Czy Izrael musi płacić za pokój?


Vic Rosenthal 2017-12-01

Miss Izraela, Rana Raslan (1999)
Miss Izraela, Rana Raslan (1999)

Najbardziej podstawową regułą w rozmowach z Saudyjczykami i ich przyjaciółmi jest uznanie, że Izrael nie musi nic płacić za pokój, zupełnie nic. Nic. Zilch. Zero. Nada. – Dr Mordechai Kedar


Dr Kedar mówi o Arabii Saudyjskiej i innych państwach Zatoki, ale dotyczy to także wszystkich kontaktów zagranicznych Izraela. Tak wiele razy w stosunkach z Europą, USA i oczywiście krajami arabskimi, możliwość zawarcia porozumienia uzależnia się od ustępstw w „sprawie palestyńskiej”.  A co to znaczy? Zazwyczaj oznacza akceptowanie do pewnego stopnia „palestyńskiej narracji”, a mianowicie, że my, Żydzi, przyszliśmy nagle i wywłaszczyliśmy „rdzennych” palestyńskich Arabów, a teraz, jeśli chcemy, by dali nam spokój (nie mówiąc już o tym by traktowali nas jako normalny naród, a nie diabelskie nasienie), musimy im to wynagrodzić. Często żądane ustępstwa prowadzą prosto do zniszczenia naszego państwa, ale, co tam, Żydzi żyli szczęśliwie w Diasporze wśród chrześcijan i muzułmanów przez tysiące lat, więc dlaczego miałby to być problem?

Dość. Jak pokazuje Ben-Dror Yemini w imponującej, choć przygnębiającej książce, Industry of Lies: Media, Academia and the Israeli-Arab Conflict, demonizacja Izraela jest wszechobecna. Jest wszędzie, jest irracjonalna, samonakręcająca się i skuteczna. W końcu każdy, kto studiuje na uniwersytecie, chodzi do szkoły podstawowej, do liceum lub nawet do przedszkola, otrzymuje wyjaśnienie, że Izrael jest wyjątkowo nikczemnym przedsięwzięciem, które torturuje i morduje Palestyńczyków, trzyma ich w systemie apartheidu aż zostaną zabici w trwającym przez dziesięciolecia ludobójstwie.


Naturalnie więc każdy, nawet jeśli jest Izraelczykiem, uważa, że jest całkowicie w porządku żądać, byśmy oddali Palestyńczykom to, co jesteśmy im “winni”, a może nawet trochę więcej jako karę za ból i cierpienie, jakie im zadaliśmy.

Jak powiedziałem, dość. Przynajmniej Izraelczycy powinni być zdolni do stanięcia w obronie prawdy, żeby już nie wspomnieć ich własne przeżycie. Szczególnie, kiedy fałsz oskarżeń jest widoczny w sposób oczywisty: Yemini omawia twierdzenie o „ludobójstwie”, włącznie ze szczególnie bezczelnym popisem izraelskiego akademika Icchaka Laora, który opublikował artykuł w London Review of Books, w którym jest wypowiedź, że „komory gazowe nie są jedynym sposobem zniszczenia narodu, wystarczy doprowadzić do wysokiej śmiertelności niemowląt”. Publicznie dostępne dane pokazują jednak, że śmiertelność palestyńskich niemowląt spadła z między152-162 na tysiąc urodzeń w 1967 r. do między 53-63 w 1985 r. i poniżej 20 w 2014 r. Spodziewana długość życia przy urodzeniu  wzrosła od 40 w 1967 r. do 76 lat obecnie, a arabska populacja Judei, Samarii i Gazy co najmniej potroiła się od 1970 r. To jest to ludobójstwo?

Inne oskarżenia są tak logicznie niespójne, że nie potrzeba nawet danych empirycznych, by je obalić. Jednym z nich jest dobrze znane „pinkwashing”, koncepcja, że tolerancji Izraela wobec ludzi LGBT nie można używać jako dowodu na ogólnie liberalne, tolerancyjne zachowanie Izraela, również w stosunku do Palestyńczyków – ponieważ Izrael uciska Palestyńczyków. Czy argument może być bardziej błędnym kołem?

Trudno nie wspomnieć o słynnej pracy magisterskiej Tal Nitzan z Hebrajskiego Uniwersytetu, która wywołała burzę zdumionej krytyki, kiedy otrzymała wysoką ocenę i nagrodę. Nitzan twierdziła w tej pracy, że fakt, iż izraelscy żołnierze nie gwałcili palestyńskich kobiet sugeruje, że izraelscy Żydzi są rasistami, którym Arabki nie wydają się atrakcyjne! Pomijając fakt, że mieliśmy już arabską Miss Izraela (Rana Raslan, 1999) i że Arabka wygrała popularny konkurs piosenkarski „Głos” (Lina Machoul, 2013), twierdzenie to pokazuje niezrozumienie natury gwałtów popełnianych przez wojsko (w których chodzi o władzę i podporządkowanie, a nie o atrakcyjność) w dodatku do tego, że jest to twierdzenie zdumiewająco idiotyczne.


