Chiński problem amerykańskich uniwersytetów


Robert Precht 2019-01-17


Według raportu opublikowanego w zeszłym miesiącu przez grupę wybitnych badaczy z Chin, Komunistyczna Partia Chin używa zawoalowanych gróźb, by skłonić amerykańskich profesorów i studentów do unikania tematów, które mogłyby urazić wrażliwość chińskiego rządu -  na przykład, badań lub dyskusji o Tybecie, Tajwanie, Sinciangu, prawach człowieka i chińskiej polityce. Odmawia wiz uczonym, którzy krytykują reżim, skłania chińskich studentów do wzajemnego donoszenia na siebie i karze uniwersytety, które goszczą kontrowersyjnych mówców. Po tym, jak pewien uniwersytet gościł Dalaj Lamę, Pekin w odwecie zabronił chińskim studentom i badaczom, finansowanym przez rząd chiński, uczęszczania na ten uniwersytet. Kiedy instytucje, którym powierzyliśmy dociekanie prawdy, zaczynają unikać prawdy – szczególnie w badaniach akademickich, których niewielu z nas może prowadzić samodzielnie – wszyscy cierpimy.

Nie da się przecenić roli uniwersytetów w dociekaniu prawdy. Badania medyczne dostarczają danych o skutecznych i nieskutecznych terapiach. Ekonomiści mierzą wpływ różnych opcji politycznych na gospodarkę. Socjolodzy badają, jak instytucjonalne i indywidualne doświadczenia wpływają na edukację i jej wyniki. Politolodzy analizują rządy. Rzadko kwestionowano uczciwość i rzetelność amerykańskich uniwersytetów, ponieważ zakładano, że badacze mają akademicką wolność.


W odróżnieniu od tego chińscy badacze zamieszkują zupełnie inny świat. Kiedy pracowałem w Pekinie 10 lat temu, często spotykałem badaczy, którzy musieli uważać na to, co mówią. W 2010 roku byłem współgospodarzem programu z bardzo szanowanym profesorem z uniwersytetu w Pekinie (najlepszym w Chinach). Zdenerwował się i rozgniewał, kiedy jeden z mówców wspomniał nazwisko krytyka reżimu, Liu Xiaobo. Profesor obawiał się, że zostanie zdegradowany lub obetną mu płacę. To wydarzenie ponowiło moją wdzięczność za wolność na kampusach USA.


Dziesięć lat później obawa przed urażeniem komunistycznego reżimu rozszerzyła się na amerykańskie kampusy. Część winy spoczywa na Chinach, ale główna wina spoczywa na samych amerykańskich uniwersytetach. Przez coraz większą zależność od chińskich pieniędzy znalazły się w sytuacji głębokiego konfliktu interesów. Nowy dylemat: trzymać się akademickiej wolności czy zadowolić Pekin? Przez ostatnich dziesięć lat zależność ekonomiczna od Chin niesłychanie wzrosła. Uniwersytety rekrutowały rekordowe liczby chińskich studentów. Nabór studentów wzbił się o 400 procent. Według departamentu handlu USA, Chińczycy płacą czesne o wartości ocenianej na 12 miliardów dolarów rocznie.

 

Uniwersytety zabiegały o chińskie pieniądze, by rozszerzyć swoje rynki. New York University, Johns Hopkins, Duke i inne stworzyły wspólne przedsięwzięcia z rządowymi uniwersytetami chińskimi, by zakładać odgałęzienia kampusów, otrzymując hojne dotacje w gotówce, jak również nieruchomości od Chińskiej Partii Komunistycznej. W kraju uczelnie, które miały trudności finansowe, starały się o chińskie pieniądze, by gościć Instytuty Konfucjusza, o których wielu sądzi, że są ośrodkami propagandy. W sumie od 2011 r. chińskie źródła dały ponad 426 milionów dolarów 77 amerykańskim uniwersytetom, według danych departamentu edukacji USA. To niemal z pewnością jest zaniżone, ponieważ uczelnie mają obowiązek informowania tylko o darach przekraczających 250 tysięcy dolarów. Nie obejmuje to również wsparcia rzeczowego, nie w gotówce. W zeszłym tygodniu ujawniono że CEFC, chiński konglomerat związany z zagranicznymi łapówkami, pomógł ośrodkowi energii w Columbia University zebrać 500 tysięcy dolarów.

 

Ofiarą jest wolność akademicka. Niedawne badanie ponad 500 uczonych zajmujących się Chinami w USA ujawniło, że 68 procent respondentów wskazywało na autocenzurę jako problem w tej dziedzinie. Uczeni unikają badania pewnych tematów lub przyjmują oficjalną narrację chińskiego reżimu, kiedy mówią o drażliwych sprawach. Jak to ujął niedawno Perry Link, emerytowany profesor East Asian Studies at Princeton University: ”Nie mówimy o ’niepodległości Tajwanu’. Mówimy o ‘stosunkach przez cieśninę’. Nie mówimy o ‘okupacji Tybetu’. Nie nazywamy masakry z 4 czerwca ‘masakrą’. To jest ‘incydent z 4 czerwca’ lub coś podobnego”.

 

Raport, rozumiejąc zagrożenie wolności akademickiej, zaleca amerykańskim uniwersytetom, by staranniej przyglądały się chińskim donacjom, by upewnić się, że nie ograniczają one wolności akademickiej. Ta propozycja jest jednak nieskuteczna. Chińskie dary nigdy nie zawierały jawnych ograniczeń wolności akademickiej. Zamiast tego, chodzi tu o strach, że Pekin zakończy wsparcie i na tym wyrasta kultura autocenzury.  


Jedynym sposobem zredukowania ingerencji jest, by uniwersytety dawały priorytet swojej historycznej misji mówienia prawdy. Uniwersytety powinny nadal przyjmować chińskich studentów, ale muszą przestać akceptować pieniądze od chińskiego rządu. Prawodawcy, przedsiębiorcy i społeczeństwo w całości polegają na bezstronnych badaniach, by uzyskać pomoc w podejmowaniu decyzji. Jeśli nie można dłużej ufać naszym uniwersytetom jako arbitrom prawdy, to komu można ufać?


American Universities’ China Problem

Qullette, 23 grudnia 2018

Tłumaczenie Małgorzata KoraszewskaUniversity of Michigan. Twitter @robprecht



Robert E. Precht

Amerykański prawnik, dyrektor Justice Labs, prawniczego think tanku mającego swoją siedzibę w Nowym Jorku. Były prorektor wydziału prawa na