Fałszywi prorocy. Część V


Lucjan Ferus 2017-12-03


„OSTRZEŻENIE dla Czytelników będących ŚWIADKAMI JEHOWY, którzy nie chcą narazić swej wiary na uzasadnione wątpliwości. „Żarty” się skończyły (czyli lekki styl narracji), teraz będzie bardziej poważnie. Zatem od tego odcinka do końca cyklu nie polecam im czytania tych tekstów. Pamiętajcie, iż Was ostrzegałem! L.F”.

Niniejszy cykl zacząłem od przypomnienia osobistych kontaktów ze Świadkami Jehowy, których doświadczałem na przestrzeni paru ostatnich dekad. Były to zatem moje subiektywne wrażenia, odczucia i przemyślenia, jakie zachowały się w mojej pamięci, oraz w pożółkłych notatkach, bez których zapewne nie pamiętałbym już wielu szczegółów. Wyjątkiem jest IV część cyklu, w której przytoczyłem dość obszerne fragmenty z pozycji religioznawczej pt. Herezjarchowie i schizmatycy, napisanej przez p.Andrzeja J.Sarwę.

 

Jednakże dotąd nie zamieściłem żadnej opinii o ŚJ z tzw. „źródła”, czyli od samych Świadków Jehowy. Nie licząc oczywiście licznych komentarzy jednego z Czytelników tego portalu, który twierdzi, iż bardzo dobrze zna to środowisko i z determinacją godną lepszej sprawy broni ich dobrego imienia, wyliczając szczegółowo wszelkie cnoty, jakie posiadają (jego zdaniem) członkowie tego ruchu religijnego. Jednakże nie przyznaje się do członkowstwa w tej religii, więc jego opinii o ŚJ nie można traktować zbyt serio. Dlatego w tej części postanowiłem sięgnąć do świadectwa samego Świadka Jehowy, który brał czynny udział w tym ruchu od małego dziecka, gdyż jego rodzice byli również ŚJ.

 

Mam przed sobą książkę (dobrze przynajmniej, iż tę pozycję sobie zostawiłem) napisaną przez Gunthera Pape, zatytułowaną Byłem Świadkiem Jehowy, wydaną w 1991 r. Mimo tego, iż wydałem wtedy na nią 25 000 zł., składa się ona teraz z luźnych kartek (jak wiele książek z tego okresu), sklejonych widocznie słabym klejem i nie zszytych ze sobą. Czytałem ją parę lat później (połowa lat 90-tych) i po jej lekturze byłem święcie przekonany, że teraz ŚJ nie mają żadnych szans na przekonanie mnie do swoich racji. Chodziło o to, że Autor tej pozycji m.in. unaocznia czytelnikom, dlaczego i jak bardzo MYLĄ SIĘ Świadkowie Jehowy w swoich wyliczeniach dotyczących tzw. „czasów ostatnich”, które wg nich miały się zacząć od 1914 r.

 

Był to okres, kiedy byłem jeszcze na tyle naiwny, iż uważałem, że każdego można przekonać logicznymi i racjonalnymi argumentami, jeśli się takie posiada. Myślałem, że skoro da się „z ołówkiem w ręku” udowodnić ŚJ, iż mylą się w swoich wyliczeniach, to uznałem tę sprawę za załatwioną. Niestety bardzo się rozczarowałem; w ogóle nie chcieli ze mną rozmawiać, o tej książce, tłumacząc, iż jej autor „sprzedał się”, więc nie ma o czym mówić. No cóż,.. można się było tego spodziewać i gdybym miał wtedy więcej doświadczenia życiowego, sam bym na to wpadł, a nie cieszył się jak głupi, iż nadarzyła mi się rzadka okazja sprawdzenia w praktyce biblijnej zasady: „i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”.

 

Oni nie chcieli poznać tej prawdy i nawet nie próbowali podjąć żadnej próby jej obalenia. Po prostu ten aspekt rzeczywistości dla nich nie istniał i choć potrafili swoich słuchaczy zarzucać mnóstwem różnych biblijnych „prawd”, w tym przypadku milczeli jak zaklęci. Przyznam się, iż od tego czasu stracili dużo w moich oczach, gdyż ponad wszystko cenię rozumowe, logiczne argumenty i to dzięki nim głównie, jakieś twierdzenie (na poparcie którego nie ma niezbitych dowodów) staje się dla mnie wiarygodne lub nie.

