”Antysyjonizm” traktuje o Żydach, głupcze!


Noru Tsalic 2018-10-08

Jeremy Corbyn porównujący Gazę do Stalingradu.
Jeremy Corbyn porównujący Gazę do Stalingradu.

Wychowany i wykształcony w Wielkiej Brytanii profesor Ian Almond, wykłada literaturę światową w Georgetown University w Katarze. Kiedy usłyszałem, że pisze o antysemityzmie dla mieszczącej się w Katarze Al-Dżaziry, byłem pełen nadziei. Myślałem, że napisze o wysokim poziomie antysemityzmu (włącznie z negowaniem Holocaustu) w świecie arabskim. Ale nie: profesor Almond postanowił ostrzec nas wszystkich przed ”Niebezpieczeństwem łączenia antysyjonizmu z antysemityzmem”.

Jeszcze miałem nadzieję, kiedy czytałem kilka pierwszych zdań. Prof. Almond pisze:

Nadal pamiętam szok, jaki przeżyłem w wieku 12 lat, kiedy nauczyciel powiedział mi, że słowo ”żydzić”, które właśnie wypowiedziałem i które, jak myślałem, znaczy kłamać lub oszukiwać, jest w rzeczywistości od słowa ”Żyd” i jest antysemickie. Przez całe moje brytyjskie dzieciństwo używałem często tego słowa, nie wiedząc nawet, co naprawdę znaczy. 

Almond analizuje następnie powody tej dziecinnej pomyłki:

Zaczynam od tego przykładu, żeby pokazać coś prostego: antysemityzm jest tak zakorzeniony w naszym społeczeństwie, tak przygnębiająco trwały, że trywializowanie go oznacza trywializowanie samego uprzedzenia. Jest to barometr moralnego tchórzostwa: kiedy ktoś nie chce wziąć odpowiedzialności za własne błędy lub problemy, wtedy obwinia Żydów. 

Almond ma rację, kiedy używa czasu teraźniejszego w powyższym zdaniu: to nie jest ”historyczny antysemityzm”, ale współczesny. Przyszły profesor miał wówczas 12 lat – a więc było to zaledwie 37 lat temu. Moglibyśmy chcieć wierzyć, że charakter człowieka – np. Bretta Kavanaugh! – może zmienić się przez taki okres czasu; ale głęboko zakorzenione uprzedzenie nie znika z całego społeczeństwa w mniej niż jedno pokolenie.


Oczywiście, nastąpiły zmiany. W tych dniach jesteśmy znacznie bardziej „politycznie poprawni”. Dzieci w szkołach rzadziej mówią o oszukiwaniu jako o „ożydzeniu kogoś”; jeśli to robią, ktoś zwraca im uwagę, że nie powinny używać tego słowa. Ale nie chodzi o dziecinne słowo – chodzi o społeczne uprzedzenie, jakie to ujawnia. Dzisiaj to słowo może być rzadko używane; ale uprzedzenie nadal istnieje. Jeśli chcecie dowodów, zajrzyjcie na Twittera. Lub posłuchajcie wielu zwolenników Labour Party, którzy wydają się mówić, że kiedy Afrykanie, muzułmanie lub Azjaci skarżą się na rasizm, mają rację; ale kiedy Żydzi skarżą się na antysemityzm, muszą mieć jakąś nieuczciwą motywację.  


Historia z dzieciństwa profesora Almonda jest interesująca – i jego następujący po niej wniosek jest poprawny. Wielka szkoda, że używa jej to usprawiedliwienia zamiast do naświetlenia reszty jego uczonego artykułu.


Po oświadczeniu, że  „antysemityzm jest tak zakorzeniony w naszym społeczeństwie, tak przygnębiająco trwały, że trywializowanie go oznacza trywializowanie samego uprzedzenia, profesor Almond robi to właśnie - trywializuje je: 

Zdecydowanie istnieją pewne głosy, które twierdzą, że popierają Labour Party, ale które pozwalają, by ich antysyjonizm przerodził się bezmyślnie w antysemityzm. 

