Samobójcza nienawiść Europy do Ameryki


Andrzej Koraszewski 2018-10-01

https://www.memri.org/tv/iranian-leader-khamenei-death-america-obama-trying-turn-our-people-against-regime
https://www.memri.org/tv/iranian-leader-khamenei-death-america-obama-trying-turn-our-people-against-regime

Podejrzenie, że nieprzeparta sympatia zachodniej lewicy do Islamskiej Republiki Iranu jest związana z jej stałym hasłem – „Śmierć Ameryce” może mieć silne uzasadnienie. Osierocona po śmierci Stalina i Mao zachodnia lewica dostrzegła w osobie ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego nowego przywódcę światowego proletariatu. Sprawy nie przedstawiały się dobrze, gdyż automatyzaja i robotyzacja uszczupliła proletariat w kapitalizmie, a prekariat owszem narzeka, ale w zakresie obalania kapitalizmu okazał się niepełnosprawny. Cała nadzieja została w Trzecim Świecie, który zrzucił jarzmo kolonializmu i wysoko wzniósł sztandar walki z kulturowym imperializmem.

Obrzydliwy Zachód porzucił kolonializm (nie całkiem dobrowolnie), ale pod różnymi pretekstami nadal produkował towary, na które narody Trzeciego Świata patrzyły pożądliwie, mając jakieś niezrozumiałe problemy z dogonieniem i przegonieniem. Te problemy musiały wynikać z brudnych machinacji Zachodu, bo przecież trudno winić władców biednych krajów wychodzących z traumy po kolonializmie o brak zainteresowania losem swoich narodów.          


Europa z Ameryką ma od dawna na pieńku. Nie dość, że Ameryka umożliwiła zwycięstwo nad nazizmem, że karmiła głodną Europę bezpośrednio po wojnie, że pomogła jej odbudować się  i pchnęła w kierunku Europejskiej Wspólnoty, to na dodatek była supermocarstwem, nauka w Ameryce rozwijała się szybciej niż w Europie, a jej osiągnięcia błyskawicznie przekładały się na innowacje dostępne dla zwykłych ludzi. Honor Europy był poważnie nadszarpnięty, co łączyło zwaśnione europejskie narody we wspólnej niechęci bez naruszania etnicznych i grupowych antagonizmów.   


Europa próbowała przezwyciężyć swój obyczaj morderczych bratobójczych wojen, ale trudno jej było uciec od swojego dziedzictwa rządów arystokracji, feudalizmu, stanowej pogardy. 


Andrzej Bobkowski uciekł z powojennej Europy, szukając po drodze odpowiedzi na pytanie, co go w niej doprowadza do szewskiej pasji. Podczas swojej pierwszej wizyty w Stanach Zjednoczonych ze zdumieniem odkrył, że nie ma w nich plebejskości.

"Amerykanin nie ma w sobie nic plebejskiego. Nie wiedziałem co to jest, że przebywając od tylu dni w tłumie, śpiąc w sali o tysiącu prycz, nie czułem się źle; że potrącany w ogonku do kuchni nie czułem się 'obrażony' wewnętrznie, zniecierpliwiony. I w końcu doszedłem do wniosku, że to dzięki zupełnemu brakowi plebejskości, tego co u nas nazywa się potocznie, ze szlachecka 'chamstwem'."

Francuski filozof Jean-Francois Revel w wydanej w 1970 roku książce Ni Marx ni Jésus: de la seconde révolution américaine à la seconde révolution mondiale pisał, że jesteśmy świadkami drugiej światowej amerykańskiej rewolucji.


Revel, jak oburzał się wówczas jeden z recenzentów, nie tylko stanowczo odrzuca twierdzenie, że Ameryka jest państwem faszystowskim i imperialistycznym, ale bezczelnie głosi, że tu właśnie jest największe dążenie do zrównania szans, nieograniczony dostęp do informacji, nieustający postęp techniczny i technologiczny.


Czy francuski filozof istotnie założył jakieś różowe okulary? Tak i nie. Jego książka była reakcją na 1968 rok, który w krajach zachodnich był czymś zupełnie innym niż w Polsce, był powrotem młodego pokolenia studentów do marksizmu w formie, którą Marks określił by jako farsa.         


Podczas gdy Revel pokazywał, że przy wszystkich swoich niedostatkach, to Ameryka pokazuje drogę do poprawy położenia ludzkiej kondycji na świecie, krytycy pienili się z irytacji, iż Revel całkowicie ignoruje rewolucyjne wrzenie w Afryce, że macha lekceważąco ręką na Chińską Republikę Ludową, w której dokonuje się Wielki Skok, że dla niego najważniejsza jest jakaś polityczna demokracja i zupełnie lekceważy ekonomiczną równość. Krzyczano, że francuski filozof dyskredytuje wszystkie kraje socjalistyczne, uznając je za antydemokratyczne. Krytycy wyśmiewali jego przewidywania, że amerykańska opinia publiczna doprowadzi do wyjścia z Wietamu oraz opinię, że sytuacja czarnych radykalnie się zmienia, a ruch Czarnych Panter bardziej szkodzi emancypacji niż jej pomaga.  


I faktycznie, Jean-Francois Revel rzeczywiście mówił to wszystko, podejrzewając w dodatku (a może widząc), że europejskie elity uniwersyteckie obsuwają się w szaleństwo, porzucają pierwotne lewicowe wartości i zmieniają lewicowość w niebezpieczną groteskę. 


