Moja ambiwalentna krytyka religii


Lucjan Ferus 2017-10-08

Stonehenge
Stonehenge

O co mi chodzi z tą ambiwalencją? Czy „ambiwalentna krytyka religii” świadczy, że mój  ateizm jest niepewny swych racji? A może oznacza to, iż zaczynam wątpić w podstawowe założenia religioznawcze, na których opiera się mój areligijny światopogląd? Bynajmniej. Problem, któremu chcę poświęcić ten tekst dotyczy sposobu pojmowania religii: chodzi mi o coś w rodzaju sprawiedliwej jej oceny. Najlepiej chyba będzie jak przejdę do rzeczy i w miarę swoich możliwości dokładnie wyjaśnię o co mi chodzi.

Ponieważ ów problem najlepiej (i najkrócej!) przedstawił Ludwik Feuerbach, zacznę zatem od zacytowania owej konstatacji:

„Religia jest pobożną, mimowolną, nieświadomą iluzją. Kapłaństwo, kler jest polityczną, świadomą, wyrafinowaną iluzją, jeśli nie od samego początku, to w miarę rozwoju religii” (Dzieła wybrane, rozdz. „Istota religii”).

W tych dwóch zdaniach ów niemiecki filozof zawarł nadzwyczaj ważne spostrzeżenie. W naturalnej historii religii (czyli tworzonej przez człowieka) rozróżnia on dwie epoki: początki religijnych wierzeń związane z bojaźnią ówczesnych ludzi przed potężnymi siłami przyrody i ich nieświadomością towarzyszącą procesowi poznawania otaczającego świata. Oraz dużo późniejszy i jakościowo odmienny etap jej rozwoju, kiedy to ludzie byli już o wiele bardziej świadomi otaczającej ich rzeczywistości i potrafili wykorzystywać religie i ideę bogów dla własnych korzyści. Kreując wizerunki osobowych bogów, jako najbardziej odpowiadające psychicznym potrzebom ich wyznawców.

 

Rozważania dotyczące tego problemu zacznę oczywiście od tej pierwszej epoki (umownie to określając) tego długiego procesu kulturotwórczego, który wg znawców tematu liczy sobie ok. 40-50 tys. lat. W tym celu posłużę się paroma cytatami z książki pt. Jak człowiek stworzył bogów Jerzego Cepika, który wg mnie w lapidarny i przejrzysty, a zarazem bardzo obrazowy sposób opisuje historię religii z pozycji religioznawczych. A zatem do rzeczy:  

„Tworzenie mitologii było wprowadzaniem ładu w poznawany świat, jako obrony przed ciśnieniem Wielkiego Nieznanego Chaosu. /../ Autorzy pra-religii i pra-mitologii są bezimienni /../ Tworzone mity wynikały z najgłębszego przekonania, porządkowały nieznany świat, stanowiły prawdę nie do obalenia /../ Dla człowieka tamtych czasów, wszystkie przejawy życia na ziemi były zdumiewającymi darami sił Ziemi i Nieba. /../ Mitologia wypełnia lukę w wiedzy o prehistorii. W zawodnej pamięci ludzkiej wiarafunkcjonuje jako prawda./../ Cokolwiek człowiek stworzył w sferze religii, u podstaw jego poczynań tkwiły wysiłki objaśnienia zastanego świata /../

 

W młodszym paleolicie zostały stworzone podstawy religii i najstarsza mitologia świata. Ówczesny człowiek wierzył głęboko, że istnienie swoje na ziemi zawdzięcza siłom, które zdolne są stworzyć wszystko i wszystko zniszczyć: bogom. /../ w świadomości ludzi paleolitu utrwalił się „pogląd”, że człowieka stworzyli bogowie /../ Pierwsi myśliciele otoczyli cały byt ludzki, całe życie człowieka magicznym kręgiem mitologii, poza którym przestawał on rozumieć, widzieć i wiedzieć. Tego kręgu niepodobna było przeniknąć, lecz istniał też drugi „wewnętrzny” krąg, który zakreślili wokół swej władzy i wiedzy niektórzy ludzie „wybrani”. Ten krąg można było przeniknąć, służąc władcy, kapłanom i bogom”.

