w konsekwencji i religiami,posiadałem już w świadomości bogatą bazę danych, dotyczących Kosmosu, świata, życia na Ziemi i człowieka, jako myślącej cząstki tego wszystkiego, co istniało już od miliardów lat i czemu zawdzięczamy swoje istnienie. Im więcej poznawałem „prawd” religijnych i wiedzy o religiach, tym większy dysonans zaczął zarysowywać się w moich poglądach. Można by go zawrzeć w pytaniu, jakie zadał wówczas 10-letni syn mojemu przyjacielowi: „Tato, co jest prawdą; czy to, co mówi nam ksiądz na lekcjach religii, czy nauczyciele na innych lekcjach?”

 

To fakt, iż „prawdy” religijne w żadnej mierze nie współgrałyz wiedząz różnych dziedzin nauki, a wręcz zaprzeczałyim roszcząc sobie prawo do posiadania Prawdy absolutnej, objawionej ludziom przez Boga. Jednakże z każdą przeczytaną książką ta sytuacja ulegała zmianie na korzyść tezy,iż wszystkie religie i wszystkich bogów, jacy kiedykolwiek byli czczeni przez człowieka, stworzyli sami ludzie własnym rozumem i wyobraźnią. Wtedy zaszła w moim umyśle ciekawa rzecz: elementy nabytej dotąd wiedzy ułożyły się w logiczną i spójną całość, którą dawało się uzasadnić rozumowo, bez żadnych sprzecznościczy „białych plam” nie dających się wytłumaczyć na podstawie areligijnego światopoglądu.

 

Gdybym przypadkowo swoje zainteresowania zaczął od religii i to od tej „prawdziwej ijedynie słusznej”, to cała moja późniejsza wiedza (o ile jeszcze miałbym chęć ją nabyć, bo religie wcale do tego nie zachęcają, uważając ją za niepotrzebną do zbawienia), „skażona” byłaby religijną perspektywą widzenia rzeczywistości i religijnym jej wartościowaniem. Można więc śmiało stwierdzić, że przed wpadnięciem w „objęcia” religii, uratował mnie pewien rodzaj ignorancji, polegającej na słuchaniu wewnętrznego głosu rozumu i ciekawości, a nie poleganiu na religijnych autorytetach, które zawsze „lepiej wiedzą”,co jest dla ludzi dobre, a co złe i czego powinni się wystrzegać dla dobra wiary Boga.

 

Tak się dla mnie szczęśliwie złożyło, iż  kierowałem się potrzebami własnego rozumu i po prostu byłem nieświadomytego, że według religii wybrałem drogę szatana, a nie drogę ponoć prowadzącą do Boga. Znikoma w tym moja zasługa, działałem instynktownie, jak to ktoś zgrabnie zrymował: „Tygrys polować musi i latać musi ptak, a człowiek musi się głowić:

Czemu? Dlaczego? Jak?”. I to ciągłe moje „głowienie się” było wstępem na drogę ateizmu.

 

Ponieważ w swoich tekstach odnosiłem nie raz do wyznawanych poglądów, jak i do przyczyn, które je u mnie zainicjowały, przedstawię teraz w krótkiej formie owe KROKI, które wg mnie należy poczynić, by zostać ateistą. Dodam tylko, iż nie każdy może nim zostać, jeśli nie będzie miał właściwych predyspozycji umysłowych, ale o tym później. Aby jednak nie uogólniać tego problemu (ten rozumowy proces przebiega zapewne u każdego w inny sposób), opiszę w dużym skrócie jak u mnie to wyglądało, wiedząc, iż nie jest to regułą.

 

Pierwszym poważnym krokiem na tej rozumowej drodze poznawczej była lektura Biblii Tysiąclecia. Jest to o tyle ciekawe, że chciałem ją przeczytać głównie dlatego, aby pogłębić swoją WIARĘ, gdyż tak sobie wydedukowałem, iż głębsza wiara musi być równoznaczna z większą wiedzą religijną. To błędne założenie skierowało mnie oczywiście w przeciwnym kierunku; wpierw ku apostazji, a po wieloletnim procesie nabywania wiedzy religioznawczej na drogę ateizmu. Dlaczego lektura Biblii wywołała u mnie taki nieoczekiwany efekt?

