Na skrzydłach Nauki i Wiary (III)


Lucjan Ferus 2018-08-26


Motto: „Poznanie naukowe i religijne są dwoma skrzydłami, pozwalającymi ludzkości poznawać świat” (papież Jan Paweł II).

„Wiara przypina rozumowi skrzydła” (ks. Józef Tischner).

Bardziej uważnym czytelnikom może wydawać się nieco dziwne (szczególnie w kontekście twierdzenia Ludwika Feuerbacha: „Religia jest pobożną, mimowolną, nieświadomą iluzją..”), że mimo ograniczonej świadomości i posiadania znikomej wiedzy o człowieku i o świecie przez starożytnych twórców mitów, religie utrafiały tak dokładnie w psychiczne potrzeby swych wyznawców. Potrzeby, których istnienie odkryła i opisała dokładnie dopiero współczesna nauka. Wbrew pozorom nie ma w tym nic dziwnego i niezrozumiałego.


Religie przez kilkadziesiąt tysięcy lat istnienia trafiały w potrzeby wiernych, starą jak świat metodą „prób i błędów”. Dodajmy: niezliczonej ilość prób i błędów (ewolucja życia na ziemi również posługuje się tą metodą, tyle, że posiada inny system weryfikacji błędów). Jak to działa w przypadku religii? Otóż przez te wszystkie tysiąclecia podczas których panowały religie, stworzono miliony, jeśli nie setki milionów przeróżnych „prawd” religijnych (sama Biblia zawiera ich tysiące zapewne), lecz przetrwały do naszych czasów głównie te, z których aktualne systemy religijne odnosiły najwięcej różnorakich korzyści.

 

Aby nie być gołosłownym, postaram się uzasadnić ową tezę argumentami, choć przedstawię tylko niektóre z nich i to dość ogólnikowo. Daniel Dennett w książce Odczarowanie. Religia jako zjawisko naturalne pisze:

„Znajdujemy więc te same, wielokrotnie wynajdowane wzory w niemal wszystkich religiach, a także w wielu organizacjach niereligijnych. Żaden z nich nie jest nowością /../ lecz dawno temu były one czymś nowym, dając początek naszym najpotężniejszym instytucjom. Na przykład akceptacja ludzkiej niższości wobec niewidzialnego bogajest chytrym fortelem niezależnie od tego, czy ci, którzy wpadli na ten pomysł, byli świadomi jego chytrości. Fortel ten dobrze służy tym, którzy się nim posługują – rozmyślnie lub bez premedytacji. /../

Autor powyższej publikacji zwraca uwagę także na to, iż owe rzekome „prawdy objawione przez Boga” często traktowane są przez ich głosicieli jako rynkowy produkt doskonale się sprzedający, co obrazowo przedstawił wielebny Jim Baker w powiedzeniu: „Mamy lepszy produkt niż mydło czy samochody. Mamy życie wieczne”. Mimo, że jest tu zakłamanie i powinno być: „Mamy OBIETNICĘ życia wiecznego”, co nie zmienia faktu, iż przez wielu „sług bożych” religia traktowana jest jako produkt, który powinien możliwie jak najlepiej się sprzedawać na rynku idei. Nie dziwne jest więc, iż religijne „prawdy” dopasowywane są do gustów ich odbiorców, o czym autor pisze dalej, powołując się na pracę Starka i Finke:

„Ludzie religijni ponoszą wysokie koszty swego członkostwa w Kościele, ten zaś w zamian zobowiązuje się „wspierać i nadzorować ich kontakty z Bogiem lub bogami” /../ Stark stawia zasadnicze pytanie: „Jakie rodzaje bogów mają największą siłę przyciągania?” Wychodzi na to, że „Bóg jako świadoma istota nadprzyrodzona (który na przykład wysłuchuje modlitw i odpowiada na nie w realnym czasie). /../ Świadome istoty boskie sprzedają się dużo lepiej, ponieważ „byt nadprzyrodzony jest jedynym budzącym zaufanie źródłem wielu korzyści, których gorąco pragniemy. /../

 

Dodaje także, iż wrażliwy, ojcowski Bóg „jest wyjątkowo atrakcyjnym partnerem transakcji, pozwalającym liczyć na to, że zmaksymalizuje ludzkie korzyści”, i twierdzi nawet, że Bóg bez przeciwwagi w postaci szatana byłby pojęciem chwiejnym – „irracjonalnym i przewrotnym”. Dlaczego? Ponieważ „jedyny Bóg o nieskończonych możliwościach musiałby być odpowiedzialny za wszystko, zarówno za dobro jak i zło, i dlatego byłby istotą niebezpiecznie kapryśną, nieprzewidywalnie i bez uzasadnienia zmieniającą swoje intencje”.

