Kiedy "progresizm" miażdży kobiety muzułmańskie


A.Z. Mohamed 2017-09-23

Gdyby nie prawdziwe wojowniczki feministyczne, takie jak Phyllis Chesler, Ayaan Hirsi Ali i Azar Nafisi, muzułmańskie kobiety na całym świecie czułyby się całkowicie opuszczone i zdradzone, i miałyby po temu powód. Na zdjęciu: Ayaan Hirsi Ali, 7 kwietnia 2016. (Zdjęcie: Jemal Countess/Getty Images)<br />
Gdyby nie prawdziwe wojowniczki feministyczne, takie jak Phyllis Chesler, Ayaan Hirsi Ali i Azar Nafisi, muzułmańskie kobiety na całym świecie czułyby się całkowicie opuszczone i zdradzone, i miałyby po temu powód. Na zdjęciu: Ayaan Hirsi Ali, 7 kwietnia 2016. (Zdjęcie: Jemal Countess/Getty Images)


Mimo wielokrotnych i zweryfikowanych relacji o fizycznym i seksualnym maltretowaniu kobiet i dziewcząt we wszystkich częściach świata muzułmańskiego, zachodnie feministki w najlepszym wypadku milczą, a w najgorszym wręcz popierają patriarchalnych ciemiężców.


Wydaje się nielogiczne, że ludzie określający siebie jako postępowi, zamykają oczy na nieszczęście kobiet zmuszonych do znoszenia tak niewyobrażalnego traktowania, jakie udokumentowały autorki Ayaan Hirsi Ali i Azar Nafisi. Ta aberracja ma swoje korzenie w szacunku dla „multikulturalizmu”, w którym anty-amerykanizm i anty-syjonizm są uważane za istotniejsze niż prześladowania kobiet.


W takim systemie wartości najwyższym priorytetem jest ostateczny cel zniszczenia pluralistycznych i demokratycznych wartości zachodnich, które skrajna lewica uważa za  ideały konserwatywne, kapitalistyczne, kolonialne i imperialistyczne i które chciałaby  wyplenić. Ci ludzie nie zadają sobie nawet tyle trudu, by dowiedzieć się, że przez całą historię podboje muzułmańskie – nie mówiąc nawet o Azji – ale chrześcijańskiego Imperium Bizantyjskiego, Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej, Europy Wschodniej, Grecji, Hiszpanii i Cypru Północnego były bardziej represyjne i brutalne niż podboje Europejczyków. Według tego niby liberalnego i zasadniczo totalitarnego światopoglądu Stany Zjednoczone i Izrael są tym, co ajatollahowie irańscy nazywają "Wielkim Szatanem" i "Małym Szatanem", podczas gdy radykalne grupy, które przeciwstawiają się Ameryce i państwu żydowskiemu są sojusznikami islamistycznych tyranów. 


Tak więc Judith Butler, profesor literatury porównawczej na University of California, Berkeley "teoretyczka gender i trzeciej fali feministycznej" uzasadnia poparcie islamistycznych grup terrorystycznych, takich jak Hamas i Hezbollah, o których mówiła w 2006 r. na antyizraelskim spotkaniu informacyjnym jako o „postępowych ruchach społecznych… będących częścią globalnej lewicy”. 


Jest to pogląd wywracający rzeczywistość do góry nogami. Hamas, sunnicka organizacja terrorystyczna, która rządzi w Strefie Gazy, i Hezbollah, wspierana przez Iran szyicka organizacja terrorystyczna z bazą w Libanie i przyczółkiem w Syrii, są nie tylko organizacjami masowych morderców, ale poddałyby samą Butler prawu szariatu i odmówiły jej wszystkich praw człowieka, nie mówiąc już o tych prawach, które pozwalają jej na stowarzyszanie się z ruchami kobiecymi i lesbijskimi. Butler żyje w świecie fantazji, jeśli uważa radykalnych islamistów za “postępowych”, w jakimkolwiek sensie tego słowa.


Już w 2001 r. Bronwyn Winter, wykładowczyni na University of Sydney i dyrektorka programu Arts International and Comparative Literary Studies, napisała, że “dyskurs ‘multikulturowy’ ... legitymizuje nawet najbardziej fundamentalistyczne głosy islamskie w imię ‘kulturowych różnic’”. 


Ten pogląd prawdopodobnie zmusiłby do akceptacji ofiar ludzkich składanych przez Azteków, niewolnictwa i dawnego zwyczaju indyjskiego suttee, czyli wrzucania wdów żywcem na stos pogrzebowy ich mężów – prezentowała Kay S. Haymowitz w dogłębnej analizie z 2003 r. postaw lewicowego feminizmu wobec radykalnego islamizmu. Wśród grup, które badała, byli postkolonialiści, według których:


To nie mężczyźni są grzesznikami; grzesznikiem jest Zachód. To nie kobiety są niewinnie prześladowane; niewinnie prześladowani są ludzie, którzy cierpią pod zachodnim kolonializmem lub, dokładniej mówiąc, potomkowie tych ludzi. Schwytana między młotem patriarchatu a kowadłem imperializmu, ta postkolonialna, feministyczna uczona chodzi ostrożnie na palcach wokół problemu islamskiego fundamentalizmu i robi jedyną rzecz, jaka jej pozostaje: koncentruje swój gniew na zachodnich mężczyznach.


W tym celu postkolonialistka gorliwie zanurza się głębinach feminizmu genderowego. Łączy kolonialną eksploatację i dominację z męskością; może mówić o „męskiej kulturze militarystycznej” Izraela – jako że Izrael jest „biały” i zachodni – chociaż przez myśl by jej nie przeszło wskazanie na „męską kulturę militarystyczną” dżihadystów. I poświęca wiele energii na potępianie zachodnich mężczyzn za chęć poprawienia losu wschodnich kobiet.


Oczywiście nigdy nie ma żadnej wzmianki o “ludziach, którzy cierpieli pod wschodnim kolonializmem”, takich jak irańskie ofiary obecnego reżimu lub ofiary Al-Kaidy i ISIS lub niemal 11 milionów muzułmanów zabitych od 1948 r. Z tych, 90% zabili inni muzułmanie; tylko 3% Izrael.


Phyllis Chesler, emerytowana profesor psychologii z College of Staten Island (CUNY), tak to ujmuje: "Zachodnie feministki całkowicie się zestalinizowały i spalestynizowały”. Ta autorka 14 książek – najnowsza An American Bride in Kabul: A Memoir (2013), o jej małżeństwie w 1961 r. z Afganczykiem i jej czasie spędzonym w haremie – ostro przeciwstawia się przesłaniu lewicowych feministek do prześladowanych muzułmańskich kobiet: droga do ich zbawienia wiedzie przez pokonanie zachodniej cywilizacji, zamiast przez obalenie zdominowanych przez szariat kultur i reżimów, które je degradują i dehumanizują. 


Gdyby nie prawdziwe wojowniczki feministyczne, takie jak Chesler, Hirsi Ali i Nafisi, muzułmańskie kobiety na całym świecie czułyby się całkowicie opuszczone i zdradzone, i miałyby po temu powód.


Gatestone Institute, 5 września 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

When „Progressivism” Crushes Muslim Women


A. Z. Mohamed - muzułmanin urodzony i wychowany na Bliskim Wschodzie