Urodzony w 1924 roku Jean-Francois Revel zmarł 30 kwietnia 2006 roku. W pożegnalnym artykule na łamach „New York Times” autor przypominał, że    

Revel uważał się za lewicowca, ale podczas zimnej wojny, kiedy wielu europejskich intelektualistów wielbiło Marksa i Mao, on głosił pochwałę amerykańskich wartości, krytykując równocześnie USA za wojnę w Wietnamie. W swojej wydanej w 1970 roku książce Ani Marks ani Jezus pisał, że Ameryka zwycięża i że rewolucja XX wieku dokonuje się w Ameryce.

W tym samym artykule autor przypominał, że czternaście lat później, w 1984, Revel napisał książkę pod znamiennym tytułem Jak giną demokracje, a w dziewięć lat później jego kolejna książka nosiła tytuł Demokracja zwraca się przeciw sobie. Już w tym stuleciu Revel przypominał, że ci sami francuscy intelektualiści, którym przez gardło nie przechodziła krytyka Stalina, dziś chowają pod dywan zagrożenie islamskim terroryzmem.    


Jego ostatnia książka, wydana w 2003 roku nosiła tytuł: L'obsession anti-americaine: Son fonctionnement, ses causes, ses inconséquences. Pisał w niej, że antyamerykanizm stał się w Europie niemal religią, że efektem jest cofanie się w dziedzinie rozwoju naukowego i technicznego, że europejska klasa polityczna, tak lewicowa, jak i prawicowa częściej zwalcza naukę niż ją wspiera, że walczy o Europę wolną od wydajnej energii, od inżynierii genetycznej, wolną od nowoczesnej medycyny. Zwyciężają grupy nacisku, które dążą do zablokowania postępu, co w szybkim czasie doprowadzi do tego, że będziemy świadkami regresu i jeszcze większej zależności od tych, którzy wybrali postęp, a więc głównie od USA i Chin.      


Francuski dziennikarz Henri Astier pisał, że jeszcze w latach 70. ubiegłego stulecia określenie „antykomunistyczna lewica” nie brzmiało jak oksymoron. Nikt nie oskarżał ludzi takich jak Albert Camus czy George Orwell o prawicowość.  Revel – pisał Astier –

„obawiał się, że demokracje bardziej skupiały się na ratowaniu swoich wrogów niż na działaniach samozachowawczych; w rezultacie prawo politycznej ewolucji może doprowadzić do „przetrwania najgorzej przystosowanych". Liberalizm kontra komunizm. Antykomunizm Revela w połączeniu z jego zdecydowanie polemicznym stylem, doprowadził wielu do uznania go za konserwatystę. Wpływowe pismo londyńskie „Times Literary Supplement" w recenzji z książki Jak giną demokracje powiązało Revela z Nouvelle droite, jak w owym czasie nazywano francuską prawicę intelektualną. Takie sądy były i nadal są oparte na głębokim nieporozumieniu intelektualnym osadzonym w idei — przez wiele lat propagowanej przez Związek Radziecki — że tylko faszyzm może przeciwstawiać się komunizmowi. […] Revel do samego końca pozostał wierny doktrynie, która nadaje wszystkim jego dziełom moc i spójność: klasycznemu liberalizmowi, to jest wierze w prawa jednostki i rynek zbudowany na rządach prawa. To nie on się zmienił, tylko jego koledzy socjaliści.” 

Dziś, kiedy w Unii Europejskiej za politykę zagraniczną odpowiada Federica Mogherini, a Brytyjską Partią Pracy kieruje Jeremy Corbyn, kiedy Europa jest oburzona na próby przeciwstawienia się tyranii Islamskiej Republiki Iranu, kiedy przywódcy demokratycznych krajów solidarnie wpłacają pieniądze na fundusz opłacania palestyńskich morderców Żydów, kiedy europejski antyamerykanizm osiąga swoje nowe, nieznane wcześniej wyżyny, Jean-Francois Revel jest tym filozofem, którego głos warto przypomnieć. Ostrzegał wielokrotnie. Zdobył rozgłos wydaną w 1957 roku książką Pourquoi les Philosophes? (Dlaczego filozofowie?), w której przypominał, że chociaż filozofia dała początek wielu dyscyplinom nauki, to od końca XVIII wieku to nie filozofia dostarczała przełomowych odkryć. Ponad pół wieku wcześniej pisał to, co dziś powtarza Daniel Dennett, dodając, że dziś filozofia powinna być przede wszystkim filozofią nauki.


Chwilowo dziesiątki europejskich filozofów zdobywa poklask dziesiątków tysięcy studentów za swoje pochwały duchownego, skrajnie prawicowego tyrana z Trzeciego Świata powtarzającego nieustannie „Śmierć Ameryce”. Federica Mogherini szykuje zbiórkę naszych pieniędzy na wsparcie tego tyrana, a Jeremy Corbyn rozpoczał już swoją nieformalną kampanię do fotela premiera Wielkiej Brytanii obiecując, że jego pierwszą decyzją będzie uznanie państwa Palestyna, a chwilowo zaapelował do posłow z ramienia swoje partii o zablokowanie decyzji o uznaniu również politycznego skrzydła Hezbollahu za organizację terrorystyczną. Te znaczące postaci europejskiej polityki to sam czubeczek. Reszta tej góry jest tak ogromna, że wszyscy znaleźliśmy się na jej zboczach.


Pytanie o liberalną, demokratyczną, działającą na rzecz świeckiego państwa prawa lewicę dziś nawet nie pada. Najczęściej marzenia o takiej lewicy snują przybysze z muzułmańskiego świata, na których wielu patrzy z obrzydzeniem, uznając ich za prawicowych zdrajców Trzeciego Świata.


Nabożny antyamerykanizm dzisiejszej lewicy nie jest i nie może być sojusznikiem w walce o to, by konstytucja była szanowanym przez wszystkich prawem nadrzędnym, a pomoc dla Trzeciego Świata oznaczała pomoc dla ludzi, a nie dla tyranów.