“Słodki handel” Monteskiusza i “dyplomacja Boga” Cobdena


Matt Ridley 2017-10-20

Anarchiści i antyglobaliści wypowiadają się za silnym państwem opiekuńczym i przeciw obrzydliwemu konsumeryzmowi.
Anarchiści i antyglobaliści wypowiadają się za silnym państwem opiekuńczym i przeciw obrzydliwemu konsumeryzmowi.

“Gra w ultimatum” jest szatańskim wynalazkiem ekonomistów, do badania ludzkiego egoizmu. Jeden z graczy ma podzielić się otrzymaną sumą pieniędzy z innym graczem, ale cała suma przepada, jeśli ten drugi gracz odmawia przyjęcia oferty. Ile powinno się zaofiarować? Kiedy poproszono ludzi z plemienia Machiguenga w Peru, by zagrali w tę grę, zachowywali się egoistycznie, chcąc dzielić się tylko drobną częścią niespodziewanej gotówki. Nie tak daleko od nich, Achuarowie w Ekwadorze byli znacznie hojniejsi, oferując drugiemu graczowi niemal połowę pieniędzy – i tak samo, mniej więcej, reagują ludzie w świecie rozwiniętym.

Co wyjaśnia tę różnicę? Machiguenga są w zasadzie izolowani od świata rynków i handlu.  Achuarowie są przyzwyczajeni do kupowania i sprzedawania obcym na rynkach. Takie samo zachowanie widać było w 15 społecznościach małych państw na całym świecie w fascynującym badaniu wykonanym przez antropologa z Harvardu, Joe Henricha i jego współpracowników. Im bardziej ludzie są zintegrowani z handlem światowym, tym są hojniejsi. Jak podsumował wyniki jeden z autorów tych badań, Herb Gintis: “Społeczeństwa, które powszechnie uczestniczą w handlu, rozwijają kulturę współpracy, sprawiedliwości i szacunku dla jednostki”.


Nie zaskoczyłoby to Monteskiusza, który mówił o “słodkim handlu”, ani Woltera, który podziwiał przyjacielską współpracę “żyda, mahometanina i chrześcijanina” na londyńskiej giełdzie, ani Adama Smitha, Davida Ricardo i Richarda Cobdena, orędowników wolnego handlu we wczesnych latach rewolucji przemysłowej.


Cobden powiedział: “Wolny handel jest dyplomacją Boga i nie ma innej niezawodnej drogi do zjednoczenia ludzi w więzach pokoju”. Miał rację. Niedawne badania potwierdziły, że handel jest główną podstawą pokoju. “W świecie rozwiniętym rozwój ekonomiczny prowadzi do pokoju między państwami, podczas gdy demokracja tego nie robi” - konkluduje Faruk Ekmekci z uniwersytetu Ipek w Turcji. Istnieją przytłaczające dowody, że rynki nie tylko wzbogacają ludzi, ale czynią nas uprzejmiejszymi, mniej skłonnymi do wojaczki i bardziej skłonnymi do wzajemnej pomocy.


Dlaczego więc stało się obiegową mądrością, że każdy ruch ku wolnym rynkom i wolnemu handlowi jest ruchem w kierunku egoizmu, konfliktu i chciwości, podczas gdy państwo jest rzekomo źródłem wszelkiego rodzaju przyjaznych relacji? Kiedy Daniel Hannan otworzył w zeszłym tygodniu Instytut Wolnego Handlu w Foreign Office, zaatakowano to jako inicjatywę, która jest ich zdaniem przejawem brzydkiego “twardego Brexitu”, mimo że wolny handel był ambicją rządu brytyjskiego – z przerwami – od 1846 r. Jak to ujął Liam Fox podczas otwarcia: „Na długo przed Brexitem i na długo przed UE, Zjednoczone Królestwo było orędownikiem globalnego wolnego handlu”.


Krytycy Hannana, tacy jak kampania o wprowadzające w błąd nazwie Open Britain, sugerują, że wolny handel tworzy wrogość, rzekomo prowadzi do obniżenia standardów zabezpieczenia społecznego. Jest to oczywisty nonsens. Czy zabezpieczenie społeczne jest gorsze w Nowej Zelandii, która ma wolny handel, czy w protekcjonistycznej Wenezueli? W Korei Południowej czy w Północnej? W Singapurze czy w Birmie? Jest pozytywna, przyczynowa korelacja między wolnym handlem a wysokim standardem życia, włącznie z wysokim zabezpieczeniem społecznym.


Zdumiewające wzbogacenie świata w ciągu ostatnich 50 lat, kiedy skrajna bieda zmalała o ponad 50 procent do poniżej 10 procent populacji świata, nie mogłoby zdarzyć się bez wolnego handlu i innowacji, jakich dostarcza. Nie zaprzecza temu żaden poważny ekonomista. Liberalizacja handlu światowego od II wojny światowej była odpowiedzialna za uczynienie świata nie tylko zamożniejszym, ale także zdrowszym, szczęśliwszym i bardziej przyjaznym. Jeśli brzmi to niewiarygodnie dla millenialsów, to może powinni poprosić swoich profesorów, by dawali im nieco mniej lektur inspirowanych przez Marksa.


