Polityczne paradoksy więzi niemiecko-izraelskich


Melody Sucharewicz 2018-10-11


"Nawet w imieniu moich rodziców i moich dziadków odmawiam przyjęcia wiecznej odpowiedzialności Niemiec wobec Izraela" - to jeden z wielu komentarzy czytelników zamieszczonych poniżej w niemieckich doniesieniach medialnych na temat wizyty Angeli Merkel w Izraelu. Jeden z wielu, odzwierciedlający ten sam pewny siebie ton odrzucenia tego historycznego brzemienia.

Sentyment to świat poza historyczną odpowiedzialnością wyrażoną słowami i czynem Angeli Merkel podczas jej wizyty. Unaocznia wzór paradoksów, które charakteryzują dzisiejsze stosunki niemiecko-izraelskie, począwszy od rozbieżności między niemieckim establishmentem politycznym a niemiecką ulicą, gdy chodzi o Izrael - i Żydów.

Podczas gdy rząd Merkel wziął kurs na normalizację i podniesienie ciepłych więzi z Izraelem na wyższy poziom, badania pokazują rosnącą niechęć wobec Izraela i jego obywateli wśród Niemców. Animozje są karmione przez dobrze naoliwioną machinę propagandową palestyńskich i lewicowych organizacji działających od dziesięcioleci i napędzaną przez często zniekształcone relacje w mediach przedstawiające Izrael jako agresora, mieszających przyczynę i skutek. Gdy rakiety Hamasu padają na miasta i wsie południowego Izraela, o izraelskiej reakcji pisze się w nagłówkach, o rakietach zaledwie w przypisach.

Kontrola faktograficzna

To się komplikuje, tam, gdzie anty-izraelska niechęć spotyka się z antysemityzmem. Według badania poziomu antysemityzmu zleconego przez niemiecki Bundestag w 2016 r. 40 procent Niemców usprawiedliwia niechęć wobec Żydów polityką Izraela; taki sam odsetek ludzi wierzy, że to, co Izrael robi Palestyńczykom, nie różni się od tego, co naziści zrobili Żydom. W akademickim żargonie nazywa się to wtórnym antysemityzmem. W żargonie kontroli faktograficznej nazywa się to wypaczaniem norm moralnych i intelektualnych w społeczeństwie.

Angela Merkel, która jest zdeterminowanym moralnie pragmatykiem, czyni wszystko, co w jej mocy, by walczyć z takimi zjawiskami, łącznie ze specjalnym powołaniem Felixa Kleina, którego zadaniem jest walka z rosnącym problemem antysemityzmu w Niemczech we wszystkich jego aspektach: od klasycznej nienawiści do Żydów, do antysemityzmu w niemieckich wspólnotach muzułmańskich i wśród imigrantów. Z drugiej strony ulica coraz częściej wskakuje na prawicowy populistyczny wagon partii AFD lub ruchu Pegidy, mobilizując masy do antysemickich, islamofobicznych i antydemokratycznych myśli i działań.

Twardzi w kwestii izraelskiego bezpieczeństwa, miękcy wobec irańskiego atomu

Kolejny paradoks w niemiecko-izraelskiej przyjaźni można znaleźć w niemieckiej niespójności wobec porozumienia nuklearnego z Iranem. W 2008 r. Angela Merkel uznała bezpieczeństwo Izraela za raison d'etre swojego kraju. Od tego czasu wielokrotnie wyrażała poparcie dla Izraela w jego dążeniu do powstrzymania Iranu przed zdobyciem broni jądrowej. A jednak Niemcy były jednymi z pierwszych sygnatariuszy JCPOA, którzy potępili odstąpienie Donalda Trumpa od tej umowy. I wśród pierwszych, którzy domagają się alternatywnych mechanizmów finansowych dla europejskich przedsiębiorstw, aby mogły kontynuować handel z reżimem ajatollahów i nie paść ofiarą amerykańskich sankcji.

