Moje trzy grosze do reformy Gowina


Andrzej Koraszewski 2018-06-21


Ponieważ poproszono mnie, żebym podpisał protest w sprawie reformy Gowina, musiałem się zastanowić, co na temat tej reformy wiem i jakie mam w tej sprawie zdanie. Do Jarosława Gowina jestem uprzedzony, do popierającej tę reformę rządzącej partii również, więc istnieje niebezpieczeństwo posiadania zdecydowanego stanowiska bez wnikania w szczegóły. Na domiar złego, moja wiedza o problematyce reform szkolnictwa wyższego jest powierzchowna, więc tym łatwiej o mocne opinie. To co wiem, o dzisiejszych wyższych uczelniach w Polsce pochodzi głównie od studentów z małego miasteczka i ze wsi studiujących już to na uczelniach w Warszawie lub w Toruniu, już to studiujących w szkołach wyższych w takich miastach jak Włocławek, Płock czy Białystok. Słyszę głównie narzekania i nie zawsze jestem pewien, czy są one w pełni uzasadnione, bo jak wiadomo studenci od zawsze narzekali i czasem mieli rację, a czasem nie. Czytam również narzekania kadry uniwersyteckiej na studentów, i domyślam się, że czasem te narzekania są uzasadnione, a czasem mam wrażenie, że kiepskiej tanecznicy przeszkadza rąbek spódnicy.

Wszystkie znane mi reformy szkolnictwa wyższego nieodmiennie wywoływały protesty (czasem bardzo gwałtowne protesty), zarówno ze strony studentów, jak i ze strony nauczycieli akademickich. Próba zminimalizowania oporu wymagałaby lat przygotowań i kooperacji  partii rządzącej z opozycją. W chwili obecnej taki scenariusz w Polsce jest całkowicie abstrakcyjny.


Jarosław Gowin twierdzi, że jego projekt jest kontynuacją wcześniejszych projektów. Faktycznie o potrzebie zreformowania szkolnictwa wyższego słyszymy co najmniej od dwudziestu lat.


Odnoszę wrażenie, że obawy przed tą reformą są silnie związane z całokształtem działań obozu władzy, więc na czoło wysuwają się lęki, iż reforma przede wszystkim zmierza do ograniczenia autonomii uczelni. Ponieważ niewielu ludzi w jakikolwiek sposób związanych z szkolnictwem wyższym podejrzewa pana Gowina i partię pana Kaczyńskiego o uczciwość, więc merytoryczna dyskusja jest niemal niemożliwa. Jeśli idzie o ministra Gowina, to panuje przekonanie, iż jest to człowiek bardziej dbający o interesy Kościoła niż nauki i faktycznie wszystko wskazuje na to, że troską pana ministra nauki i szkolnictwa wyższego  jest szeroki dostęp uczonych w pobożności do państwowych funduszy przeznaczonych na naukę. Ponieważ teologia ma tyle wspólnego z nauką co homeopatia z medycyną, ten zbożny cel, każe nam dodatkowo podejrzewać, że intencje pana ministra prawiącego o „konstytucji dla nauki” nie są tak całkiem czyste. W programie radiowym minister przekonywał, że krytycy są w mniejszości, a on jest bolszewikiem, za którym stoją utytułowane masy. Nawet jeśli tak jest (minister nie poinformował na czym opiera swoje twierdzenie), to przecież minister nauki powinien się domyślać, że większość nie zawsze ma rację i mógłby podjąć heroiczną próbę merytorycznego ustosunkowania się do zarzutów prezentowanych przez krytyków.


Wśród krytyków podobno jest również profesorka nadzwyczajnie nadzwyczajna, pani Krystyna Pawłowicz i chociaż nie jestem wprowadzony w jej uzasadnienie krytyki tej reformy, też uważam, że przyznawanie tytułów naukowych przez uczelnie słabe i bardzo słabe może prowadzić do zalewu takich jak ona profesorów, docentów i doktorów (czego już doświadczamy).


