Jesień oświecenia, czyli powszechne zniechęcenie do logiki


Andrzej Koraszewski 2018-11-05


„Antykoncepcja jest rakotwórcza. Tego uczą się polscy uczniowie w szkołach.” Ten tytuł jest nieco mylący, bo już z pierwszego zdania dowiadujemy się, że chodzi o nagrodzoną pracę w uczniowskim konkursie, wydaną w charakterze broszury i rozdawaną w szkołach. Sprawa wystarczająco alarmująca, żeby o niej informować, ale jak można przy okazji stworzyć mocne wrażenie, to warto troszeczkę przekłamać. Na stronie wybitnie inteligentnego, doświadczonego dziennikarza, znajduję mem głoszący, że Hitler mówił, że Żydzi są zwierzętami, Trump powiedział, że imigranci to zwierzęta, Kaczyński powiedział, że przeciwnicy „dobrej zmiany” to zwierzęta. Takie zestawienie mające utrwalić w nas pewien obraz.

Szukam, o co może chodzić. BBC informowała, że Trump powiedział, iż gangi imigrantów to zwierzęta, drobna różnica, warto powielać taki mem, może się utrwali, ostatecznie po to są memy, żeby utrwalać. Już chciałem dopisać w komentarzu, żeby mnie też dopisano do tego towarzystwa, bo wiele razy mówiłem, że terroryści to zwierzęta.


Wybitny warszawski intelektualista powiela ten niedokładny przekaz (oczywiście bez linków, ale jak można pytać co, kto i gdzie powiedział ) i dodaje:  „Premier Netanjahu mówi o Arabach dokładnie tym samym językiem co Trump lub Kaczyński o migrantach.” Co ma na myśli, zatrzymywanie „marszu powrotu” migrantów z Gazy? Nie wiem, tak dokładnie wybitny intelektualista nie informuje.        


W Pakistanie sąd anulował wyrok śmierci na chrześcijankę, która dotknęła swoimi brudnymi wargami kubka ze studni, z której piją muzułmanie. Dziesiątki tysięcy fanatyków protestuje, domagając się natychmiastowego wykonania wyroku śmierci. Jeśli powiem o nich, że są zwierzętami, to będę zupełnie jak Hitler. Ale gdybym rzeczywiście powiedział o nich, że są zwierzętami, to byłoby to krzywdzące dla zwierząt. Nawiasem mówiąc, władze pakistańskie błyskawicznie zorientowały się, że trzeba się wycofać i zakazały Asii Bibi opuszczenia kraju w oczekiwaniu na kolejną decyzję Sądu Najwyższego. Jej prawnik, w obawie o swoje życie, zdołał opuścić Pakistan.


W Ameryce czarny przywódca Narodu Islamu, Luis Farrakhan (ten obok którego niedawno siedział na pogrzebie Bill Clinton, i z którym ma zdjęcia Barack Obama) nazwał niedawno Żydów termitami. Historia jego antysemickich wypowiedzi jest długa, więc nie powinno to nikogo dziwić. Antysemityzm z lewa i z prawa dziwnie się zlewa, co oczywiście nie przeszkadza wzajemnej nienawiści. Obie strony szermują swoją wyższością moralną połączoną ze skłonnoscią do prymitywnych teorii spiskowych.


Nasz intelektualista zaczyna swoje notatki agitatora od słów „My, którzy wiemy, że nasze bezpieczeństwo tyle jest warte, na ile solidarności nas stać i na ile jej możemy liczyć, stajemy się przez to coraz bardziej widoczni.” Piękne słowa z wysokiej ambony. A dalej, jak zwykle w kazaniach, pomieszanie z poplątaniem. Tak się dzieje, kiedy plemienna narracja bierze góre nad uczciwością, namysłem i sceptycyzmem. Nasz wybitny intelektualista należy do plemienia lewoskrętnych, gdyby należał do plemienia prawoskrętnych, prawiłby również głupstwa, tyle że nieco inne.


O jakiej to „solidarności” wygłasza kazanie nasz intelektualista? Wydaje się, że ma na myśli marsz migrantów z Hondurasu, szukających ratunku przed swoimi intelektualistami w USA. Honduras, Nikaragua, El Salwador, to takie kraje, w których zbrodnia goni zbrodnię, politycy kradną co mogą, sądy i policja to siedlisko korupcji, a gospodarka nie działa. Możemy tu dorzucić Wenezuelę, Meksyk i kilka innych. Nasz wybitny intelektualista jest oburzony z powodu istnienia granic. Jego słodycz nie ma granic.


