Cenzorscy millennialsi są nowymi wiktorianami


Matt Ridley 2018-02-27


Jestem pewien, że nie tylko ja mam trudności ze zrozumieniem dziwnej rewolucji kulturalnej, którą właśnie przeżywamy. Podobnie jak racjonalista okresu regencji, który żył dość długo, by zobaczyć wiktoriańską pruderię, jak umiarkowany krytyk Karola I, próbujący pojąć cromwellowski dogmat, jak nie tak dawno demokrata chiński, mający nadzieje, że nikt na niego nie doniesie i nie zostanie zesłany na re-edukację pod rządami Przewodniczącego Mao, jestem wyrozumiałym libertarianinem lat siedemdziesiątych, zdumionym agresywnym purytanizmem i nietolerancją, które wydają się wzrastać w siłę wszędzie wokół.

W zeszłym tygodniu skończyłem 60 lat i spodziewałem się, że będę w tym wieku marudził na  pogardę młodszego pokolenia dla tradycji, ich zamiłowanie do zmiany i tolerancję „wszystkiego”. Zamiast tego przeżywam właściwie coś odwrotnego. Wielu ludzi z mojego pokolenia mówiło ostatnio o podobnych wrażeniach: o przerażającej skłonności młodych do cenzury, także czasami u własnych dzieci i stąpaniu na palcach, bojąc się powiedzieć przed nimi czegoś niewłaściwego. Młodzi są w rzeczywistości trochę tacy, jak byli nasi rodzice.


Co stało się z wyzwoleniem lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy można było zacząć zapominać o hierarchii i mówić właściwie wszystko do każdego? Zdjęcia młodych kobiet z makijażem, krótkimi spódnicami i na wysokich obcasach, idących ulicami Kabulu lub Teheranu w latach siedemdziesiątych, stanowią szokujący kontrast z walką, jaką młode kobiety ubrane skromnie całe na czarno odważnie demonstrują teraz, by uzyskać prawo zdjęcia chusty z głowy bez ryzyka uwięzienia.


Czy tutaj jest tak bardzo inaczej, czy też ześlizgujemy się po tym samym zboczu? Obrazy pre-rafaelickie, pokazujące górne połowy nagich ciał kobiecych, są zdejmowane ze ścian galerii sztuki; młode dziewczęta muszą nosić chusty na głowach w szkole; grającym w strzałki czy kierowcom wyścigów samochodowych nie mogą towarzyszyć kobiety w krótkich spódnicach; na uniwersytetach kobiety są traktowane inaczej niż mężczyźni, jak gdyby były słabszą płcią i trzeba było je ratować przed zobaczeniem denerwujących akapitów w powieściach; seks trzeba negocjować z góry przy pomocy przyzwoitek. Byliśmy już na tym filmie wcześniej.


Orlando, powieści Virginii Woolf z 1928 r. autorka pokazuje przejście od XVIII wieku do okresu wiktoriańskiego: “Miłość, narodziny i śmierć były spowite w rozmaite wytworne słowa. Płcie coraz bardziej oddalały się od siebie. Nie tolerowano żadnej otwartej rozmowy. Uniki i skrywanie były gorliwie używane przez obie strony”.  


Zaśmiewaliśmy się z takich absurdów w mojej młodości. Ale już za powiedzenie, że część nowego feminizmu wydaje się „wsteczna”, kiedy propaguje pogląd, że kobiety są kruche, amerykańska nauczycielka akademicka, Katie Roiphe zaznała zjadliwej kampanii domagającej się zakazu opublikowania jej artykułu w magazynie “Harper”. „Stalinowski ton w tej konwersacji szokuje mnie - powiedziała “Sunday Times” – W naszej kulturze obecnie zagrożone jest podstawowe założenie wolności słowa”.  


