Igrzysk, igrzysk, pal diabli chleb


Andrzej Koraszewski 2018-05-07


Odgłosy wojennych werbli docierały przez cały czas, od zakończenia drugiej wojny światowej nie było ani jednego dnia bez wojny. Z odległych frontów dochodziły informacje o milionach ofiar. Miliony ofiar nie robią jednak wrażenia, czasem jakieś zdjęcie porusza ludzi na pięć albo i na dziesięć minut. Tu, nad Wisłą, żyliśmy zimną wojną, ciesząc się pokojem i martwiąc tym, że inni mogli rozwijać się szybciej. Dziś również odległe fronty wydają się abstrakcyjne. Wojna na Ukrainie z natury rzeczy niepokoi bardziej niż wojna w Syrii, nie wspominając już o ludobójstwach w Sudanie lub w Nigerii.


Wojownicze odgłosy z Teheranu lub Ankary kwitowane są wzruszeniem ramion, media zazwyczaj je ignorują, bo ile razy można słuchać słów o dawnej osmańskiej chwale, opowieści o wyczynach tureckiej armii w Syrii, czy o kolejnych incydentach na Morzu Egejskim.  Co innego Putin. Putin porusza wyobraźnię. W tym przypadku lepiej rozumiemy zagrożenie płynące z tęsknoty do minionej chwały.


W kwietniu minął czwarty rok wojny na Ukrainie. Wojny zastępczej, gdzie Rosja uporczywie zapewnia, iż nie jest jej stroną. Zdaniem zastępcy dowódcy ukraińskich służb specjalnych, Viktora Kononenko Rosja planuje kolejną inwazję na Ukrainę. Ukraiński minister obrony, Stepan Połtorak, powiedział, że na granicy Rosji z Ukrainą skoncentrowano 77 tysięcy żołnierzy, tysiąc czołgów, artylerię i wyrzutnie rakietowe. Przewodniczący Narodowej Komisji Obrony i Bezpieczeństwa, Oleksander Turczynow podaje inne dane twierdząc, że przy granicy Rosja rozmieściła 260 tysięcy żołnierzy, 35 tysięcy stacjonuje w Donbasie i 30 tysięcy na Krymie.     


Institute for the Study of War
opublikował w marcu raport stwierdzający, że Rosja jest obecnie gotowa tak do wojny konwencjonalnej, jak i do wojny hybrydowej z Ukrainą. Administracja amerykańska od wielu miesięcy zapowiadała zmianę decyzji prezydenta Obamy w sprawie sprzedaży broni Ukrainie. Ostatecznie obecnie prezydent Trump podjął decyzję o sprzedaży broni, w tym przede wszystkim pocisków antyczołgowych Javelin. Wywołało to gwałtowne protesty ze strony Kremla i twierdzenia, że spowoduje to wzrost napięcia i groźbę wybuchu konfliktu. Argument, że chodzi tu o sprzedaż broni defensywnej, najwyraźniej nie robi na Moskwie żadnego wrażenia.


Dyskusja, czy taka decyzja o sprzedaży broni groźbę wojny oddala, czy przybliża, jest czysto akademicka, chociaż historia pokazuje, że taktyka ustępstw częściej zagrożenie wzmacnia niż je łagodzi. Zarówno w przypadku Iranu, jak i Rosji (a prawdopodobnie niebawem również w stosunku do Turcji), obecna administracja amerykańska postanowiła zrezygnować z udawania, że nic się nie dzieje. Prawdopodobieństwo zerwania umowy nuklearnej z Iranem jest coraz większe, reakcje na wojenne werble Rosji są znacznie ostrożniejsze, ale zdecydowanie odmienne od polityki poprzedniego prezydenta Stanów Zjednoczonych.


Jakie jest tło agresywnej polityki krajów takich jak Iran, Rosja czy Turcja? W przypadku Rosji w analizach bardzo często widzimy koncentrację uwagi na osobie prezydenta Putina.  Interesującą analizę przedstawił niedawno  w „New Republic” urodzony w Petersburgu kanadyjski badacz, Seva Gunitsky, który zastanawia się, czy jest jakiś klucz pozwalający na zrozumienie polityki Rosji i dochodzi do wniosku, że tym kluczem jest jedno słowo, dzierżawnost. To słowo oznaczające zarówno bycie mocarstwem, jak i uznanie przez innych, że jest się mocarstwem, uznanie niekwestionowanej strefy wpływów, a wreszcie zapewnione miejsce w gronie tych, którzy decydują o losach świata. (Ciekawe jak to słowo tłumaczy się na turecki oraz chiński?)

 

Putin to zaledwie kolejny rozdział w długiej historii rosyjskiego marzenia o wielkości. Wielkość i prestiż są ważniejsze niż dobro mieszkańców kraju.

