Wracając z wystawy albo antysemityzm lewicy


Ludwik Lewin 2018-02-08


W paryskim muzeum-centrum dokumentacji Memorial de la Shoah (pomnik szoa) do 29 kwietnia oglądać można wystawę zatytułowaną „Beate i Serge Klarsfeld – Bitwy o Pamięć”.


To małżeństwo, znane przede wszystkim z tropienia zbrodniarzy, którzy podczas II wojny światowej uczestniczyli w unicestwieniu żydów, ma zasługi wychodzące daleko poza postawieniem pod sąd niemieckich i francuskich morderców.


Beate i Serge Klarsfeld, jak nikt inny zapewne, przyczynili się do zachowania pamięci o eksterminacji Żydów i do tego, że problemy II wojny światowej odczytuje się na Zachodzie przede wszystkim poprzez szoa. Ich jest też zasługą zrozumienie, że winę za eksterminację Żydów europejskich ponoszą nie tylko Niemcy, bo hitlerowskie przedsięwzięcie wspomagały, czynnie lub biernie, inne państwa i narody.


2 kwietnia 1968 r. Beate Klarsfeld krzyknęła w bońskiej sali Bundestagu, czyli parlamentu RFN – „Kiesinger, nazisto, ustąp!”. A 12 września tegoż roku na zjeździe CDU, któremu przewodniczył kanclerz, spoliczkowała go publicznie. Taki był początek epopei małżeństwa Klarsfeld.


Beate to żona Serge’a Klarsfelda, historyka z wykształcenia, pracującego jako dziennikarz i który wkrótce skończy prawo i zostanie adwokatem. Serge urodził się w 1935 r. w Bukareszcie, skąd jego rodzina emigrowała do Francji. W roku 1943 jego ojciec schwytany został podczas łapanki na żydów. Udało mu się ukryć dwoje dzieci i żonę.


Beate pochodzi z rodziny niemieckiej, należącej do „tej cichej większości, która głosowała na Hitlera”. Walkę o ukaranie przebywających na wolności zbrodniarzy hitlerowskich podjęła razem z mężem dlatego, że – pisała w pamiętnikach – „ciążyła na mnie odpowiedzialność moralna i historyczna”. A swą wspólną z żoną działalność Serge rozpoczął po to „by Niemcy stały się wielkim państwem demokratycznym (…) i żeby Francja stanęła twarzą w twarz z tym o czym musi pamiętać”.


Pierwsze „wyczyny” małżeństwa były bardzo spektakularne. Po spoliczkowaniu kanclerza, Beate pojechała do Pragi i do Warszawy, gdzie w proteście przeciw antysemickiej kampanii władz komunistycznych, przykuła się do drzewa na Marszałkowskiej i rozrzucała ulotki.


Treść tych ulotek świadczy – niestety – o całkowitej nieznajomości Polski.


Obywatelom polskim tłumaczyć próbowała, że kampania antysyjonistyczna to zwykły antysemityzm, a „nowe prześladowania w całym świeci psują obraz Polski i socjalizmu”. Przypominała też, że pośród „bierności Polaków” wobec zagłady Żydów, „tylko polscy komuniści walczyli z tym ludobójstwem w sposób zorganizowany”. Ciekawe skąd to wzięła.


W owym czasie Klarsfeldowie współpracowali z pozaparlamentarną lewicą niemiecką, co wynika również z tego, że w partiach tradycyjnych krzywym okiem patrzono na próby rozliczeń z przeszłością, o której pośród zadziwiającego wzrostu dobrobytu, zwanego „niemieckim cudem gospodarczym”, Niemcy chcieli tylko zapominać. Jest w tym przecież również żydowska inklinacja do wiary, że lewica nie może być antysemicka. Wiary jakże złudnej. Co potwierdza historia socjalizmów – od ich początków aż do dzisiejszego „antysyjonizmu”.


Niemiecki dziennikarz i polityk Wilhelm Marr, który jak się wydaje ukuł, a na pewno spopularyzował, termin „antysemityzm”, został w r. 1843 wydalony z Zurichu za „komunistyczną agitację”.


W swych pismach rozwijał przede wszystkim idee anarchizmu, ateizm był jego religią. Nie można go usytuować gdzieindziej niż na skrajnej lewicy. Założył „ligę antysemicką”. Zanim Herzl napisał „Państwo Żydowskie”, Marr wzywał do wyrzucenia Żydów do Palestyny.


Łącząc lewicowość z antysemityzmem nie był wyjątkiem.


Jeszcze w początkach XX w. antysemityzm był dla wielu nieodłączną częścią ruchu rewolucyjnego, tak samo jak walka z rynkiem i kapitałem. I nie była to jakaś dziwna dewiacja, ale dosyć naturalna kontynuacja „ojców socjalizmu” Fouriera, Proudhona i samego Marksa, żeby wymienić tylko najbardziej znanych.