Ta solidarność naszego intelektualisty wydaje się odrobinę podejrzana. Rzekomo współczuje tym, którzy zdobyli środki na wędrówkę i nie wydaje się nawet zastanawiać nad przyczynami ich desperacji. Nie proponuje nowego Planu Marshalla, nie pisze, że prawdopodobnie w takim Hondurasie nie bardzo wiadomo z kim rozmawiać. Dla niego ta „solidarność” to wyłącznie powód do kolejnego ataku na prezydenta Stanów Zjednoczonych, który jak każdy polityk zasługuje na krytykę, pod warunkiem, że zajmujemy się rzeczywistystością, a nie agitacją, w której fałsz goni fałsz.


Doświadczenie Europy podpowiada, że ta ucieczka z miejsc humanitarnych katastrof, to nie jest kwestia kilkuset, kilku czy kilkunastu tysięcy ludzi. Dziesiątki milionów ludzi chce za wszelką cenę uciec z miejsc, które są piekłem. Prawdziwa solidarność wymaga rozwagi i pamięci o tym, że są granice wydolności systemu, a w najgorszej sytuacji są nie ci, którzy ruszyli w drogę, a ci, którzy zostali.


Nasz intelektualista, pisze o swojej rzekomej solidarności, mówiąc nam co powinniśmy myśleć o zamachu na synagogę w Pittsburgu. Wszystko kojarzy mu się ze wszystkim, układanka ma stopnie i prowadzi w jednym kierunku. Wybitny intelektualista jest pełen obaw. W pewny sensie zasadnych, świat rezygnuje z logiki, górę biorą namiętności, idee. Nabuzowane narracje, podkręcane strachem. Komunizm i nazizm były tak niedawno, więc niby powinniśmy wiedzieć kiedy wybitni intelelktualiści są częścią problemu, a nie rozwiązaniem. Zakochani w Leninie, zakochani w Stalinie, zakochani w Hitlerze i Mussolinim, zakochani w Mao i Pol Pocie. Już po klęsce nazizmu i maoizmu Sartre pielgrzymujący do Teheranu, Chomsky do przywódcy Hezbollahu, liczni podróżnicy do Gazy. Nasz wybitny intelektualista nie ukrywa. Boi się również o swoje życie i to być może wyznacza osobliwą formułę jego „solidarności”.



Patrzę na to zdjęcie amerykańskich Żydów i zastanawiam się, czy wiedzą co mówią? W rzeczywistości mówią: zabijcie sobie tych izraelskich Żydów, nam to wcale nie będzie przeszkadzać. Ten koszmar dyktuje im zwierzęcy strach, który pospiesznie ubierają w „solidarność”, w moralną wyższość. Jest niemal pewne, że tuż obok idzie ktoś z tansparentem: „Od rzeki do morza Palestyna będzie wolna”.  Czy zdają sobie sprawę od kogo ma być wolna?


Nasz wybitny intelektualista też obawia się, że może stać się celem ataku. Ma powody, narastający rasizm przeraża. Chciałby ugłaskać potwora, oburza się na izraelskiego premiera, że podobnie jak ten amerykański prezydent, nie chce wpuszczać migrantów, a jeszcze bardziej za to, że jest wdzięczny amerykańskiemu prezydentowi za dostrzeganie zagrożeń dla żydowskiej egzystencji na Bliskim Wschodzie. Więc nasz wybitny intelektualista jest solidarny z tymi, którzy otwarcie deklarują gotowość kolejnej zagłady. Dlatego starannie unika spotkań z palestyńskimi dysydentami, nie pisze o „marszu powrotu” i setkach pożarów spowodowanych przez tysiące podpalających balonów, o wdzieraniu się terrorystów przez granicę.  Rzadko wspomina o mordowaniu Palestyńczyków przez Arabów lub o systemie edukacji pod rządami Palestyńczyków. Jest szlachetny, chce pokoju, chce zniesienia granic. Solidarnie z panią Lindą Sarsour wyraża swoje oburzenie na zbira z prawicy, o innych atakach woli nie mówić, żeby nie drażnić potwora. Twierdzi, że walczy z bigoterią. Ciekawe.


Nie po raz pierwszy lewicowa bigoteria napędza prawicową bigoterię. Pospiesznie rozstajemy się z wszelką logiką, żeby nas nikt nie posądził o zdolność myślenia. Dżuma tych plemiennych narracji rozprzestrzenia się jak ogień.      


Wybitny intelektualista kończy swoje kazania tym samym zdaniem, którym je rozpoczął: „My, którzy wiemy…”. Były muzułmanin, Ibn Warraq, pisze, że jesteśmy świadkami starcia między fanatyzmem a zwolennikami liberalizmu, tradycyjnych demokratycznych wartości. Uważa, że nie religie są linią podziału, nie pochodzenie etniczne, a zdolność samodzielnego myślenia. Niby mówi rzeczy podobne jak nasz intelektualista, a jakże różne.