 

Myślę, że doszło do tego, co Friedrich Nietzsche wyraził słowami: „Człowiek staje się ateistą, gdy poczuje się lepszy od swego Boga”. Każdego, kto czytał Biblięmusiał zastanowić wizerunek Boga w niej przedstawionego: tak bardzo archaiczny i anachroniczny, i tak bardzo odbiegający od moralnych wzorców współczesnego człowieka. Budząca niesmak niesłychana ilość okropnych scen opisanych z detalami, takich od których „włosy się jeżą na głowie”. Rażący prymitywizm mitów od których zaczyna się ta księga, co przy obecnej wiedzy o świecie i Wszechświecie, daje niezamierzony komiczny efekt.

 

Jeśli do tego dodamy niezliczoną ilość opisów okrucieństw, krzywd i cierpień,które zawiera ta „święta” księga, wyrządzanych przez wyznawców tegoż Boga, z jego błogosławieństwem i przyzwoleniem, a także z jego wyraźnego wręcz nakazu, to nie ma się co dziwić, że po tak wstrząsającej lekturze czułem się lepszy od biblijnego Boga.Ja na pewno – mając także nieskończone możliwości – zachowałbym się o wiele mądrzej w podobnej sytuacji  i byłbym bardziej przewidującyniż Bóg Jahwe (oczywiście wiem, że jego wizerunek jest dziełem ówczesnych teologów i kapłanów, a nie opisem realnego bytu).

 

Następnym krokiem na tej drodze, było dokładne poznanie dziejów chrześcijaństwa i katolicyzmu, oraz historii dworów papieskich, wciągającej niczym dobry kryminał. Widać z niej wyraźnie, iż ci „Ojcowie (nie)Święci” byli doskonałymi politykami, dbającymi przede wszystkim o własne interesy. Trzeci etap tej drogi polegał na poznawaniu historii religii ludzkich, liczącej sobie ok. 40 tys. lat. Od ich początków w paleolicie (kultura oryniacka) i najstarszych religii animistycznych, aż po najmłodsze religie monoteistyczne. Ta bogata i bezcenna wiedza religioznawcza pozwoliła mi na sformułowanie następującej tezy.

 

Historia religii liczy sobie kilkadziesiąt tysięcy lat (a nie ok. 3 tys. co J.W.Goethe ujął w twierdzeniu: „Komu trzy tysiące lat nie mówią nic, niech w ciemności niewiedzy żyje z dnia na dzień” ). Wszystkie religie jakie kiedykolwiek istniały na Ziemi, oraz wszystkich bogów, którzy kiedykolwiek byli czczeni przez swych wyznawców – stworzyli sami ludzie własną wyobraźnią i rozumem, bez jakiejkolwiek nadprzyrodzonej pomocy z zewnątrz. Inaczej mówiąc, to nie Bóg stworzył ludzi na swoje podobieństwo i obraz, lecz to ludzie tworzyli wizerunki swych bogów na własne podobieństwo i nadawali im cechy, a przy okazji i wady typowo ludzkie, co nosi nazwę antropomorfizmu.

 

Jest to moim zdaniem jedna z najważniejszych prawd religioznawstwa, która stanowi niezawodny KLUCZ do racjonalnego wytłumaczenia wszelkich sprzeczności, których wiele znajduje się w religijnych opisach rzeczywistości, zawartych w różnych „świętych księgach”. Ten bardzo długi proces kulturotwórczy Ludwik Feuerbach tak podsumował: „Religia jest pobożną, nieświadomą iluzją, kler jest polityczną, świadomą, wyrafinowaną iluzją, jeśli nie od samego początku, to w miarę rozwoju religii”. Lepiej nie można było tego wyrazić. Te umowne trzy kroki (nie licząc mnóstwa tych pomniejszych) stanowią religioznawczą podstawę mojego areligijnego światopoglądu, która moim zdaniem jest nie do podważenia.