Otóż to! „Tworzone mity wynikały z najgłębszego przekonania, porządkowały nieznany świat, stanowiły prawdę nie do obalenia. /../ W zawodnej pamięci ludzkiej wiara funkcjonuje jako Prawda”. Czy można to lepiej ująć? Ówcześni ludzie w najmniejszym stopniu nie byli świadomi, że bynajmniej nie poznają prawdy o otaczającym ich świecie, lecz rzutują nań swoje wyobrażenia, uprzedzenia, lęki, nadzieje i pragnienia, a nawet marzenia. W tych odległych czasach nie mogło być mowy o fałszowaniu rzeczywistości przez jej mimowolnych obserwatorów. Im się tylko wydawało, iż coraz lepiej poznają swój świat i swoje w nim miejsce.

 

Jeszcze w inny sposób ujął ten problem autor książki bóg nie jest wielki Christopher Hitchens:  

„Jedno należy stwierdzić kategorycznie. Religia pochodzi z okresu prehistorii rodzaju ludzkiego, kiedy nikt – nawet potężny Demokryt, który doszedł do wniosku, że materia składa się z atomów – nie miał najmniejszego pojęcia, co tak naprawdę się dzieje. Sięga ona czasów rozkrzyczanego i pełnego strachu niemowlęctwa i jest niemowlęcą próbą zaspokojenia niezbywalnej potrzeby wiedzy (jak również potrzeby komfortu, bezpieczeństwa oraz innych potrzeb wieku niemowlęcego). Dzisiaj nawet najmniej wykształcone z moich dzieci wie bez porównania więcej na temat naturalnego porządku świata niż którykolwiek z założycieli religii”.

Zatem mity zrodziła potrzeba wyjaśnienia mechanizmów rządzących światem, a więc i człowiekiem. Lecz to „wyjaśnienie" było pozorne, bowiem mitologiczny obraz świata ma jedną niezmienną cechę – jest obrazem nieprawdziwym. C. Levi-Strauss pisze:

„Jest rzeczą wiadomą, że umysł ludzki potrafi wyciągać wnioski na podstawie niepełnych informacji. Człowiek nie toleruje stanów nieokreślonych, dlatego też w przypadku braku informacji prawdziwej zastępuje ją informacją fałszywą, wymyśloną i likwiduje w ten sposób ów stan nieokreśloności. /../ W taki właśnie sposób tworzone były starożytne mity: cały otaczający nas świat wyobrażany był w oparciu o analogie z rzeczami już znanymi, przyroda zaś we wszystkich szczegółach podobna była do społeczeństw ludzkich. /../ Człowiek pierwotny oceniał wszystko podług siebie i zjawiska naturalne uważał za celową działalność świadomych sił” (wg antologii pt. Spór o SF ).

Czy w ogóle było możliwe, aby pierwotny człowiek był na tyle prymitywny, by zjawiska naturalne uważać za celową działalność świadomych sił? Teraz, w epoce cywilizacji technicznej, współczesny człowiek chyba nie dałby się już na to nabrać. Czy rzeczywiście? Otóż wygląda na to, że jako gatunek dostaliśmy od Matki Natury (czyli w toku ewolucji) predyspozycje psychiczne, pomocne w przetrwaniu w niebezpiecznym dla nas środowisku.

 

W książce „dlaczego wierzymy w boga(-ów)” J. Andersona Thomsona, Jr i Clare Aukofer, wyszczególnione są między innymi owe predyspozycje, które nazywane są adaptacjami i stanowią podstawowe elementy konstrukcji wierzeń religijnych. Te wszystkie adaptacje w przeważającym stopniu działają bez naszej wiedzy, większości z nich nigdy sobie nie uświadamiamy. W pierwszym rozdziale jej autorzy tak piszą:

„W porównaniu z tym, co się naprawdę dzieje w naszych umysłach, koncepcja jednej nadprzyrodzonej istoty wydaje się prosta. Aby uwierzyć w boga, nasz umysł wykorzystuje raptem nie więcej niż 20 utrwalonych adaptacji, które przez całe eony ewoluowały na drodze doboru naturalnego, pomagając nam koegzystować i porozumiewać się z naszymi bliźnimi Homo sapiens po to, abyśmy mogli przetrwać i zdominować tę planetę”.

Ponieważ opis i sposób działania tych adaptacji opisany jest w książce na wielu stronach, ograniczę się tylko do wymienienia ich nazw i krótkiej charakterystyki. Najsilniejsza z nich to „System przywiązania”:podstawa więzi pomiędzy dzieckiem a rodzicem; religie ją wykorzystują, ofiarowując nam nadprzyrodzonych „rodziców”, opiekujących się nami, kochających nas i znających nasze pragnienia (np. Bóg Ojciec, Matka Boska, Syn Boży itp.).