“Istnieją […] pewne głosy, które twierdzą…”???  Czy te “pewne głosy” to nie jest również sam przywódca Partii, który broni szerzących oszczerstwa o rytuale krwi, teoretyków spiskowych i „artystów”, przedstawiających „ciemiężców” z haczykowatymi nosami?  Czy te “pewne głosy” to nie są również „znamienici” członkowie najwyższego eszelonu Partii, którzy utrzymują, że Żydzi spiskowali ze swoimi ludobójczymi prześladowcami? Czy nie są to również uczestnicy tłocznego spotkania na konferencji partii, gdzie skandowali „Od Rzeki do Morza Palestyna będzie wolna” – wezwanie do pogromu 6,5 miliona izraelskich Żydów? Czy są to rzeczywiście tylkopewne głosy, które twierdzą, że popierają Labour Party???


Ale to nie jest jedyne miejsce, gdzie argumentom profesora Almonda brak wewnętrznej logiki – żeby nie wspomnieć o moralnej jasności. Właściwie mamy szczęście, że poczciwy profesor wykłada literaturę, a nie nauki medyczne; bowiem – mówiąc bez ogródek – jego diagnoza w świetle objawów, jakie sam opisał w poprzednich akapitach, cierpi na zabójczy idiotyzm.  


Istotnie, osądem profesora Almonda w sprawie tych “pewnych głosów” jest to, że “ich antysyjonizm […] przeradza się bezmyślnie w antysemityzm”.  A więc antysyjonizm jest najpierw, a “pewne głosy” są tylko winne tego, że pociągają go nieco zbyt daleko. Ponieważ jednak (jak sam wyjaśnił) “antysemityzm jest tak zakorzeniony w naszym społeczeństwie, tak przygnębiająco trwały”, czy nie jest dużo bardziej prawdopodobne, że antysyjonizm jest rezultatem tego głęboko zakorzenionego uprzedzenia?  A właściwie, że jest to tylko nowy objaw tej zakorzenionej choroby? Gdybym – broń Boże – cierpiał na „zakorzenionego” i “przygnębiająco trwałego” raka płuc i zaczął paskudnie kaszleć – jest wysokie prawdopodobieństwo, że kaszlałbym z powodu raka – a nie dlatego, że zbyt głośno śpiewałem w kościele!  


[To po prostu jest tak, że syjoniści są złodziejami. Uczono ich tego od dzieciństwa. Dlatego ukradli palestyńskie domy]„Costs” chce powiedzieć, że „syjoniści ożydzili Palestyńczyków”.  

[To po prostu jest tak, że syjoniści są złodziejami. Uczono ich tego od dzieciństwa. Dlatego ukradli palestyńskie domy]

„Costs” chce powiedzieć, że „syjoniści ożydzili Palestyńczyków”.  



Czy ten “zakorzeniony [… i] przygnębiająco trwały” antysemityzm nie jest znacznie bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem instynktownej niechęci, unikatowej co do natury i intensywności, jaką “pewne głosy” wyrażają wobec żydowskiego państwa – i tylko wobec żydowskiego państwa?  Czy to nie dlatego ucisk Palestyńczyków był tak często i emocjonalnie omawiany na konferencji Labour, podczas gdy żaden z tych „postępowych” przywódców nie wspomniał o losie saudyjskich kobiet – tych 51% populacji kraju, które musiały czekać do roku 2018 (2018!), żeby wolno im było prowadzić samochód (formalnie, choć nadal nie praktycznie)?


Profesor Almond uważa za skandaliczne, że

Kodeks IHRA uważa każdy opis państwa Izrael jako ”rasistowskiej” instytucji za antysemityzm.  

Ale – pomijając fakt, że jego interpretacja „kodeksu IHRA” jest tendencyjna – jakie inne państwo jest nazywane “‘rasistowską’ instytucją”?  Labour Party twierdzi, że obecny rząd Węgier jest antysemicki i islamofobiczny – niemniej nie nazywa Węgier “‘rasistowską’ instytucją”Kulturalnie krzywi się na Birmę za czystkę etniczną setek tysięcy Rohingjów; niemniej nie nazywa tej byłej kolonii brytyjskiej „rasistowskim przedsięwzięciem”.