Pierre Leroux (1797-1871) – to on ukuł wyraz „socjalizm” – połączył tradycyjny antyjudaizm chrześcijański z socjalizmem wielce przez Marksa szanowanego Charles’a Fouriera (1772-1837), dla którego największym błędem rewolucji francuskiej było przyznanie żydom praw obywatelskich. A to dlatego, że według Fouriera, pozwala to im na oddawanie się przemytowi, lichwie i innym zajęciom nieproduktywnym. Inny jego uczeń Alphonse Toussenel, autor „Żydów, królów epoki”, wzywał – podobnie jak Proudhon – do zakazania, a przynajmniej ograniczenia, działalności gospodarczej Żydów.


Toussenel wpadł na dwa pomysły, które na długo przejęła lewica. Pierwszy to reprezentowana przez Rothschildów wszechmoc żydowska w panowaniu nad bankami i biznesem, a więc i nad życiem politycznym kraju. Drugi to obwinienie Żydów, którzy jakoby korzystają z wszelkich przywilejów, o odpowiedzialność za nędzę robotników. „Żydowski kosmopolityzm” stał się antytezą „proletariackiego internacjonalizmu”.


Syn wychrztów Marks twierdził, że „emancypacja społeczna żydów oznacza emancypację społeczeństwa od judaizmu”. Jego broszura „W kwestii żydowskiej” figuruje w katalogu negacjonistycznego (propagującego kłamstwo oświęcimskie) wydawnictwa ‟La Vieille Taupe”.


Utrzymuje się mit, jakoby socjalistyczna lewica francuska, jak jeden mąż stanęła po stronie kapitana Dreyfusa, niesłusznie oskarżonego o zdradę. Kolejne złudzenie. Założyciel l’Humanité, wielki Jean Jaurès ubolewał po pierwszym wyroku na żydowskiego oficera, że „uznany jednomyślnie za zdrajcę, nie został skazany na śmierć”. Powodem tej łagodności było według Jaurèsa to, że zaowocował wysiłek żydowskiego lobby i Dreyfus skorzystał z „niesamowitego rozwinięcia sił żydowskiej potęgi”. I jeszcze w czerwcu 1898 r., gdy występował już w obronie Dreyfusa, Jaurès pisał o „żydowskiej rasie (…) pożeranej gorączką zysku, która ze szczególną zręcznością posługuje się mechanizmem kapitalizmu, mechanizmem rabunku, przekupstwa, wyłudzania”.


Zarówno przed II wojną światową, jak i po niej, komuniści francuscy krytykując Léona Bluma, nie stronili od antysemickich aluzji i bezpośrednich sformułowań, wytykających mu żydostwo i oskarżających go o „sprzedanie się żydom nowojorskim”.


„W nazwiskach Blum, Moch, Mayer nie czuć ani Beauce, ani Berry (regionów Francji). Przywołują one raczej to wszystko, co od wieków wyzyskuje francuską pracę, żyje z francuskiego potu, bogaci się na nędzy Francuzów” – pisał w kwietniu 1948 Roger Briard, kandydat partii komunistycznej w departamencie Aisne.


Jacques Duclos, tępy aparatczyk komunistyczny, który był numerem 2 w KPF, a przy okazji sowieckim agentem, nie przestawał atakować Pierre’a Mendès France’a i bez żenady nazywał go publicznie „tchórzliwym żydkiem, który gada bez przerwy, ale boi się działać”.


Przypomnieć warto, że te obelgi padały z ust człowieka, który w 1940 negocjował z niemieckim okupantem w nadziei, że uzyska zezwolenia na wydawanie partyjnego dziennika l’Humanité. Pierre Mendès France natomiast od początku był w ruchu oporu, po czym walczył w lotnictwie „Wolnych Francuzów” generała de Gaulle’a.


Podczas negocjacji z nazistami, francuscy komuniści sporządzili spis swych „zasług”, a wśród nich to, że „nie ustąpiliśmy przed dyktaturą żyda Mandela i Reynaud, obrońcy interesów angielskich kapitalistów”. (Georges Mendel, minister SW w rządzie Paula Reynaud zginął w roku 1944, zamordowany przez kolaboracyjną milicję rządu Vichy.


W Związku Sowieckim po wojnie najpierw zamordowano artystów, pisarzy i intelektualistów z Żydowskiego Komitetu Antyfaszystowskiego, a następnie w roku 1952 oskarżając żydowskich lekarzy („morderców w białych kitlach”) o spisek na życie Stalina, przygotowywano masowe zesłanie Żydów na Sybir, a być może i ich eksterminację, czemu zapobiegła śmierć dyktatora.


W pięćdziesięciolecie marca nie trzeba przypominać o kampanii antysyjonistycznej, która nie była dziwną dewiacją Gomułki. Mieści się ona doskonale na linii rozwoju komunizmu.


I o tym też nie wolno zapominać.


*Tekst był pierwszy raz opublikowany w styczniowym numerze „Słowa Żydowskiego”.

 



Ludwik Lewin

 

Dziennikarz i poeta, od 1967 roku mieszka w Paryżu, wieloletni korespondent Polskiej Sekcji BBC.