 

A książka ta jest moim zdaniem wyjątkowa i choć nie znam tak dobrze środowiska ŚJ, jak ów Czytelnik, który wychwala je w swoich komentarzach, to jestem przekonany, iż jej Autor nie konfabulował w opisach swego życia i problemów, jakich doświadczał z powodu zaangażowanego członkowstwa w tym religijnym ruchu i psychicznych przeżyć i emocji, jakie były jego udziałem przez wiele lat, zanim „przejrzał” i porzucił tę religię. O ważności tej pozycji może też świadczyć „Przedmowa” napisana przez  bp Henryka Muszyńskiego, oraz długie „Posłowie” napisane przez ks. Michała Czajkowskiego. Zanim przejdę do meritum, wpierw przytoczę ogólnikową opinię o niej, zamieszczoną na okładce książki. Oto ona:

„Czy Świadkowie Jehowy poznali drogę zbawienia? Szukasz odpowiedzi na to pytanie? /../ Jej autor Gunther Pape, był jednym z nich. Urodził się i wychował w rodzinie ŚJ w cieniu ich ideologii. /../ Dobrze ich poznał. /../ Śledząc duchową ewolucję autora zetkniesz się z elementami sensacji. Poznasz to, co dzieje się za kurtyną teatru, który Świadkowie Jehowy grają wobec świata. Dowiesz się, że tak naprawdę są oni poddanymi tajemniczych „braci z Brooklynu”, że prowadzą karny żywot w niemal paramilitarnej organizacji. Świadkowie Jehowy czy raczej duchowi terroryści prowadzący niebezpieczną agitację pod sztandarami Jehowy? Gunther Pape udziela jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Porzucił ŚJ. Widział zbyt wiele sprzeczności i zakłamania. /../ ŚJ uznali go za człowieka psychicznie chorego. To stara metoda dyskredytowania prawdy. Lecz tacy „szaleńcy” jak Gunther Pape poznali prawdę. Dla własnego dobra każdy powinien ją poznać”.

Może zacznę od zacytowania co ciekawszych fragmentów ze wspomnianej „Przedmowy”:

„Wielu nie uświadamia sobie, że problemy stawiane przez wysłanników nowej wiary nie są tak bardzo nowe, jak się mogło wydawać. Przecież i Apostołowie pytali Chrystusa: „Powiedz nam kiedy to nastąpi i jaki będzie znak Twego przyjścia i końca świata” (Mt 24,3). Zamiast oddawać się jałowym spekulacjom /../ zwykła uczciwość nakazuje posłuchać tego, co sam Jezus mówił na ten temat: „Strzeżcie się, aby was kto nie zwiódł” (Mt 24,4), o owym dniu zaś i o owej godzinie „nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec” (Mt 24,36).

 

Tymczasem Świadkowie Jehowy, niepomni co na ten temat mówi samo Pismo święte, nadal głoszą, że znają nawet to, czego w Piśmie nie napisano. /../ Obiecują pełną szczęśliwość w Królestwie bożym i to już teraz, w krótkim czasie, a nie /../ dopiero przy dopełnieniu się dziejów ludzkich. /../ Świadkowie Jehowy nie dysponują jednolitym i zwartym systemem prawd wiary. /../ cały ich system nauczania opiera się na subiektywnym doświadczeniu wiary i na pouczeniach założyciela, Ch.T.Russella i jego następców, J.F.Rutherforda i Knorra, stojących na czele prężnej organizacji /../ Z tych właśnie względów jakakolwiek dyskusja merytoryczna z nimi jest mało owocna”.

Pierwszy rozdział książki Byłem Świadkiem Jehowy nosi tytuł „Lata dzieciństwa” i jej Autor opisuje rzeczywistość Niemiec z 1930 r. po przegranej pierwszej wojnie światowej:

„Czasopismo „Złota Era” pociągało czytelników. Zamieszczało wielkie ilustracje przedstawiające szeregi bezrobotnych, głodujące dzieci, dzielnice nędzy w wielkich miastach, zapowiadając, że „już niedługo o tym zapomnimy, bo nadejdzie raj, złota era! – Właśnie dla nędzarzy sprawi to Bóg. Ufajcie, że tak się stanie; to jest wasza prawdziwa pociecha!”. W tych dniach nędzy, nieodpowiedzialności polityków i powszechnej  niepewności, uchwycili się moi rodzice tej jedynej – jak sądzili – nadziei. Czytali „Złotą Erę”, a z głodowych groszy zasiłku dla bezrobotnych kupowali jeszcze książki wydawane przez Świadków Jehowy. /../