Sen o wielkości wpędza w paranoję. Putin – pisze Gunitsky, osiągnął kilka taktycznych sukcesów, odbudowując dominację Rosji w regionie, ale próba odzyskania pozycji światowego supermocarstwa jest jak dotąd kompletnym fiaskiem. Efektem jest poczucie zagrożenia i narastająca paranoja.  


Komunizm przegrał w starciu z demokracją i w rezultacie dwubiegunowy system zmienił się w jednobiegunowy. Zimna wojna – pisze dalej Gunitsky – była jednak nie tylko ideologiczną  wojną komunizmu z demokracją, ale wojną o rosyjską dzierżawnost. Katastrofa ideologii była równoczesną katastrofą dla rosyjskiej wielkości. Rosyjskie społeczeństwo nie tęskni do komunizmu, ale odzyskanie wielkości Rosji jest imperatywem. W 1991 roku dla Rosjan załamał się geopolityczny porządek świata i zaczęło się wielkie upokorzenie. 

„Z rosyjskiej perspektywy to nie działania Rosji, ale działania Zachodu są prowokacyjne, poczynając od zjednoczenia Niemiec na warunkach Zachodu, poprzez ekspansję NATO, do antyrosyjskich ruchów w Trzecim Świecie. To okrążenie głęboko niepokoi rosyjskie elity, które od wieków mają paranoidalne lęki przed zagrożeniem zewnętrznym i wewnętrznym.” 

Psychologiczny wymiar tego poczucia zagrożenia i upokorzenia przez arogancki Zachód – pisze Gunitsky – jest trudny do zrozumienia.

„Rosjanie mogą burczeć na politykę Putina, ale nawet jego oponenci chwalą jego dążenie do dzierżawnosti i reagują gniewnie na ignorowanie tego dążenia przez Zachód. To po części dlatego przedstawiciele Rosji oburzają się na mówienie o ‘karaniu’ Rosji. Nie karze się partnerów, karze się niegrzeczne dzieci.”

Zdaniem kanadyjskiego analityka, Putin jest tylko symptomem systemowych sił, które dominują stosunki amerykańsko-rosyjskie od upadku Związku Radzieckiego i które będą działały nadal, niezależnie od tego, kto po nim przejmie władzę. Działania na rzecz poszerzenia demokracji są automatycznie uznawane jako prozachodnie, zaś tendencje autorytarne jako z natury przeciwstawiające się Zachodowi.

„Putin – pisze Gunitsky – nie jest mózgiem sieci, ale głową coraz bardziej zdezorganizowanego i skorumpowanego systemu klientowskiego. Kraj nie odradza się, jest słaby i prawdopodobnie słabnący. Nie jest to jednak dobre dla globalnej stabilności, pod wieloma względami Rosja jest zagrożeniem właśnie ze względu na swoją słabość, ponieważ ta słabość jeszcze bardziej podważa jej geopolityczne dążenia będące podstawą jej polityki zagranicznej.”

Ciekawe, że kanadyjski analityk nie wspomina tu Chin, gdzie ciche zastąpienie komunizmu kapitalizmem przez stopniowe rozszerzanie swobody przedsiębiorczości pozwoliło nie tylko na radykalną poprawę sytuacji mieszkańców tego kraju, ale również na radykalne wzmocnienie pozycji Chin w świecie. (Co oczywiście nie wyklucza ich ambicji geopolitycznych, ale może zmniejszać skłonność do działań irracjonalnych.)


Chińska droga od komunizmu do kapitalizmu zapewne jest obecna w świadomości rosyjskich elit, chociaż nic nie wskazuje na to, aby próbowano ją zrozumieć, a tym bardziej naśladować. Jak się wydaje, nie widać również refleksji na temat tego, dlaczego pójście podobną drogą wydaje się w Rosji niemal niemożliwe.


Chiński sukces wymagał autorytarnej, dyktatorskiej władzy, stonowania antyzachodniej retoryki i ściśle kontrolowanego rozszerzania swobód ekonomicznych. Chińczycy zrozumieli, że wzrost siły gospodarczej związany jest z rynkiem i swobodą przedsiębiorczości, a wzrost siły gospodarczej prowadzi do wzrostu znaczenia w świecie. Rosja (i nie tylko Rosja) swój sen o potędze chce realizować przez siłę militarną, groźby i szantaże.


Dla nas ideałem byłaby silna Rosja, budująca swoją potęgę przez troskę o własnych mieszkańców i przez handlową współpracę z innymi krajami. Chwilowo jednak nic takiej drogi rozwoju naszego sąsiada nie zapowiada. 


Kiedy duma podpowiada politykom oferowanie narodowi wojennych igrzysk, a naród zaczyna podskakiwać w takt werbli mówiąc: pal diabli chleb, najpierw musimy wstać z kolan, inne narody mają poważny powód do niepokoju.