 

Następna adaptacja wywodzi się z „Mechanizmów teorii umysłu”: posiadamy wrodzoną umiejętność „odczytywania” co inni myślą o nas. Z łatwością więc możemy wyobrazić sobie bezpostaciowy umysł (np. osobowego Boga) i „odczytać” jego zamiary względem nas. Nazywanie boga „ojcem” wykorzystuje naszą wrodzoną skłonność do przywiązania, ale też adaptację określaną jako „Przeniesienie”.Na postacie religijne, podświadomie przenosimy więzi emocjonalne łączące nas z rodzicami, rodzeństwem i bliskimi (przykłady jw.).

 

Kolejną adaptacją, która wyświadcza religii przysługę, jest nasza skłonność do przypisywania ludzkich mocy lub wpływów nieomal wszystkiemu z czym się spotykamy. Opisuje się ją jako „Nadaktywny mechanizm sprawczości”. Wspiera ona wierzenia religijne, gdyż zakładamy obecność istot, których nie możemy zobaczyć, i wierzymy, że mają wpływ na nasze życie (np. Duch  Święty, aniołowie, szatan, duchy, demony itp.). Jeszcze ten cytat:

„Jako istoty społeczne wyposażone we wszystkie te zdolności adaptacyjne jesteśmy predysponowani do tego, by uwierzyć w boską postać, z którą łączy nas silna więź. Możemy przypisać jej celowe zamiary i działanie /../ i w rezultacie możemy uwierzyć, że ta istota pragnie nawiązać z nami kontakt. Jednakże pozostaje ona niewidzialna i w znacznym stopniu wymyślona /../ W jaki sposób istota taka przemienia się w boga?”

Na dalszych stronach książki przedstawiona jest odpowiedź na to pytanie, tyle, że wiąże się ona jeszcze z innymi adaptacjami, opisanymi na wielu stronach. Nie chcę przesadzać z tymi cytatami, dlatego przytoczę jeszcze tylko jedną adaptację: „Zdolność do samooszukiwania”.

„Jeśli oszukujemy samych siebie, to bez trudu możemy oszukać także innych. /../ Ta zdolność człowieka do oszukiwania samego siebie ma decydujące znaczenie dla wiary religijnej. Gdyby wielu wierzących mogło wyraźniej zobaczyć swoje umysły, to ujrzeliby, jaką rolę w ich akceptacji wiary odgrywa samooszukiwanie”.

Na koniec tego wątku jest coś w rodzaju podsumowania zacytowanych argumentów:

„Adaptacje te wykształciły się, aby rozwiązywać konkretne społeczne oraz interpersonalne problemy w czasie gdy ludzkość ewoluowała. Niemal przypadkowo – co wcale nie umniejsza ich mocy – wszystkie one wspólnie tworzą fundamenty każdej religijnej idei, wierzenia i rytuału. Wierzenia religijne to nic innego, jak poddane niewielkim przeróbkom podstawowe społeczne mechanizmy przetrwania. /../

 

Wszystkie religie /../ zaczynają się od wiary w jedną lub więcej głównych świętych postaci lub nauczycieli. W większości z nich występuje jedno lub więcej bóstw, które potrafią nawiązywać z nami kontakt, są chętne i zdolne wpływać na nasze życie, mogą słyszeć nasze nie wyrażane na głos życzenia i je spełniać, a do tego są w mocy czynić dosłownie wszystko. /../ Niemniej jednak wszystkie one są do siebie podobne. /../.

 

Religia może oferować pocieszenie w okrutnym świecie; może budować społeczność; może wzniecać konflikty. Mówiąc krótko, może mieć swoje zastosowanie – służące dobru i służące złu. Ale została stworzona przez istoty ludzkie, i ten świat stanie się lepszy, jeśli przestaniemy ją mylić z faktami”.

W kontekście powyższego nie powinno nikogo dziwić, iż ci „nasi bogowie” mają właśnie takie cechy, które idealnie współgrają z naszymi psychicznymi potrzebami i z naszymi „wyobrażeniami” o nich. I dlatego między innymi, religie mają tak wielką władzę nad ludźmi.