Bardzo duża część politycznego dyskursu w Izraelu opiera się na przesłankach, które – choć nie w tak oczywisty sposób fałszywe, jak praca Tal Nitzan – są po prostu zmyślone. Codziennie „dziennikarze” na całym świecie (szczególnie w Izraelu) zmyślają historie, które albo są całkowicie fałszywe, stronnicze, bez kontekstu lub przesadzone, a które przedstawiają Izrael w paskudnym świetle. Gideon Levy i Amira Hass z Ha’aretz są niestrudzonymi mistrzami tej sztuki. A wszystko paskudne o Izraelu zostaje natychmiast zaakceptowane jako prawda przez miliony ludzi (nie sądzę, bym przesadzał), którzy lubią wierzyć, że Izrael jest dużo gorszy niż był Hitler.

Polityczni przywódcy, prezydenci, papieże, premierzy i urzędnicy Unii Europejskiej nie są na to odporni. Widzieliśmy, kiedy prezydent Obama i papież Franciszek powtarzali przedstawiane przez Hamas oskarżenia o zabijaniu dzieci w Gazie, lub kiedy przewodniczący parlamentu UE, Martin Schultz papugował kłamstwa o odmawianiu przez Izrael wody Palestyńczykom.


Poza trwającą delegitymizacją są także twierdzenia, że sama państwowość Izraela jest bezprawnym, kolonialnym przedsięwzięciem, które powinno zostać zlikwidowane, podobnie jak rządy białej mniejszości w Zimbabwe lub Południowej Afryce. Mówi się nam, że jeśli chcemy „pokoju”, musimy poddać się tak samo jak zrobili to biali w byłej Rodezji, chociaż w naszym wypadku mamy większość żydowską. Ale to nie jest problem – Żydzi przestaną być większością we własnym kraju przez zrealizowanie palestyńskiego „prawa powrotu” dla milionów potomków „uchodźców”, z których wielu było migrantami, którzy przybyli do Mandatu Palestyńskiego często dopiero w 1946 r., zanim uciekli przed wojną, którą rozpoczęli Arabowie. Ostatecznie, to byłaby „sprawiedliwość”, ponieważ są „skolonizowani”, a my jesteśmy „kolonizatorami”. Nieważne, że w historii nie ma precedensu dla żadnego takiego „prawa”.


Nie, to nie byłaby “sprawiedliwość” i nie potrzebujemy “pokoju” na takich warunkach, nie z Arabią Saudyjską, nie z Unią Europejską, która umieszcza nalepki identyfikujące towary z “osiedli”, bałamutnie nazywanych “nielegalnymi, nie z OWP – która nigdy nie powinna była zostać wyniesiona na “legalnego przedstawiciela ludu palestyńskiego” – i nie z Komisją Praw Człowieka ONZ, właśnie gotową do opublikowania czarnej listy firm, które należy bojkotować, bo działają poza Zieloną Linią.  

Wszystkie te państwa i instytucje widzą nas nie jako normalne, legalne państwo, o jakim marzył Herzl, ale jako jakiś bezprawny byt. Przenoszą własną mroczną historię (pomyśleć tylko: Europejczycy nazywają nas „kolonialistami”,  a Arabowie oskarżają nas o rasizm i czystki etniczne!) i udają, że pozwolą nam żyć, jeśli okażemy skruchę za nasze „zbrodnie” i wynagrodzimy nasze „ofiary”.

Państwa Zatoki pod przywództwem Saudyjczyków potrzebują dzisiaj czegoś od nas: zatrzymania marszu Iranu w regionie. Jutro Zachód może czegoś potrzebować – śmiejecie się, ale spójrzcie, w jakim kierunku idzie Europa. Cokolwiek oferują, my powinniśmy żądać w zamian zakończenia ich obelżywego traktowania nas, włącznie z prawdziwym zakończeniem akademickiego podżegania, na które pozwalają rządy, a nawet je finansują. A mogą to zatrzymać, jeśliby chcieli: antyizraelscy akademicy są prostytutkami – obserwujcie, jak znika ich żar wraz ze znikaniem grantów. Jeśli kraje mogą uczynić nielegalnym używanie “niewłaściwego” zaimka, mogą również zatrzymać demonizowanie Izraela w swoich szkołach i uczelniach.

To jest część tego, co powinniśmy otrzymać. A co powinniśmy zapłacić w zamian?

Poza naszym wkładem w naukę, technikę, medycyne i sztukę – które i tak dalibyśmy im za darmo – nic. Zilch. Zero. Nada.


Paying for peace

23 listopada 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Vic Rosenthal


Emeryt. Zajmował się rozwijaniem programów komputerowych. Studiował informatykę i filozofię na  University of Pittsburgh. Mieszka w Izraelu. Publikuje w izraelskiej prasie. Jego artykuły często zamieszcza Elder of Ziyon.