Któż mógłby przypuszczać, iż z takich „prozaicznych powodów” (chociaż czy tak daleko posuniętą obłudę kapłanów, przejawiającą się w dopasowywaniu koncepcji Boga w celu osiągania przez nich jak największych korzyści materialnych, można nazwać „prozaicznym powodem”?) powstają takie a nie inne wizerunki bogów, uważane przez wiernych za prawdy objawione. Ciekawe i dające dużo do myślenia jest podsumowanie tego rozumowania:

„Nie chcę sugerować, że ten portret bogów jest produktem świadomej „twórczości” ludzkiej. Nikt nie zdecydował po namyśle, byśmy wierzyli w najwyższego Boga, otoczonego pewnymi bytami podrzędnymi, nikt też nie postulował jakiegoś niższego, złego bytu, który można by oskarżać o zło. Pogląd ten dojrzewał z biegiem czasu, ponieważ jest to najrozsądniejsza i najbardziejsatysfakcjonująca konkluzjadostępnejkultury religijnej”.(Stark).

Jednym słowem, cechy i koncepcje bogów zostały dopasowanedo oczekiwań wierzących weń ludzi. Czyli to, co Stark i Finke określili słowami: „W dążeniu do korzyści ludzie starają się posługiwać i manipulować bytem nadprzyrodzonym”. A według Wolfe’a: „Wszystkie religie Ameryki stoją wobec tego samego imperatywu: dopasuj się do ludzkich potrzeb, jeśli chcesz przetrwać. Każda z nich czyni to na swój sposób”. Moim zdaniem, to nie jest „posługiwanie i manipulowanie bytem nadprzyrodzonym” (co sugeruje jego realne istnienie), ale posługiwanie się i manipulowanie wizerunkiem Boga, który został wykreowany przez poprzedników współczesnych kapłanów, w celu osiągania maksymalnych korzyści.

 

Religie w trakcie swojej ewolucji wykorzystywały wszystko, co tylko mogło być pomocne w ich przetrwaniu i wzmocnieniu ich oddziaływania. Nawet ludzkie uczucia zostały przez nie  zawłaszczone i wykorzystane w „chwalebnej sprawie służenia Bogu”. Weźmy przykładowo taką miłość – jedno z najpiękniejszych i najsilniejszych uczuć, jakich doświadcza człowiek w swoim życiu. Autor w/wym. książki tak pisze o tym problemie:

„Czy rozwinięta w nas zdolność do romantycznej miłości została wykorzystana przez memy religii? Z pewnością byłby to Dobry Trik. Sprawiałby, że ludzie sądzą, iż jest sprawą honoru, by czuć się obrażonymi w odwecie atakować z furią wszystkich sceptyków, nie bacząc na własne bezpieczeństwo – nie wspominając o atakowanych. Uważają, że obiekt ich miłości w pełni na to zasługuje, że są zobowiązani do tępienia bluźnierców. /../ Powód, dla którego tak postępują jest dość oczywisty: pozwala im to zachować wszelkie konotacje niezbędne do darzenia Boga osobistąmiłością. /../ obiekt uwielbienia musi być jakiegoś rodzaju osobą/../.

 

Jedynie osoba może być w zwykłym sensie rozczarowana tym, że postąpiłeś niewłaściwie, wysłuchiwać twoich modlitw czy przebaczać ci /../. Ludzie chcą mieć Boga, którego można kochać i bać się tak samo, jak kocha się lub boi innych ludzi. „Religię słusznie nazwać by można rozdziałem pomnikowym w dziejach ludzkiego egotyzmu. Wszyscy bogowie – zarówno dzicy, jak kulturalni – mają to wspólne między sobą, że odzywają się na ludzkie wołania osobiste” – pisał James. – W religii wszystko wyraża się w formie osobistej i każdy człowiek religijny /../ wierzy, że bóstwo zajmuje się jego prywatnymi sprawami”.

Wydaje mi się jednak, iż największym draństwem jakiego dopuścili się kapłani w przeszłości, było wymyślenie piekłaz jego wiecznymi mękami.Dlaczego tak sądzę? Ponieważ każdy człowiek w mniejszym lub większym stopniu odczuwa instynktowny lęk przed śmiercią.A rolą religii (rytuałów, które mają w tym pomagać) jest uśmierzenietego wrodzonego lęku, aby człowiek był w stanie cieszyć się życiem, pomimo świadomości jego końca. Jednakże nie wykluczam możliwości, iż wizja kary piekła może czasami powstrzymywać ludzi przed wyrządzeniem bliźnim krzywdy, podłości lub zwykłego świństwa. Taka jest ludzka natura. 