Profesor Almond wydaje się jednak przekonany, że Izrael powinien być nazywany rasistowską instytucją. Wyjaśnia, dlaczego:

W 1948 r. trzy czwarte miliona palestyńskich Arabów zostało siłą wygnanych, z brytyjskim wsparciem, z ich własnej ziemi. Uznanie tego za rasistowskie byłoby, według kodeksu IHRA, „antysemickie”.

Informacja, że “palestyńscy Arabowie zostali siłą wygnani, z wsparciem brytyjskim”, byłoby szokującą wiadomością dla funkcjonariuszy Mandatu Brytyjskiego w 1948 r., jak również dla żydowskich mieszkańców w kibucu Ein Hamifrac, zbombardowanego przez brytyjską artylerię, żeby „wesprzeć” arabskie miasto Akko. Ale to tylko nawiasem.


Jednak, wiecie co? Bądźmy szczodrzy wobec profesora Almonda: przyjmijmy jego wersję historii – jakkolwiek jest bałamutna. Przyjmijmy, że istotnie “Palestyńscy Arabowie zostali wygnani siłą” – choć rzeczywistość była znacznie bardziej złożona; zignorujmy, że ”wygnanie” zaczęło się w środku wojny domowej, która wkrótce przerodziła się w wojnę o przetrwanie przeciwko atakowi wszystkich sąsiednich państw; zapomnijmy nawet, że strona arabska dokonywała własnych „wygnań” – bardziej starannych „wygnań, ponieważ ani jeden żywy Żyd nie pozostał na terytorium, nad którym choćby chwilowo panowali Arabowie.  


Nie jestem jednak w stanie zrozumieć, nawet przy tych wszystkich założeniach, dlaczego i jak to jest, że ”żydowskie złe zachowanie” jest straszliwsze niż dziesiątki innych wypadków „wygnań siłą”, które zdarzyły się gdzie indziej, zarówno przed, jak po założeniu państwa Izrael. „Wygnań”, które bardzo rzadko – jeśli w ogóle kiedykolwiek – opisuje się jako „rasistowskie”.


Natychmiast po pokonaniu nazistowskich Niemiec na nowo nakreślono granice i wyrównano porachunki. Etniczna niemiecka populacja Polski, Czechosłowacji i Węgier (ludzie, którzy żyli tam przez stulecia) została wygnana. To samo dotyczyło populacji terytoriów, które były częścią Niemiec, ale zostały teraz ”dane” ZSRR i Polsce. W sumie wygnano z ich domów i ziemi 14 milionów Niemców za zgodą i przyzwoleniem zwycięskich mocarstw. Około miliona ludzi zginęło w tym procesie: jedni z rąk miejscowych żołnierzy, policjantów i cywilnej straży obywatelskiej; inni z powodu mrozu i wyczerpujących marszów; wielu zmarło z głodu albo przed, albo po dotarciu do zniszczonych wojną Niemiec (lub raczej, terytoriów byłej Rzeszy Niemieckiej, okupowanych i rządzonych przez Aliantów). 13 milionów ocalałych – i ich potomkowie, którzy obecnie stanowią niemal jedną czwartą populacji Niemiec – nigdy nie otrzymało pozwolenia na powrót i nigdy nie dostali żadnej rekompensaty. 


Etniczni niemieccy uchodźcy uciekający na zachód {Bundesarchiv, Bild 146-1985-021-09 / Unknown / CC-BY-SA 3.0}
Etniczni niemieccy uchodźcy uciekający na zachód {Bundesarchiv, Bild 146-1985-021-09 / Unknown / CC-BY-SA 3.0}

