Obiektyw Matti Friedmana i syzyfowe błoto


Vic Rosenthal 2019-01-30


Kiedy Matti Friedman na łamach "New York Times" mówi, że nie ma konfliktu izraelsko-palestyńskiego, wyjaśnia to, co właściwie powinno być oczywiste:

Nie ma konfliktu izraelsko-palestyńskiego tak, jak wydaje się sądzić wielu outsiderów, a tę przepaść w postrzeganiu warto pokazać wyraźnie. Nie ma to nic wspólnego z byciem na prawicy lub na lewicy w amerykańskim sensie. Aby pożyczyć termin z fotografii: problemem jest zoom. Prosto to ujmując: outsiderzy robią najazd kamerą, a ludzie tutaj w Izraelu robią odjazd kamery. Zrozumienie tego uczyni, że wydarzenia tutaj będzie łatwiej pojąć.


Zrób odjazd kamerą i zobaczysz, wyjaśnia Friedman, że palestyńscy Arabowie stanowią tylko mniejszość wrogów Izraela, tak historycznie, jak i obecnie. Egipt, Syria, Jordania, Irak, Liban, Arabia Saudyjska i także Jemen połączyli siły z palestyńskimi Arabami, by wykończyć jednodniowe państwo Izrael w 1948 roku. Dzisiaj Iran i jej szyickie ramiona – Hezbollah w Libanie i irackie milicje - okopujące się w Syrii – są  najpotężniejszymi wrogami Izraela z Hamasem, finansowanym przez Katar, a będącym odgałęzieniem egipskiego Bractwa Muzułmańskiego, odgrywającym drugorzędną rolę.  


W porównaniu do Palestyńczyków Izrael wygląda na silnego, Goliat przeciwko małemu Dawidowi. Ale w kontekście całego muzułmańskiego Bliskiego Wschodu Izrael, ze swoją stosunkowo niewielką populacją i brakiem strategicznej głębi, jest zagrożony.

A tego, mówi Friedman, nie rozumieją specjaliści od urządzania pokoju. Clinton, Bush i Obama najeżdżali kamerą na Izrael i Palestyńczyków, zupełnie nie rozumiejąc szerszego kontekstu. Chociaż nie słyszeliśmy jeszcze propozycji Trumpa, ale ma prawdopodobnie tę samą wadę.  

Friedman ma rację, do pewnego stopnia. Nie wspomina powodu, dla którego pięć armii arabskich dokonało inwazji nowo utworzonego państwa Izraela w 1948 roku, ani powodu, że porozumienia „pokojowe” z Egiptem i Jordanią są zimnymi, pragmatycznymi układami, które są niesłychanie korzystne dla autokratycznych reżimów tych krajów, podczas gdy nie przesuwają ani o centymetr sprawy normalizacji codziennych stosunków między narodami, co miało nastąpić potem. Z pewnością nie jest tak dlatego, że te kraje dbają o dobro Palestyńczyków. Najeźdźcy z 1948 roku nie oddali palestyńskim Arabom obszarów, które zagarnęli, i to Izrael, nie zaś Egipt, dał Palestyńczykom kontrolę nad Gazą.   

Oczywiście są geopolityczne wyjaśnienia szerszego konfliktu, ale nie wystarczają one do wyjaśnienia jego trwałości ani jego zajadłości. Choć jest jasne, że Iran  jest wrogi wobec Izraela z przyczyn geopolitycznych – widzi Izrael jako przyczółek amerykańskiego mocarstwa w regionie, który chce zdominować – jest tu także specjalny stopień nienawiści, zarezerwowany dla Izraela ponad wszystkich innych przeciwników Iranu. Iran nie grozi zniszczeniem Arabii Saudyjskiej, bliższego i bardziej bezpośredniego rywala. Irańscy demonstranci rzadko kiedy (jeśli w ogóle) skandują „Śmierci Arabii Saudyjskiej”.

Uważam, że ostatecznym źródłem tej wrogości jest zasada – a dosłownie ”artykuł wiary” na muzułmańskim Bliskim Wschodzie – że suwerenne państwo żydowskie w regionie jest wstrętne dla Allaha i że zniszczenie go jest ich religijnym obowiązkiem. Ta religijno-rasowa zasada wyraża się czasami w słowach, że „Izrael jest rakiem”, który trzeba wyciąć z Bliskiego Wschodu. A wyrażają to zarówno irański reżim, jak media Autonomii Palestyńskiej. To jest muzułmańskie odrzucenie Izraela.