 

W tej sytuacji wykorzystywanie przez duszpasterzy „kija” w postaci nigdy nie kończącej się kary piekła, po to tylko aby wymóc strachemuległość i podporządkować sobie owieczki, jest doprawdy szatańską zagrywką z ich strony. Świadczącą najwyraźniej o tym, iż ważniejsze jest dla nich aby poprzez strach mieć większą władzęnad wiernymi, niż to aby im pomagać pokonaćten strach podczas ziemskiej drogi życia. I to jest dopiero najwyższej klasy perfidia, która najlepiej świadczy o tym, czym tak naprawdę są religie. W książce Opus diaboli Karlheinza Deschnera w ten sposób przedstawiony jest ów problem:   

„Mimo, że papiestwo nigdy nie zdefiniowało wiary w piekło jako dogmatu, to jednak przysporzyło mu większych korzyści niż którakolwiek (zdefiniowana) prawda wiary /../ Najsławniejsze autorytety chrześcijaństwa nie ustawały w uświadamianiu tego, że piekło istnieje. Biblia wspomina o tym ponad 70 razy, 25 razy mówi o piekle Jezus /../. Naukę o piekle rozpowszechniali przez wiele stuleci również papieże: Wirgiliusz, Pelagiusz I, Innocenty III i IV i inni. /../

 

Katechizm rzymski ustalony przez sobór trydencki /../ uprzedza w mocnych słowach, że „bezbożni są w piekle wiecznie, pozbawieni światłości boskiego obrazu”, że zostają wrzuceni „w ogień wieczny” i cierpią ból, „jak przy biciu albo biczowaniu, albo też przy innego rodzaju karach cielesnych, spośród których największy ból sprawia udręka ognia”, tym bardziej, że „trwać będzie po wsze czasy” i potępieni „nigdy nie zdołają się uwolnić od towarzystwa diabłów!” /../ ów katechizm podkreśla: „Oto co duszpasterze powinni bardzo często uświadamiać wiernym”.  

Św.Tomasz: „Jeśli potępieni są skazani na wieczną karę, muszą wiedzieć, że jest ona wieczna, ponieważ świadomość ta jest z konieczności częścią ich kary”. Tertulian: „Jedną z większych rozkoszy oraz przyjemności życia w niebie, będzie nieskończona kontemplacja tortur, jakimi poddawani będą w piekle potępieni”. Ks. Ignacy Charszewski: „Któż by ostatecznie został się przy Bogu, gdyby nie bojaźń kary wiecznej? Bo i któż by po wykreśleniu kary piekła chciał słuchać Kościoła? Nie ma on do rozporządzenia Sybiru lub galer. Jego Sybirem, jego katorgą i galerami jest piekło” (Wtórna podróż do Ciemnogrodu)

 

Widać po tym, jak daleko posunęli się kapłani w potrzebie nastraszeniaswoich owieczek. To  wymagało sadystycznego geniuszu,ale też niewyobrażalnej wręcz perfidii i hipokryzji, gdyż idea piekła jest sprzecznaz ideą miłosiernego i miłującego ludzi Boga. Jedną z najsilniejszych potrzeb człowieka jest dążenie do władzy, jej posiadanie i rządzenie innymi ludźmi (pozostałość po zwierzęcych zachowaniach przewodzenia w stadzie), dlatego z czasem religie i ich kapłani, stali się absolutną władzączłowieka nad człowiekiem. Tyle, że uzurpowaną w imieniu bóstw/bogów, którzy „zarządzali” i „nakazywali” wyznawcom taki porządek rzeczy.

 

Trzeba przyznać, że idee religijne nadają się jak żadne inne (bo tak zostały pomyślane) do rządzenia ludźmi, podporządkowywania ich sobie i wykorzystywaniado realizacji własnych celów przedstawianych zazwyczaj jako „wyższe” i „jedynie słuszne”. Daniel Dennett w cytowanej wyżej książce, pisze:

„Religia wyłoniła się i rozwijała, lecz fakt ten nie dowodzi, że jest ona dla nas dobra. /../ Fakt, że religia przetrwała nie powinien nikogo dziwić. Jest ona oczyszczana, rewidowana i dopracowywana od tysięcy lat, miliony jej odmian wygasły w tym procesie, a w efekcie ma bardzo wiele właściwości, które ludzi przyciągają i bardzo wiele cech, które pozwalają przechowywać jej przepisy na te właściwości, ułatwiając zwalczanie lub zbijanie z tropu przeciwników i konkurentów oraz podtrzymując wierność zwolenników. /../

 

Religia oddziałuje na ludzi rozmaicie. U niektórych memy religii są mutualistyczne, przynosząc im niewątpliwe korzyści, jakich ludzie ci nie mogliby znaleźć gdzie indziej. /../ U innych memy religii są toksyczne, wykorzystują mniej chwalebne aspekty ich psychiki, grając na poczuciu winy, osamotnienia, tęsknocie za wyższą samooceną i odgrywaniem ważniejszej roli. /../ religie ewoluowały wbrew wszelkim tezom o „odwieczności” i „niezmienności” ich zasad, oraz że ewolucja ta zawsze była reakcją na ludzkie sądy wartościujące”.