Ach tak, mówią „Remainers”, ale spójrzcie na sprawę Bombardiera. Z pomocą merkantylistycznych regulacji amerykańskich Boeing zastrasza rywalizującego producenta samolotów z Kanady z fabryką w Belfaście, przypominając nam, że musimy zostać w Unii Europejskiej, żeby być w stanie opierać się takim taktykom. Są cztery problemy z tym argumentem: pierwszy, jesteśmy obecnie w Unii Europejskiej; drugi, bycie w UE nie ochroniło Airbusa od podobnych sporów z Boeingiem; trzeci, Wielka Brytania, z silnymi związkami obronnymi z Ameryką, może bardziej polegać na Ameryce niż na Brukseli; czwarty i najbardziej przekonujący, małe kraje wyprzedziły duże w handlu światowym. Spójrzcie na Nową Zelandię, Islandię, Singapur i Szwajcarię.


Pamiętamy, że UE i USA dyskutują o porozumieniu o wolnym handlu od ponad 30 lat. Zawsze rozbija się to o protekcjonistyczne interesy po obu stronach: włoskie tkaniny, francuskie filmy, amerykańskie samoloty. Bez UE Wielka Brytania, najmniej protekcjonistyczna z dużych gospodarek, dawno temu zawarłaby dwustronny układ z Ameryką i zdelegalizowała jednostronne cła na produkowane towary.


Sprawa Bombardiera pokazuje, że tradycyjne metody zwalczania dumpingu przestały działać w świecie zintegrowanych linii zaopatrzenia, gdzie skutki mogą szkodzić klientom na całym globie. W żaden sposób nie uzasadnia to bloków handlowych, ale podkreśla potrzebę ożywienia impetu ku wolnemu handlowi światowemu. Według OECD kraje 20G miały w 2010 r. około 300  różnego rodzaju barier. Pięć lat później ta liczba zwiększyła się pięciokrotnie.


Jeśli chodzi o politykę krajową, orędownicy wolnego rynku i przedsiębiorczości muszą odtworzyć radykalizm Cobdena, Ricardo i Smitha. W ostatnich latach jakoś pozwoliliśmy  zwolennikom autorytaryzmu przedefiniować wolny handel jako coś wstecznego, uciskającego robotników, mimo że wolny handel tworzy miejsca pracy i podnosi płace. To jest najbardziej radykalna i wyzwalająca idea, kiedykolwiek wymyślona: że ludzie powinni mieć wolność wymiany dóbr i usług tak, jak im to odpowiada, niezależnie od tego, czy żyją w różnych wsiach, miastach czy krajach i to bez biurokratycznych barier ze strony rządu, który może ich powstrzymać.


Konserwatyści nie mogą konkurować z Labour przez oferowanie imitacji tego samego protekcjonalnego paternalizmu. Powinni oferować młodym coś bardziej rewolucyjnego, wyzwalającego, egalitarnego, zakłócającego spokój, kooperacyjnego i demokratycznego niż zatęchły etatyzm. Nazywa się to wolność.


Pierwsze publikacja na łamach Times.


Montesquieu’s “switt commerce” and Cobden’s “God’s diplomacy”

Rational Optimist, 6 października 2017 r.

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Matt Ridley


Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.

Od Redakcji


Warto przypomnieć opinię Monteskiusza o Polsce


W krajach handlowych pieniądz, który nagle znikł, wraca, ponieważ państwa, które go otrzymały, są go winne; w krajach, o których mówimy, pieniądz nie wraca nigdy, ponieważ ci, którzy go wzięli, nie są nic winni.


Za przykład może tu służyć Polska. Nie ma ona prawie nic z tego, co nazywamy ruchomościami świata, chyba jedynie swoje własne zboże. Kilku magnatów posiada całe prowincje; cisną chłopa, aby mieć więcej zboża do wysłania za granicę i kupić za nie rzeczy, których wymaga ich zbytek. Gdyby Polska nie handlowała z żadnym narodem, mieszkańcy jej byliby szczęśliwsi. Magnaci, którzy mieliby tylko swoje zboże, dawaliby je chłopom, aby mogli wyżyć; zbyt wielkie posiadłości byłyby im ciężarem, podzieliliby je między chłopów; ponieważ każdy miałby pod dostatkiem skór i wełny w swoich stadach, nie byłoby już nadmiernych wydatków na odzież; możni, którzy zawsze kochają zbytek, a mogliby go znaleźć jedynie w kraju, zachęcaliby biedaków do pracy. Twierdzę, że naród ten stałby się bardziej kwitnący, o ile nie osunąłby się w barbarzyństwo: rzecz, której prawa mogłyby zapobiec.

„O duchu praw”