 

I już na koniec poświęcę nieco uwagi cechom charakteru (czyli predyspozycjom), pożądanym u osobników o areligijnym światopoglądzie. Przede wszystkim należy zawsze zachowywać zdrowy sceptycyzm, czyli nie być łatwowiernym. Co można rozumieć jako zbytnią łatwość uwierzenia w przeróżne „świętości”, których nie sposób zaakceptować tzw. zdrowym rozsądkiem, logiką. A jeśli już w coś się wierzy, warto pamiętać o paru zasadach: „Wierzenia w życiu codziennym są niezbędne /../ idzie o to, aby wierzenia były rozumne (racjonalne). /../ Narzucającym się warunkiem rozumności wierzeń jest ich spójność” (ks. Michał Heller).

 

Dalej: „Wiara w coś, zakłada posiadanie pewnych argumentów, które sprawiają, że przedmiot wiary jest przynajmniej prawdopodobny. A więc wiara musi zawierać wiedzę o czymś” (Price). I jeszcze to: „Sam fakt, że w coś się wierzy nie nadaje przedmiotowi wiary waloru prawdy. Stąd płyną oczywiste wnioski: jest rzeczą złą wierzyć w fałsz, a dobrą – wierzyć w prawdę. /../ Prawda powinna być przedmiotem wiary, a fałsz nie /../ Im ktoś jest bardziej rozumny, tym ma mniejsza swobodę przyjmowania czegoś „na wiarę” i tym bardziej zniewalająco działają na niego racje rozumowe” (Bernard Mayo).    

 

Następna rzecz: największą wartość ma dla mnie wiedza, a nie wiara, będąca przekonaniem, iż to w co wierzę jest właśnie prawdą. Wierząc jedynie, pozostaję jakby w połowie drogi do prawdy, muszę więc jak najwięcej wiedzieć, aby być pewnym swoich racji. Zanim w coś uwierzę wpierw muszę to zrozumieć, inaczej jest to dla mnie niewiarygodne. Wielką wagę przywiązuję też do logicznego aspektu religijnych zagadnień, które w wielu przypadkach są do tego stopnia nielogiczne, iż mój umysł wzdraga się przed ich przyjęciem.

 

Jedną z przyczyn dlaczego stałem się ateistą jest mnóstwo sprzeczności zawartych w doktrynach religijnych. Moim zdaniem jest to poważny problem, całkowicie dezawuujący wiarygodność owych treści. Po prostu nie potrafię wierzyć w wykluczające się wzajemnie „prawdy”. Jeśli do tego dodać niezliczone pokłady zakłamania immanentnego religiom, to nie powinno nikogo dziwić, że nie mogę zaakceptować religijnego punktu widzenia i religijnej hierarchii wartości. Jest jeszcze parę ważnych cech, które powinien posiadać osobnik mający odwagę zostać ateistą, ale nie będę już ich przytaczał, oprócz tej bodajże najważniejszej.

 

Otóż ateista powinien być pogodzony z rzeczywistością i prawami przyrody na które i tak nie ma wpływu. Inaczej mówiąc, powinien zaakceptować perspektywę własnej śmierci i nie traktować jej, jako tragedii życiowej, lecz jako biologiczną konieczność dopełnienia życia, bez której to konieczności nie mogłoby istnieć samo życie. Powinien zatem nie bać się śmierci (wbrew instynktowi), bo tylko dzięki temu może być całkowicie wolny od religii i idei bogów. To dzięki temu instynktowemu lękowi religie mają taką wielką władzę nad ludźmi, dlatego już dawno zauważono: „Kto nie ma pragnień, ten nie potrzebuje bogów”.

 

Tak się przypadkowo złożyło, iż posiadam wymienione wyżej cechy (i nie chwaląc się, parę  innych też), które wypadałoby mieć osobnikowi zasługującemu na miano ateisty. Czy wobec tego było moim przeznaczeniem zostać osobą wierzącą religijnie? Wszystko wskazuje na to, że nie: musiałem zostać ateistą! I tak się w istocie stało, o co absolutnie nie mam pretensji do losu, a wręcz przeciwnie: bardzo odpowiada mi ten elitarny światopogląd, na który mało kogo jest stać z racji na jego rzekomą nieatrakcyjność.

 

Dziwne! Od kiedy to PRAWDA o rzeczywistości, która ma nas wyzwalać od przesądów i zabobonów i pomagać nam osiągnąć wyższy stopień człowieczeństwa, nie jest atrakcyjna?!

 

Marzec 2019 r.                                   ------ KONIEC------