Skoro jednak religie korzystają w naturalny sposób z naszych wrodzonych predyspozycji umysłowych,to mogłoby oznaczać, że są dla nas niezbędnym dopełnieniem kulturowym, bez którego nasz gatunek nie osiągnąłby obecnego stopnia rozwoju. Co więc jest w tym złego?

 

Otóż właśnie zło jest w tym, iż religie mają dzięki temu zbyt wielką władzęnad ludźmi. Rozum ludzki został tak silnie zdominowany przez wierzenia religijne, że człowiek stał się ich nieświadomym niewolnikiem. Można by powiedzieć językiem poetyckim, iż religie zawarły szczególny pakt z naturą ludzką (a w szczególności z naszym EGO, które boi się śmierci i nieistnienia, co religie wykorzystują): „my ci zapewnimy komfort psychiczny w postaci poczucia bezpieczeństwa, lecz ty oddasz się nam pod całkowitą kontrolę”.  

 

Jeśli wziąć pod uwagę, iż większość procesów myślowych związanych z adaptacjami, rozgrywa się w naszej podświadomości,to z tą całkowitą kontrolą wcale nie przesadziłem. Ludzie są w dosłownym znaczeniu nieświadomymi niewolnikami swych wierzeń i religii. Nie muszę chyba dodawać, iż w tej sytuacji racje rozumowe, na które wielu wierzących lubi się powoływać, schodzą na plan dalszy, o ile w ogóle mają jakiekolwiek znaczenie.

 

I byłoby „wszystko pięknie” (czyli można by ścierpieć tę sytuację i zapewne nie byłoby ateistów), gdyby religie nie wykorzystywały świadomieswej władzy nad ludźmi (o czym właśnie mówi owa konstatacja L. Feuerbacha). A wykorzystują ją od zawsze i to w bardzo perfidny sposób, który nie ma nic wspólnego z ideami przez nie głoszonymi, za to ma wiele wspólnego z wieloma brzydkimi cechami naszej natury, a jedną z nich jest potrzeba władzy idominacjinad innymi osobnikami naszego gatunku. 

 

Jednakże o tym będzie już w następnej części, w której mam zamiar pokazać do czego prowadzi ta chora potrzeba władzy i dominacji nad masami ludzi. Władzy uzurpowanej w imieniu Boga i dzierżonej jakoby z jego błogosławieństwem. Teraz chciałbym podsumować przedstawione argumenty, poświęcone genezie tej „pobożnej, mimowolnej i nieświadomej iluzji” jaką jest religia. Przynajmniej określić główne przyczyny, które spowodowały, iż idee religijne z taką łatwością zdominowały umysły ludzi i zapanowały nie tylko nad ich życiem, ale też nad ich świadomością, sterowaną bez skrupułów przez różne autorytety religijne.

 

Jeśli się weźmie pod uwagę te wszystkie argumenty, to widać wyraźnie, iż rozwój kulturowy ludzkości nie miał szans pójść w innym kierunku niż ten, który zaowocował (nomen omen) licznymi bóstwami, bogami i religiami. Ówcześni ludzie znajdowali się pod zbyt wielkim wrażeniem potężnych (i niezrozumiałych) sił przyrody, w stosunku do których byli zbyt słabi i bezbronni, by je ignorować. Jedynym sposobem ich „okiełznania” było ich ubóstwienie i oddawanie im „należnej” czci, w postaci stworzonych do tego celu rytuałów i systemu ofiar.

 

Także i owe predyspozycje psychiczne (adaptacje), w które wyposażyła nas Matka Natura, abyśmy w łatwiejszy sposób porozumiewali się z osobnikami tego samego gatunku, przyczyniły się w dużym stopniu do tego, iż rozwój rodzaju ludzkiego poszedł w religijnym kierunku. Inaczej mówiąc: te wszystkie okoliczności (zewnętrzne i wewnętrzne) sprawiły, że wybraliśmy tę, a nie inną drogę rozwoju. Można by uznać, iż była to swoista „cena” jaką człowiek (jako gatunek) musiał zapłacić za przejście ze stanu zwierzęcego do stanu rozumnej, myślącej istoty. Cena za osiągnięcie człowieczeństwa, która – jak się niebawem okaże – była bardzo wysoka, a nawet powiedziałbym; monstrualnie wysoka.

 

Październik 2017 r.                            ----- cdn.-----