Sądzę jednak, że także ta analiza nie idzie wystarczająco daleko. Uraza i nienawiść do Żydów, usadowione głęboko w chrześcijańskiej tradycji, są żywotne w całej po-chrześcijańskiej Europie. Podczas gdy w większości Europy moralne zasady chrześcijaństwa    przeobraziły się w rodzaj uniwersalistycznego humanizmu (bardzo podobnie do judaizmu reformowanego), instynktowna niechęć do Żydów, którzy ”zabili  ich Boga”, nie zniknęła; po prostu zwróciła się przeciwko państwu żydowskiemu, dzisiejszemu nosicielowi winy Judasza, z cierpiącymi Palestyńczykami w roli ukrzyżowanego Zbawiciela. Oczywiście, ironia polega na tym, że muzułmanie, którzy oblegają dzisiaj Europę, są niemal równie wrodzy wobec nie-muzułmańskiej suwerenności tam, jak są wrodzy wobec żydowskiej suwerenności na Bliskim Wschodzie (zwykli Europejczycy zaczynają to rozumieć, choć wydaje się, że ich przywódcy tego jeszcze nie pojmują).

Moim zdaniem, żeby rzeczywiście zrozumieć konflikty otaczające Izrael od jego powstania, trzeba odjechać kamerą jeszcze dalej niż robi to Friedman. Trzeba wziąć pod uwagę, że nie tylko Arabowie i muzułmanie są instynktownie przeciwni koncepcji żydowskiej suwerenności, ale także wielu Europejczyków, jak również pewne kręgi w Ameryce. Choć mogą nie posuwać się aż do porównywania Izraela do złośliwego guza rakowego, ale nie mają żadnych problemów z mówieniem, że stworzenie Izraela było błędem. Obiektyw Friedmana trzeba odsunąć tak, żeby objął nie tylko wielki Bliski Wschód, ale także wiele zachodniego świata.

A to umożliwia nam zrozumienie, dlaczego nieustannie wysuwa się propozycje ”pokoju” oparte na izraelskich ustępstwach wobec Palestyńczyków mimo faktu, że wielokrotnie okazywało się, że to w żaden sposób nie łagodzi rzeczywistego problemu – muzułmańskiego odrzucenia żydowskiej suwerenności. Także ci na Zachodzie, którzy niezupełnie odrzucają prawo narodu żydowskiego do samostanowienia w suwerennym państwie, trzymają się łagodniejszej formy odrzucenia: mogą akceptować ideę państwa żydowskiego, ale mocno wierzą, że otaczający je konflikt jest wynikiem tego, że jest obcym elementem, który nie należy do tego sąsiedztwa. Dlatego zawsze wybierają rozwiązania, które wymagają przystosowania się Izraela do regionu, a nie odwrotnie. I zawsze znaczy to, że Izrael musi spełnić żądania swoich sąsiadów. Oczywiście, te żądania nigdy nie skończą się, jak długo istnieje Izrael.

Nie mogą zostawić artykułu Friedmana bez zauważenia jednego rażącego mnie akapitu, być może napisanego na prośbę redaktora „New York Timesa”:  

Kiedy patrzę na Zachodni Brzeg jako Izraelczyk, widzę 2,5 miliona palestyńskich cywilów żyjących pod rządami militarnymi, z całą niedolą, jaka z tego wynika. Widzę wiele poważnych błędów, jakie popełniły nasze rządy w traktowaniu tych terytoriów i ich mieszkańców, między innymi, budowę cywilnych osiedli.

Nagle jesteśmy ponownie przy ”osiedlach” i ”rządach militarnych” (w rzeczywistości nie jest to zgodne z prawdą, ponieważ około 95% Palestyńczyków w Judei i Samarii żyje na terenach kontrolowanych przez Autonomię Palestyńską). Friedman, który pokazał, że jest zdolny do zrozumienia strategicznych konieczności wojskowej kontroli tej ziemi przez Izrael, tkwi niemniej w syzyfowym błocie „rozwiązania w postaci dwóch państw” (tak samo jak mój fikcyjny wujek Max dwie Paschy temu). Czy sam Friedman jest winny łagodnego odrzucania, które wymaga, by Izrael płacił cenę za pełen przemocy rasizm swoich sąsiadów?  


Mimo tego obowiązkowego mea culpa każdego liberalnego lub centrowego Żyda, który pisze na ten temat, powinniśmy przyjąć radę Friedmana i odjechać kamerą, żeby zobaczyć ten konflikt w jego prawdziwym, światowym i historycznym kontekście. I nie wpadać w błoto.

 

Friedman’s Lens and Sisyphean Mud

24 stycznia 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 



Vic Rosenthal

Urodzony w Stanach Zjednoczonych. Studiował informatykę i filozofię na  University of Pittsburgh. Zajmował się rozwijaniem programów komputerowych. Obecnie mieszka w Izraelu. Publikuje w izraelskiej prasie. Jego artykuły często zamieszcza Elder of Ziyon.  (Na swoim blogu używa pseudonimu Abu Yehuda.)  

 

Od redakcji „Listów z naszego sadu”

Chrześcijaństwo niechętnie, ale jednak wycofuje się z teologii zastąpienia i nie powtarza codziennie „My jesteśmy Izraelem”, w islamie teologia zastąpienia judaizmu i chrześcijaństwa stanowi samo jądro religijnego nauczania. Wyjaśnia to izraelski arabista Mordechai Kedar: