Socjologia. Uwagi o nauce zaangażowanej


Andrzej Koraszewski 2018-10-22


Przyjaciel zgniewał się na mnie okrutnie, kiedy stwierdziłem, że socjologia nie jest nauką. Mówiłem, że nie ma spójnej teorii socjologicznej, ani metody pozwalającej na falsyfikowanie nowych koncepcji. Nie oznacza to, że nie ma znakomitych socjologów, których prace czyta się z zafascynowaniem. Trudno tu jednak mówić o jakimś rozwoju, zgoła przeciwnie, obserwujemy regres.


W latach stalinowskich wyrzucono socjologię z polskich uniwersytetów, ponieważ ówcześni gowinowie uznali ją za „naukę burżuazyjną”. Oficjalną nauką o społeczeństwie był wówczas marksizm, serwujący wiedzę o walce klas jako nadrzędnej teorii porządkującej historię i wszelkie zjawiska społeczne, która miała ten drobny feler, że nie całkiem zgadzała się z rzeczywistością.


Stanisław Ossowski, na wznowionym w 1957 roku wydziale socjologii warszawskiego uniwersytetu ostrzegał studentów, mówiąc, że socjologia jest raczej wiedzą niż nauką. W tej dziedzinie przekonania badacza wpływają nie tylko na wybór przedmiotu badań, ale mogą również wpływać na wyniki badań. Socjologia kiepsko nadaje się do przewidywania zachowań społecznych, ale orienatacja polityczna socjologa pozwala znakomicie przewidywać wyniki jego badań.

„Współczesna socjologia – pisze John Staddon, emerytowany profesor psychologii i biologii z Duke University – przeskakuje radośnie od nauki do anegdoty i opowieści, do propagandy i aktywizmu, nierzadko w tym samym akapicie.”

Statystyki pokazują nam współwystępowanie zjawisk społecznych, zależności przyczynowych domyślamy się i na ogół nie mamy możliwości sprawdzenia poprawności naszych domysłów. Poszukiwania zależności przyczynowych są podstawą wszelkiej nauki. Socjolog obcuje z gąszczem zjawisk, których nie może ani wyizolować, ani eksperymentalnie sprawdzać ich wzajemnej zależności. 


Uważany za ojca socjologii Émile Durkheim zdawał sobie sprawę z tych kłopotów oraz z tego, iż trudno odgraniczyć pole badań socjologicznych od psychologii, ekonomii, antropologii i kilku innych. Pisał, że termin ‘fakt społeczny’ jest powszechnie używany dla opisu niemal wszystkich zjawisk jakie występują w społeczeństwie. Praktycznie wszystkie ludzkie zachowania są równocześnie zachowaniami społecznymi. Jeśli zatem niemal wszystkie ludzkie zachowania są faktami społecznymi, socjologia nie miałaby swojego szczególnego pola, a jej domena nakładałaby się na pola psychologii i biologii.          


John Staddon pokazuje w swoim artykule niepokojącą próbę zastąpienia marksistowskiej idei walki klas jako nadrzędnej idei patrzenia na zjawiska społeczne jakąś teorią walki ras podlaną mętnym sosem postmodernizmu.  Coraz częściej otwarcie powtarza się twierdzenie, że w naukach społecznych teorie naukowe nie są ograniczone przez fakty empiryczne.    


Jeśli nie są ograniczone przez fakty empiryczne, to przez co – zastanawia się John Staddon, kierując reflektor na amerykańską Race and Ethnic Studies (RES) i dochodzi do wniosku, że głównie przez polityczne opinie dominujące wśród zajmujących się tą „nauką” ludzi.  


Tu, jak się wydaje, nikt z zajmujących się tą dziedziną badaczy nie ma wątpliwości, że wyniki badań i wnioskowania są całkowicie zdeterminowane przez pochodzenie etniczne i pozycję w społeczeństwie badacza.


Eduardo Bonilla-Silva i Tukufu Zuberi w książce pod znamiennym tytułem Biała logika, białe metody: Rasizm i metodologia (2008) piszą:

„Większość białych socjologów, ujawniając swoją dominującą pozycję w tej dziedzinie, narzeka na „stronniczość” kolorowych socjologów i w związku z tym nie traktuje poważnie ich prac i ich krytyki. Natomiast wielu kolorowych socjologów nie jest przekonanych, że wyniki badań białych socjologów wyjaśniają sytuację kolorowych w Ameryce.”

Widzimy tu spotykane wcześniej w socjologii marksistowskiej przekonanie, że w naukach społecznych obiektywność nie jest możliwa, gdyż nasze poznanie jest uzależnione od pozycji społecznej. Dawniej mówiło się o klasowej teorii poznania, teraz mamy nowe opakowanie i dowiadujemy się o „tożsamościowej epistemologii”.


Pojęcie prawdy jest podejrzane, a termin „obiektywność” to broń z repertuaru wroga.  


Czy zatem socjologia stała się polem politycznej aktywności? Staddon przywołuje w tym miejscu słowa Eduardo Bonilla-Silvy, który pisał: „Celem jest osiągnięcie epistemologicznego wyzwolenia od białej logiki.” 


Ta idea „białej logiki” to przekonanie, że biali ludzie myślą inaczej niż kolorowi, że jest to zakorzenione w „strukturze generującej rasizm” oraz, że cała „biała nauka” jest rasistowska.   


W naukach ścisłych widzimy jak z każdym rokiem wzrasta liczba głośnych osiągnieć i cytowań z prac „kolorowych” naukowców, czy to kształconych i pracujących w zachodnich instytucjach badawczych, czy w swoich krajach. Tu jednak nie ma mowy o „białej” i „kolorowej” logice, bo w naukach ścisłych kolor skóry naukowca nie odgrywa najmniejszej roli. Wartość naukowej pracy daje się ocenić merytorycznie. Socjologia takim możliwościami nie dysponuje, więc sytuacja poniekąd przypomina spory w teologii. 


Studia nad „białością” i „białą logiką” urzekają swoją mrocznością. Pełno tu pseudonaukowego żargonu. Białość jest „zakotwiczona w społecznej rzeczywistości”, produkuje „białą epistemologię”, tworzy „białe powiązania przestrzenne” i „białą solidarność” oraz „białe uosobienie”.  


Przedzieranie się przez takie teksty jest męką, nawet przy pełnym zrozumieniu, że problem społecznej dyskryminacji i dziedzictwa wielowiekowej dyskryminacji wymaga zarówno badań, jak i inżynierii społecznej zmierzającej do niwelowania skutków tej dyskryminacji.


Jedną z dominujących obsesji tych socjologów „białości” są „przywileje” traktowane jako przeciwieństwo dyskryminacji. Amerykańska socjolożka, Peggy McIntosh, sporządziła listę 50 białych przywilejów, a jej artykuł na ten temat wywołał wiele wrzawy. Wśród tych przywilejów znajdujemy takie kwiatki jak to, że osoba biała może kiedy chce przebywać z osobami tej samej rasy, że zapalając telewizor widzi głównie ludzi swojej rasy, że chcąc rozmawiać z kierownikiem jakiejś placówki, zazwyczaj spotyka kogoś z własnej rasy, a zatrudniając się w firmie, która prowadzi akcję afirmatywną, biała osoba nie musi się martwić, że będzie podejrzewana o to, że została zatrudniona na ulgowych papierach. To wszystko mogą być prawdziwe niepokoje, ale publikowanie takiej listy w czasopiśmie naukowym może świadczyć, że dzieje się coś złego.     

Mniejszości, czy to religijne, etniczne, czy homoseksualne nie tylko odczuwają swoją inność, ale ta inność może być faktycznie przedmiotem dyskryminacji. Socjolog może różne formy tej dyskrymiancji badać, ale przeciwdziałanie takiej dyskryminacji nie należy już do nauki, a do polityki i nie uniwersytet jest wówczas polem działania. We wszystkich dziedzinach nauki badacz przystępując do badań, nie może odrzucać możliwości, iż badania negatywnie zweryfikują wstępną hipotezę. Tymczasem w socjologii, i to nie tylko w opisywanym tu przypadku socjologii ras, przekonania polityczne dyktują wybór przedmiotu badań i ich wyniki. Jest niemal komiczne, jak często socjolog występujący w telewizji jako ekspert okazuje się podpartym naukowym tytułem partyjnym propagandystą. Nie ma tu w dodatku żadnego zawstydzenia. Przeciwnie, widzimy tytuły takie jak „socjologia zaangażowana” (Jerzy Wiatr nawet napisał książkę pod tym tytułem), „socjologia jako nauka odpowiedzialna społecznie” i podobne.


Kiedy poszukiwanie prawdy ustępuje wobec poczucia obowiązku potwierdzania partyjnych prawd, twierdzenie że nadal uprawiamy naukę, staje się groteską.


Czy zatem socjologia może być rzetelnie uprawianą nauką, w której fakty są ważniejsze niż spekulacje, gdzie polityka nie ma wstępu do instytucji badawczych, a pisma naukowe nie są przyporządkowane orientacji politycznej redakcji? Chwilowo wydaje się to mało prawdopodobne.