Grzech bluźnierstwa jest czarny. Są rzeczy, których po prostu nie można powiedzieć o islamie, a coraz bardziej także o chrześcijaństwie, o zmianie klimatu, o gender, żeby wspomnieć tylko kilka z bardzo długiej i rosnącej listy, bez spotkania się z oskarżeniem, a może i postawieniem przed sądem za “mowę nienawiści”. Czy jest mową nienawiści powiedzenie, że Mahomet „oddaje kraj na pastwę żelaza i ognia; podcina gardła ojców i porywa córki; daje pokonanym wybór między jego religią lub śmiercią: tego z pewnością żaden człowiek nie może usprawiedliwić”? To był Wolter, jeden z moich bohaterów. Można się z nim nie zgadzać, ale – przynajmniej według jego zasady – powinno się bronić jego prawa do powiedzenia tego. W żądaniu tolerancji wobec mniejszości wielu młodych ludzi wydaje się wpadać w zadziwiającą nietolerancję.  


Istnieje dziwna sprzeczność między deklarowanym pragnieniem życia i pozwolenia na wybór sposobu życia innym, hasłami „różnorodność!”, „nie osądzaj!” – a rzeczywistym zachowaniem, które jest bezlitośnie i moralizatorsko potępiające. Nie ustają w szkicowaniu zasad uniformizmu, zawsze w imię kolektywu, zawsze przeciwko jednostce. Jednostka jest najbardziej uciskaną mniejszością ze wszystkich.


Być może jako mięsożerny, heteroseksualny, utytułowany, ateistyczny, sceptyczny w sprawie klimatu mężczyzna, który uważa, że komunizm był złem, że gender jest częściowo biologiczna, że genetycznie modyfikowane uprawy są dobre dla środowiska, że wolne rynki czynią ludzi bardziej życzliwymi i że Wielka Brytania powinna wyjść z Unii Europejskiej, to tylko ja wiecznie znajduję się po politycznie niepoprawnej stronie argumentów, a przynajmniej po przeciwnej stronie od BBC. Mam jednak wrażenie, że niemal każdy, niezależnie od swoich poglądów, jest w odległości zaledwie jednego kroku od publicznego potępienia.


Oczywiście, że potrzebujemy moralności i to takiej, która robi więcej, by kwestionować złe zachowanie i w Hollywood, i w Oxfam, ale to nie wymaga większego purytanizmu w mowie i myśli. Często zastanawiałem się, jak to było, że w przeszłości społeczeństwa nagle stawały się bardziej cenzorskie, konserwatywne i nietolerancyjne, tak jak to zrobiły na początku epoki wiktoriańskiej, ale sądziłem, że żyję w czasach, kiedy nic z tego nie mogłoby się zdarzyć, bo kultura jest na schodach ruchomych idących w jedną stronę – ku liberalizmowi.


W latach 1960. Francis Crick ogłosił konkurs na propozycję, co zrobić z kaplicami w Cambridge, bo w przyszłości nikt nie będzie religijny. Pomyślcie tylko. Oczywiście wiedzieliśmy, co dzieje się w Chinach – Rewolucja Kulturalna była czystką polityczną przebraną za moralną odnowę – ale nami wstrząsała obca natura czegoś takiego. Teraz wydaje się to bliższe.


Opryszki, które niedawno próbowały nie dopuścić Jacoba Rees-Mogga do wygłoszenia wykładu na uniwersytecie, są obecnie znanym zjawiskiem na kampusach. Ale, jak ostrzega amerykański dziennikarz Andrew Sullivan, zachowania na kampusach są zwiastunem dla zmian całego społeczeństwa: “Kodeksy zachowania w miejscu pracy brzmią dzisiaj jak kodeksy mowy na kampusach przed kilku laty… celem nowej kultury nie jest emancypacja jednostki z grupy, ale trwałe definiowanie jednostki przez grupę. Kiedyś nazywaliśmy to bigoterią. Teraz nazywamy to byciem ‘woke’ [czujnym, przebudzonym]. Widzicie: wszyscy jesteśmy teraz na kampusie”.


Niemniej pozostaję racjonalnym optymistą. Podobnie jak psycholog Steven Pinker w jego nowej książce uważam, że “Oświecenie działa”, nadal. Rozum może przeważyć nad dogmatem, wolność nad tyranią, indywidualizm nad apartheidem. Postęp nie umarł. Jeszcze. Z pewnością jednak postąpiliśmy kilka kroków do tyłu ku mroczniejszym sposobom działania społeczeństwa. Dlaczego? Ciągle nie mam odpowiedzi.


Pierwsza publikacja tekstu w Times.


Censorious millennials are the new Victorians

Rational Optimist, 13 lutego 2018

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Matt Ridley


Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.