Etniczni Niemcy nie byli jedyną populacją „wygnaną” w owym czasie: to samo zdarzyło się etnicznym Polakom żyjącym na Ukrainie – wielu z nich było radzieckimi obywatelami. Setki tysięcy etnicznych Ukraińców i Łemków siłą wygnano z Polski do Związku Radzieckiego; a kiedy ZSRR zamknął granice, pozostali ukraińscy i łemkowscy wieśniacy zostali zmuszeni do „przesiedlenia się” na zachodnie tereny kraju, do byłych niemieckich prowincji, „danych” Polsce. Warunki były bardzo trudne i życie ludzkie było tanie – wielu zmarło lub zostało zabitych po drodze; gwałcone kobiety i dziewczęta nie miały się komu poskarżyć: mogły tylko podnieść swoje małe dzieci lub młodsze rodzeństwo i kontynuować drogę – to jest, kiedy one i ich rodziny uniknęły zamordowania w wyniku czystego sadyzmu lub bezwzględnej brutalności nadzorujących ten transfer ludności. Ci Ukraińcy i Łemkowie, którzy przeżyli to „przesiedlenie”, byli siłą rozpraszani, bez względu na więzy rodzinne i społeczne; polskie władze odmawiały im prawa do jakiegokolwiek kultywowania ojczystego języka i kultury w umyślnej próbie asymilowania ich do przeważającej polskiej etniczności. (Tym, którzy chcą dowiedzieć się więcej o straszliwej historii Europy bezpośrednio po II Wojnie Światowej, polecam znakomitą książkę Keitha Lowe’a, Savage Continent.)


Wszystko powyższe (i dużo, dużo więcej) zdarzyło się w czasach pokoju. Armie alianckie rządziły w Berlinie i w wyniszczonej Europie. Ci wygnani nie stanowili zagrożenia bezpieczeństwa pozostałej populacji. W Czechosłowacji i na Węgrzech nie zagrażali także demograficznej przewadze populacji większościowej. Z drugiej strony jednak można twierdzić, że było to stworzenie nowej Polski: historycznie, Polska była geograficzną i demograficzną mieszanką i jako niepodległe państwo istniała z przerwami między „strefami wpływów” Rosji i Niemiec; powojenny wybuch bezwzględnej brutalności zrodził całkowicie inne państwo – Polskę z zupełnie innymi granicami i demograficznie homogeniczną pod względem etnicznym.  


Europa nie jest jedynym ”okrutnym kontynentem”.  W 1947 r., kiedy nowo utworzona Organizacja Narodów Zjednoczonych debatowała o losie Mandatu Palestyny, dzielono inne byłe brytyjskie terytorium: byłą Perłę w Koronie – Indie Brytyjskie. Podobnie jak większość byłych kolonii, nie był to kraj – ale sztuczne ustrojstwo złożone z licznych wyznań i grup etnicznych, utrzymywanych razem (ale często napuszczanych wzajem na siebie) przez ludzi reprezentujących  interesy kolonialne. Jednak była tam jedna wielka linia uskoku, dzieląca populację hinduską od muzułmańskiej. Obie populacje jęczały pod kolonialnym jarzmem Brytyjczyków, ale także nie znosiły się i bały się wzajemnie. Aby „uspokoić” tę kolonię, rząd brytyjski zarządził terytorialny podział na dwa państwa. Nie był to zbyt sprawiedliwy podział: państwo o większości hinduskiej – Indie – obejmowało większość aktywów przemysłowych i ziemi uprawnej; „dziedziczyło” także większość rezerw finansowych byłej kolonii. Państwo o większości muzułmańskiej – Pakistan – początkowo obejmowało tylko jedną piątą byłej kolonii  (w 1947 r. populacja muzułmańska stanowiła około 30%). A nawet to składało się z dwóch, nieprzylegających do siebie kawałków terytorium - Zachodniego Pakistanu i Wschodniego Pakistanu (który potem stał się Bangladeszem) - rozdzielonych setkami kilometrów terytorium Indii.


Granice nie tworzą narodów. Mimo podziału przemoc między społecznościami trwała i nasilała się. W ostatecznym rachunku ocenia się, że życie straciło około 1 milion ludzi, 15 milionów musiało porzucić domy i ziemię swoich przodków i pójść na wygnanie – by nigdy nie powrócić.  


Konwój uchodźców z Zachodniego Pakistanu w 1947 r. {By Photo Division, Government of India [Public domain], via Wikimedia Commons}
Konwój uchodźców z Zachodniego Pakistanu w 1947 r. {By Photo Division, Government of India [Public domain], via Wikimedia Commons}

Nawet to nie wystarczyło, by rozładować napięcia: od tego czasu Indie i Pakistan walczyły w kilku wojnach i nadal patrzą na siebie z nieustającymi podejrzeniami i ledwo powstrzymywaną wrogością. Ponieważ oba te kraje są uzbrojone po zęby – włącznie z nuklearnym arsenałem -  pozostają potencjalnym źródłem katastrofalnej pożogi.