Z niedawnymi rewelacjami wywiadowczymi Netanyahu o intencjach nuklearnych Iranu, czy bez nich, Angela Merkel doskonale zdaje sobie sprawę z toksycznego koktajlu, jaki gotuje reżim ajatollahów: rozwój pocisków balistycznych przeznaczonych do przenoszenia głowic nuklearnych; instrumentalizacja ruchu Huti w Jemenie w ich wojnie zastępczej z Arabią Saudyjską; wsparcie finansowe dla terroru Hamasu przeciwko Izraelowi; zainstalowanie Gwardii Rewolucyjnych i Hezbollahu na pozycjach wojskowe w Syrii wzdłuż północnej granicy Izraela; negacja Holocaustu. Angela Merkel wie również, że miliony dolarów wpompowane w reżim irański przez Niemcy i innych sygnatariuszy zostały wykorzystane raczej do wzmocnienia tego groźnego koktajlu, niż do polepszenia sytuacji Irańczyków przez poprawę gospodarki i infrastruktury.

A do tego jeszcze poparcie Netanyahu dla ruchu Trumpa i jego żądanie, by UE poszła w jego ślady, jest jednym z punktów "sporu między Izraelem a Niemcami", o którym mowa w każdym doniesieniu na temat obecnej wizyty w niemieckich mediach obok przyjaznych słów na temat tych stosunków.

Niezależnie od moralnego, historycznego wymiaru motywującego wypowiedź Angeli Merkel z 2008 roku, nawet Realpolitik nie wyjaśnia istnienia tego paradoksu.

Jako najważniejszy sojusznik Izraela w UE, jako wiodący fundator innowacji Izraela przez dziesięciolecia bliskiej współpracy w dziedzinie technologii i nauki, ale najbardziej ze względu na swój strategiczny interes narodowy, Niemcy powinny zrezygnować z tego stanowiska i uznać, że - pomimo historycznego sukcesu dyplomatycznego, jakim było podpisanie tej umowy - jest to umowa zła. Wystarczająco zła, by uciszyć lobby gospodarcze, próbujące ją zachować, by zdusić instynktowną potrzebę zaspokojenia europejskiej potrzeby appeasementu. Wystarczająco zła, by wymagać renegocjacji w kierunku umowy, która nie będzie deptać wartości, o które Europa walczyła tak zażarcie i imponująco. Niebezpieczeństwo chamberlainizmu jest historycznie dobrze znane. Siła chciwości gospodarczej jest politycznie niedoceniana.

To żądanie niewiele ma wspólnego z historyczną winą. To fakt, uparte odwoływanie się do Holocaustu jako kleju dla stosunków niemiecko-izraelskich jest dziś jednostronne i destrukcyjne. Niemcy i Izrael łączy cała gama strategicznych interesów i wartości. Warto, aby Niemcy ciężko pracowały nad oczyszczeniem ich stosunków z Izraelem z tych paradoksów. A Izraelowi opłaciłoby się nadal polegać na własnych walorach, jako potędze innowacyjnej; jako nieodzownemu strategicznemu sojusznikowi dla wszystkich zainteresowanych stabilnym Bliskim Wschodem; oraz jako atrakcyjnemu partnerowi dla wszystkich zainteresowanych przyszłością, zdominowaną przez postęp naukowy i kreatywną energię.

 

The political paradoxes of German-Israeli ties

Times of Israel, 8 października 2018

Tłumaczenie: Marek Aureliusz Pędziwol



Melody Sucharewicz


Izraelska dziennikarka. Urodzona w Monachium, po maturze, w wieku 19 lat, wyemigrowała do Izraela. Studiowała w Tel-Awiwie. Po wygraniu telewizyjnego konkursu „The Ambassador”, przez rok podróżowała po świecie, występowała jako ambasador dobrej woli i mówiła o procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie. Między innymi wystąpiła w Parlamencie Europejskim. Prowadzi  blog https://blogs.timesofisrael.com/author/melody-sucharewicz/ na stronie internetowej „Times of Israel”.