 

Organizacja założona przez amerykańskiego kupca Russella i jego następcę „sędziego” Rutherforda rozwinęła się poza Stanami Zjednoczonymi, najbardziej właśnie w Niemczech. Książęta tej „społeczności nowego świata” potrafią wykorzystać niepewną sytuację społeczno-polityczną narodów. „Nie ufajcie władcom, synowi ludzkiemu” – powtarzają nieustannie znękanym ludziom. „Sami widzicie, dokąd to prowadzi. Jesteście wyzyskiwani, uciskani, zwodzeni. Słuchajcie nas! My głosimy wam słowo Boże. Bóg zapowiedział, że Królestwo należy do ubogich. My je głosimy, przez nas powiedzie was ono do Boga. Kościoły służą kapitalistom, a przez to – szatanowi. Przyjdźcie do nas, to my jesteśmy prawdziwymi chrześcijanami!”. /../

 

Rodzice zostali włączeni w tzw. system kazań, kolportowali literaturę, uczestniczyli w zebraniach – organizacja zaczęła pochłaniać ich całkowicie. Wierzyli, że znaleźli „prawdę” i oddali dla niej wszystko. /../ Krewni zaczęli się od nas odwracać, twierdząc, że nasi rodzice są zbyt wielkimi fanatykami. I tak też było: kiedy zmarł ojciec matki, rodzice nie poszli nawet na pogrzeb. Prowadził go przecież ewangelicki duchowny, czyli w ich oczach „sługa diabła”. Jakże „prawdziwi chrześcijanie”, ŚJ mogli iść na taki pogrzeb, nawet jeśli to był pogrzeb rodzonego ojca?

 

- On śpi tylko na krótko w łonie ziemi, a potem zobaczymy go zmartwychwstałego w Królestwie Bożym – mówiła matka. Rodzeństwo stawało się sobie nawzajem obce, ale Świadkowie powoływali się na słowa Jezusa mówiące, że dla Niego trzeba porzucić ojca i matkę, żonę i dzieci. Cóż to ma za znaczenie, że rodzina zrywa z nimi? Spełniają się tylko słowa Pana!”.

Na dalszych stronach Autor opisuje represje i prześladowania, jakich doświadczali jego rodzice jako Świadkowie Jehowy, ze strony Hitlera. Jego ojciec był na przemian aresztowany i wypuszczany na wolność i często tracił pracę, ale jednak mimo to nie miał on czasu dla dzieci, tak był zajęty pracą dla organizacji. Aż w końcu:

„Jako niepoprawny, fanatyczny ŚJ zesłany został do obozu koncentracyjnego. /../ Matka czuła się teraz jeszcze bardziej zobowiązana głosić naukę Świadków Jehowy jako jedyny ratunek i czyniła to w każdej chwili, jaką miała do dyspozycji. /../ Nauka ŚJ stała się też treścią mojego życia tak dalece, jak to jest możliwe u małego chłopca. Czuliśmy się męczennikami – sam Chrystus był przecież ubogi. A czy Apostołowie nie musieli cierpieć? Chcieliśmy dochować wierności Jehowie za wszelką cenę. /../

 

Władze nie chciały dłużej pozwolić, aby matka wychowywała nas w swojej wierze. /../ Odebrano prawa rodzicielskie rodzicom /../ później uwięziono ponownie naszą matkę. „Nielegalna działalność na rzecz Świadków Jehowy” – brzmiało oskarżenie. Wyrok: cztery lata więzienia /../ „Jehowa będzie się troszczył o moje dzieci” – powiedziała matka do jednej z kobiet. Zostaliśmy z bratem umieszczeni w przytułku. /../

 

Powracający więźniowie z obozów przynoszą wiadomość, że nasz ojciec zginął tam od bomby w czasie nalotu /../. Tak gaśnie nasza nadzieja. Matka nas pociesza. Niemal nie widać po niej smutku i bólu. „Ojciec należy do 144 000 wybranych i jest teraz z Chrystusem w niebie. Należy do rządu Nowego Świata. Możemy być z tego dumni. On widzi nas i wszystko co robimy, musimy więc okazać się jego godni”. Czuję się bardzo winny /../ Czy mogę odpokutować swoją winę? – I tak podejmuję krok, który zadecydował o następnych dziesięciu latach mojego życia”.