Pakistan nazywa siebie oficjalnie Republiką Islamską (Artykuł 1 Konstytucji) – i pod tą nazwą jest uznany przez Zjednoczone Królestwo. Artykuł 2 oznajmia:

Islam jest państwową religią Pakistanu.

Niemniej jeszcze nie słyszałem protestów profesora Almonda lub innych Corbynistów. Dlaczego nie martwią się o wpływ takich postanowień konstytucyjnych na status nie-muzułmańskich mniejszości Pakistanu (hindusów, chrześcijan, sikhów itd.)? A nawiasem mówiąc, oficjalnymi językami Pakistanu są urdu i angielski, mimo faktu, że pendżabski jest językiem ojczystym ponad 40% populacji.  


Jeśli chodzi o Indie, muzułmańska mniejszość w przeważająco hinduskim kraju od dawna skarży się na dyskryminację – i niezależne raporty często popierają te twierdzenia. Skargi o ucisk i marginalizację nasiliły się pod rządami nacjonalistycznego rządu Narendry Modiego.


Zakładam, że profesor Almond zna historię narodzin Indii i Pakistanu – twierdzi przecież, że studia postkolonializmu to jedna z jego specjalności. Chyba, że poczciwy profesor jest jednym z tych „progresistów”, dla których badania postkolonializmu zawsze sprowadzają się do jednego małego kraju na Bliskim Wschodzie …


Mimo protestów profesora Almonda, Labour Party przyjęła definicję IHRA – po wielu podstępach i pod olbrzymim naciskiem społecznym. Ale Jeremy Corbyn próbował ”uzupełnić ją” (czytaj: obalić ją) zastrzeżeniem „chroniącym” tych, którzy uważają 

okoliczności wokół założenia [Izraela] za rasistowskie.

Ale dlaczego?  Czym te “okoliczności” różnią się od tych, które doprowadziły do stworzenia Pakistanu? Albo Indii? Albo współczesnej Polski? Albo Chorwacji – najnowszego dodatku do Unii Europejskiej -  której “okoliczności” “założenia” włączały czystkę etniczną około 400 tysięcy Serbów? Dlaczego Corbyn i jego zwolennicy nigdy nie nazywają tych krajów „rasistowskimi przedsięwzięciami”?  


Lista nieprzyjemnych “okoliczności” nie ogranicza się oczywiście do wspomnianych powyżej krajów. W rzeczywistości  takie “okoliczności” są regułą, nie zaś wyjątkiem: na ogół kraje rodzą się w konflikcie i walce; często w tej walce zdarzają się śmierć, rany, wysiedlenia i cierpienia niewinnych. To jest bardzo godne pożałowania – ale na pewno nie niezwykłe. To, co jest niezwykłe – właściwie unikatowe! – to próba odmówienia krajowi legalności obecnie i istnienia w przyszłości z powodu “okoliczności” z jego przeszłości. Co jest niezwykłe – właściwie nadzwyczajne! – to nazywanie całego kraju „rasistowską instytucją”.  Tak się „składa”, że jest to państwo żydowskie – jedyne państwo żydowskie – które jest przedmiotem tego typu unikatowego i nadzwyczajnego ataku.  


Nie, profesorze Almond: nie martwię się o “łączenie antysyjonizmu z antysemityzmem”: są one jednym i tym samym. Jako dziecko „użył pan złego słowa”; teraz uważa pan, że jak długo używa pan właściwego słowa jest to antysyjonizm, nie zaś antysemityzm. Drogi profesorze literatury światowej, kiedy zrozumie pan, że antysemityzm nie jest błędem językowym? Nie chodzi o słowa, jakie pan wybiera – chodzi o uprzedzenia, jakie pan żywi. Widzi pan, “kodeks IHRA” jest czymś więcej niż tylko definicją. To jest test – a pan go oblał.


’Anti-Zionism’ is about the Joos, stupid!

Times of Israel, 1 października 2018

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Noru Tsalic

Izraelski bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.