Analizując krwawą i pełną przemocy historię religii, można założyć, iż kapłani już od bardzo dawna musieli być świadomi faktu, że tak naprawdę, to nie oni służą bogom lecz idea Boga służy im. Inaczej nie dopuszczaliby się tych wszystkich hańbiących ich stan zachowań, których przyczyną jest odrażająca żądza bogactw (chciwość), przemożna potrzeba władzy i panowania nad całym światem (chorobliwa mania wielkości), gigantyczna obłuda, pycha i tupet, oraz wiele, wiele innych brzydkich cech charakteru. Nieco inną perspektywę spojrzenia na ten problem proponuje Christopher Hitchens w  książce bóg nie jest wielki:

„Jedno należy stwierdzić kategorycznie. Religia pochodzi z okresu prehistorii rodzaju ludzkiego, kiedy nikt – nawet potężny Demokryt, który doszedł do wniosku, że materia składa się z atomów – nie miał najmniejszego pojęcia, co tak naprawdę się dzieje. Sięga ona czasów rozkrzyczanego i pełnego strachu niemowlęctwa i jest niemowlęcą próbą zaspokojenia niezbywalnej potrzeby wiedzy (jak również potrzeby komfortu, bezpieczeństwa oraz innych potrzeb wieku niemowlęcego). Dzisiaj nawet najmniej wykształcone z moich dzieci wie bez porównania więcej na temat naturalnego porządku świata, niż którykolwiek z założycieli religii /../ Wszystkie próby pogodzenia wiary z nauką i racjami rozumu są skazane na porażkę i dokładnie z tego właśnie powodu są śmieszne i groteskowe”.

Czas na podsumowanie powyższych argumentów. Nawet gdyby przyjąć najkorzystniejszą dla religii wersję wydarzeń i założyć, iż od zawsze chciały one uczynić człowieka LEPSZYM i podnieść go na wyższy stopień człowieczeństwa (podobnie jak to uczyniła nauka), tylko wielce ułomna natura ludzka broniła się przed tym wszelkimi możliwymi sposobami – to historia temu przeczy. Religie bowiem żyły i żyją z grzechu i tak naprawdę nigdy im nie zależało na tym, by człowiek stawał się lepszy. Wystarcza im, że będzie grzeszył, lecz miał  poczucie winy, co najlepiej tłumaczy przypowieść o zaginionej owcy (Łk 15,4-10): w niebie aniołowie nie będą cieszyć się z doskonałych moralnie wyznawców, lecz z tych, którzy będą błądzić, lecz w końcu się nawrócą na jedynie słuszną wiarę.

 

Długo jeszcze mógłbym wymieniać różne wady religii, które je całkowicie dyskwalifikują do odgrywania roli równoprawnego narzędzia rozumu, pozwalającego ludzkości poznawać świat pospołu z nauką, bo też i sporo się ich nazbierało przez te wszystkie wieki obskurantyzmu i hipokryzji, praktykowanych i propagowanych pod sztandarami religijnych idei. Jakby nie patrzeć na ten teologiczno-społeczny problem (szczególnie w kontekście historycznym), nic nie przemawia za trafnością owej papieskiej analogii o „dwóch skrzydłach”, dzięki którym ponoć szybująca nauka i religia pozwalają ludzkości z wysoka poznawać świat.

 

Chyba, że ów światły papież-poeta, nawiązał w niej do mitu o Dedalu i Ikarze i ten pierwszy symbolizował Naukę, a ten drugi Religię, to wtedy można byłoby zgodzić się od biedy z trafnością tej analogii. Inaczej nic za nią nie przemawia,.. a już na pewno nie świadectwa historii, pokazujące owo specyficzne religijne „pozwalanie” rozumowi ludzkiemu poznawać świat, rzeczywistość jak i samego człowieka. Kto jak kto, ale ten święty papież powinien o tym wiedzieć, czyż nie mam racji?

 

Sierpień 2018 r.                                  ---- KONIEC----