Kolejny rozdział jest zatytułowany „Jako aktywista Świadków Jehowy”, w którym Autor opisuje swoje dalsze doświadczenia, związane z osobistym członkowstwem w tym ruchu:

„Pośród tych ciemności Świadkowie Jehowy wskazywali na słońce nadziei: Królestwo Jehowy! „Nie pokładajcie ufności w książętach i władcach tego świata” – głosili w kazaniach. Ludzie dotknięci i przytłoczeni cierpieniem chętniej teraz dawali nam wiarę. ŚJ przeszli ze względu na swe przekonania poprzez ognisty piec obozów. Bóg uratował ich. Świadkowie Jehowy są „prawdziwymi sługami” Boga – to stanowiło nasz najmocniejszy argument. /../ Nasza działalność rozwijała się. /../

 

Jeszcze nie byłem ochrzczony, a już każdego dnia głosiłem kazania. Nasze życie rodzinne nie ułożyło się zgodnie z mymi pragnieniami. Ojciec nie żył, a matka nie myślała o tym, by stworzyć nam ognisko domowe. „Jehowa wyzwolił mnie z obozu po to, bym mogła głosić kazania, a nie po to, żebym prowadziła gospodarstwo synom”. Czy Bóg chciał, abyśmy nie zaznali życia rodzinnego? Zdaniem matki za wszystko mieliśmy otrzymać nagrodę w Nowym Świecie. /../

 

Mój udział w „Kursie posługi teokratycznej” był wielkim sukcesem. Zaraz po ukończeniu kursu podjąłem posługę szkolenia w Quedlinburgu. W październiku 1946 r. otrzymałem list o treści: „Drogi Bracie Pape. „Strażnica – Towarzystwo biblijno-traktatowe” /../ jest tą korporacją, którą posługuje się nasz Pan od chwili jej założenia. Stąd zatwierdzamy Cię w Twej posłudze głosiciela Ewangelii i misjonarza „Strażnicy” /../ Twoi bracia w służbie teokratycznego Króla”. /../

 

Jakże byłem szczęśliwy! Czyż nie mogłem słusznie sądzić, że Bóg mi przebaczył? A zatem – śmiało naprzód! /../ Od 1946 r. pełniłem urząd przewodniczącego zboru w Blankenburgu. Szczególne trudności miałem tu z jedną ze starszych sióstr, która trzymała się nadal nauki poprzedniego prezydenta organizacji, Russella i nie uznawała „Strażnicy” w jej obecnej formie. /../ Spory doktrynalne między nami utrudniały działanie. /../ Kierownictwo „Strażnicy” żądało od braci absolutnego posłuszeństwa wobec sprawujących posługę. /../

 

Wraz z liczebnym wzrostem wspólnoty rozłam stawał się coraz wyraźniejszy. /../ Pojawiły się pytania: „Czy my nie gonimy w końcu za jakimś fantomem?”. Nie mogłem już reagować inaczej niż ostro. Wieczorami trwałem częstokroć na kolanach, błagając Jehowę o siłę i pomoc. /../ Niejednej bezsennej nocy pytałem siebie, jakie popełniłem błędy. Studiowałem wskazania z centrali w Brooklynie, czytałem Biblię, ale nie mogłem znaleźć rozwiązania. Słabą pociechą było to, że w innych zborach /../ istniały podobne problemy.

 

Na tym nie dość zmartwień. Sam postarałem się o dalsze. Zakochałem się! /../ Czy wolno mi jednak było myśleć o miłości i małżeństwie? /../ Nie czas na małżeństwo teraz, tuż przed oczekiwanym Har-Magedonem. To było dobre, zanim nie nadszedł Nowy Świat. Teraz te sprawy odwodzą tylko od służby Jehowie. /../ Moimi publicznymi wykładami wzbudziłem wrogość zarówno ewangelickiego, jak i katolickiego proboszcza. Nazywałem ich „obrotnymi ludźmi interesu w czarnych sutannach”. W odpowiedzi pismo kościelne nazywało nas „fałszywymi prorokami”.

Następny rozdział nosi tytuł: „Budzą się we mnie pierwsze wątpliwości”, ale tym zajmę się w następnej części tego cyklu.

 

Grudzień 2017 r.