Rzadko się zdarza tak, że jedna strona ma sto procent racji, a druga nie ma jej wcale. Być może warto się spierać o to, czy słabe, prowincjonalne uczelnie muszą koniecznie być nazywane uniwersytetami i czy zmiana ich statusu nie byłaby dla nich, a przede wszystkim dla ich studentów, przysługą. Argument, że utrudnia to możliwości kariery naukowej w małym mieście warto rozważyć ze wszystkich stron i zastanowić się, czy warta skórka za wyprawkę.     


Taka dyskusja wiąże się jednak z wyjściowym pytaniem, po co ta reforma i co ma ona osiągnąć? Mógłby ktoś powiedzieć, że uniwersytety mają rozwijać naukę i kształcić naukowców, zaś szkolnictwo wyższe jako całość ma dostarczać fachowców, czyli ludzi, którzy nie tylko posiadają jakieś dyplomy, ale również wiedzą co robią. 


Jacek Żakowski chciałby, żeby uczelnie produkowały raczej inteligentów niż fachowców i może nie być w tym swoim pragnieniu odosobniony. Czyli wracamy do pytania jaki jest cel reformy, bo dopiero po jego ustaleniu możemy się spierać, czy ma ona jakiekolwiek znamiona działania skutecznego.  


Mam wrażenie, że awantura wokół reformy Gowina nie stała się okazją do dyskusji o tym przed jakimi właściwie wyzwaniami stoi szkolnictwo wyższe w XXI wieku, ani o modelach i ekonomice szkolnictwa wyższego w różnych krajach, ani o kontroli jakości szkolnictwa wyższego, ani o wielu innych sprawach, które zaważyły nie tylko na tym, że nasze uczelnie znajdują się daleko od czołówki peletonu w światowym rankingu uniwersytetów, ani nie dają nam odpowiedzi na pytanie na ile obecny system kształci kadry dla gospodarki opartej na wiedzy.


Cieszy oczywiście, że minister nauki ustępuje pod naporem krytyki z szeregów Prawa i Sprawiedliwości, że projektowane przez niego rady z każdym dniem stają się mniejszym postrachem.


Do 3 lipca, kiedy nasi uczeni przedstawiciele będą nad tą „nową konstytucją dla nauki” głosować, mamy jeszcze trochę czasu, więc kto wie, może zdążymy jeszcze podyskutować o tym, czego właściwie od szkolnictwa wyższego oczekujemy, dlaczego proces boloński nie przyniósł oczekiwanych rezultatów i czy jest szansa na stworzenie ponadpartyjnego zespołu, który mógłby rzeczowo nad problemami reformy szkolnictwa wyższego rozważać.   


Są na uczelniach wspaniali naukowcy, którzy nie zawsze sa dobrymi pedagogami, są wspaniali pegadodzy i są pracownicy naukowi, którzy nie powinni się tam znajdować. Są wspaniali studenci, z którymi się cudownie pracuje, są przeciętni i są tacy, którzy przeszkadają innym w nauce. Ci wspaniali są zawsze rzadkością, a zmiana proporcji jest niebywałą sztuką. Na Harwardzie mają problem, jest (zdaniem kierownictwa) za dużo świetnych Azjatów z Korei, Indii, Japonii i trzeba coś zrobić, żeby nie obsadzać nimi zbyt wielu stanowisk na uczelni. Ciekawy problem, wbrew pozorom wcale nie nowy.


Ład akademicki (ten formalny i ten nieformalny) to osobliwa dżungla, w której stada narcyzów podgryzają się wzajemnie, walcząc przy pomocy ładnych podań i gier zespołowych o pieniądze, których przyznawanie w żaden sposób nie może być w pełni obiektywne. A jednak są systemy sprawniej rozwijające naukę i lepiej kształcące studentów niż inne. Jest o czym rozmawiać i warto pamiętać, że rewolucje są kosztowne i mało skuteczne. Być może lepiej podejmować próby częściowych zmian, które pozwalają na złagodzenie najpoważniejszych problemów. To jednak wymaga wyrażnego zdefiniowana gdzie te najpoważniejsze problemy są. Autorskie projekty rewolucji w formie „konstytucji dla nauki” dziwnie przypominają prezydencki projekt konstytucyjnego referendum.