Argument przeciwko otwartym granicom i liberalna nieposkromiona pycha


Ben Sixsmith 2017-09-21


Nikt poza wojowniczymi narodowcami nie zaprzecza, że pewien poziom imigracji jest korzystny i powinien być akceptowany. A po tym stoimy przed pytaniem o skalę. Są jednak ci, na przeciwnym końcu spectrum, którzy wierzą, że nigdy nie wolno zatrzymywać żadnego poziomu imigracji. To są orędownicy „otwartych granic”; koncepcji równie dziwnej jak koncepcja narodowców – niemniej znacznie bardziej niebezpieczna, ponieważ jest uważana za szacowną.

Liberalne pismo “Economist” opublikowało esej promujący ideę otwartych granic. Autor wyobraża sobie świat, w którym ludzie mają swobodę życia i pracy, gdzie im się podoba. Jest to zdumiewająco stronniczy i nieprzemyślany tekst, który pokazuje niebezpieczne skrajności progresywnego utopizmu:



Być może brzmi to nieludzko. Komu może nie podobać się myśl o ludziach żyjących i pracujących, gdziekolwiek chcą? To może być wspaniała sprawa, ale gdyby wszyscy to zrobili, zastanówcie się, co by to oznaczało. „Economist” informuje, że gdyby granice zostały otwarte, 630 milionów ludzi prawdopodobnie wyruszyłoby na migrację. Być może 138 milionów wybrałby USA, powiększając populację niemal o połowę. Około 42 miliony wybrałoby Wielką Brytanię, powiększając jej populację o ponad połowę. Ilu pojechałoby do Australii, kraju o populacji 24 miliony i z infrastrukturą już znacznie obciążoną?  Takie napływy ludności stanowiłyby olbrzymie zmiany demograficzne, wkrótce powiększone dramatycznie przez wyższą stopę urodzeń. Sytuację pogorszy fakt, że miejscowe rządy nie będą w stanie nadążyć z budową dróg, szpitali, szkół i systemów transportu, jakich będą żądali obywatele – zarówno starzy, jak nowi. 


Te prognozy mogą być przeszacowane, mówią nam autorzy. To prawda. Ale mogą również być niedoszacowane. Kiedy Polska została przyjęta do Unii Europejskiej, znacznie więcej migrantów napłynęło do Wielkiej Brytanii niż oczekiwano.


A co w sprawie zalet otwartych granic? Poważną wadą artykułu w “Economist” jest niechęć do rozróżnienia między różnymi migrantami. Jeśli znajdujemy jakieś badanie, to okazuje się, że 54% mężczyzn i kobiet, którzy wyrazili pragnienie migracji, pochodzi z Afryki i Bliskiego Wschodu – a kolejne 20% z Ameryki Środkowej. Niemniej imigrantami, którzy odnoszą największe sukcesy w kategoriach  otwierania przedsiębiorstw i zarabiania, są ci, którzy pochodzą z Azji i Europy. Badanie UCL pokazuje, że imigranci europejscy w Wielkiej Brytanii dają większy wkład w gospodarkę niż z niej zabierają, podczas gdy odwrotność jest prawdą wobec imigrantów nie-europejskich. Jest więc bez sensu twierdzenie, jak robi to autor artykułu w „Economist”, że imigranci „częściej niż urodzeni lokalnie przynoszą nowe pomysły i otwierają własne przedsiębiorstwa”. Imigranci nie pochodzą z “Imigrantland”. Różnice populacyjne związane z przedsiębiorczością i potencjałem zarabiania są rzeczywiste, znaczące i trudne do zniwelowania.


Autor nakłada różowe okulary, kiedy spogląda na negatywne skutki imigracji. Mówi nam: “Badanie przepływów migracyjnych między 145 krajami w latach 1970 i 2000 stwierdziło, że migracja raczej redukuje terroryzm niż powoduje jego wzrost”. Zakończenie analizy danych na roku przed 2002 jest podejrzanym wyborem, a poza tym badanie w rzeczywistości pokazuje, że terroryzm zmalał tylko w miejscach skąd odbywała się imigracja, nie tam, dokąd zmierzała. Autorzy przyznają: „W niektórych krajach europejskich, takich jak Szwecja, migranci z większym prawdopodobieństwem będą mieli kłopoty z prawem niż ludzie miejscowi, ale to głównie dlatego, że jest większe prawdopodobieństwo, że są to młodzi mężczyźni”. Nie jest to specjalnie uspokajające, skoro 73% migrantów do Europy to młodzi mężczyźni.   



Być może jednak nie są to najlepsze argumenty na rzecz otwartych granic. Po takie należy zwrócić się do Open Borders: The Case; godne podziwu i imponująco wszechstronne źródło. Tutaj można znaleźć wielkie rozważania o ekonomicznych błogosławieństwach swobodnej migracji. Na przykład, znajdujemy tu twierdzenie – pochodzące z przeglądu literatury dokonanego przez ekonomistę  Michaela Clemensa – że otwarte granice mogą dać wzrost światowego PKB od 67% do zdumiewających 147%. Głównymi beneficjentami byliby sami migranci, ale nie jest to błahostka. Bardziej obciążające z ekonomicznego punktu widzenia jest to, że spowodowałoby to nadwyżki niewykwalifikowanej siły roboczej. Założyciel Open Borders, Vipul Naik, odpowiedział na tę krytykę twierdzeniem, że nie widzi braku miejsc pracy dla robotników niewykwalifikowanych i nisko wykwalifikowanych:

Dopóki samochody bez kierowców nie są rzeczywistością, jest wystarczająco dużo pracy dla osobistych kierowców… Może być więcej miejsc pracy dla niań, kucharek, opiekunek ludzi starych i niepełnosprawnych, dozorców, konduktorów i kelnerek w restauracjach… Można przywrócić wyeliminowane poprzednio prace, takie, jak pomocnik na stacji benzynowej lub bileter w kinie, żeby pokazać ci miejsce na sali.

Dlaczego je przywracać? Nikt nie chce za nie płacić. Jedyne stanowiska, o których wspomina, a które trudno zapełnić to opiekunowie w opiece społecznej. Chociaż technicznie praca w opiece jest „nisko kwalifikowana”, nie jest porównywalna z pracą w fabryce, wymaga specjalnych kandydatów, którzy posiadają osobiste cechy empatii, sumienności i ugodowości.  Niskie standardy w opiece społecznej w Wielkiej Brytanii dały w wyniku przerażające wypadki niekompetencji, zaniedbania i maltretowania.


Dalej mamy konsekwencje społeczne i polityczne. Nathan Smith, ekonomista piszący dla Open Borders, opublikował oparty na domysłach esej, w którym wyobraził sobie przyszły świat z szeroko otwartymi granicami. Zdaniem tego orędownika swobodnej migracji napływ migrantów na Zachód będzie wymagał „improwizowanych i autorytarnych środków doraźnych”, takich jak zakończenie państwa opiekuńczego i równości szans. „Tubylcy wycofaliby się do ogrodzonych osiedli”. „Siły porządku publicznego często byłyby skonsternowane nowymi i złożonymi wyzwaniami”. „Lokalne zalążki rewolty [mogłyby] w wystarczający sposób przekształcić psychikę [narodową], by uczynić czymś atrakcyjnym szkolenie obchodzenia się z bronią w szkołach lub nawet pobór powszechny do jakiegoś rodzaju narodowej siły policyjnej”. Migranci pracowaliby w „nowoczesnych latyfundiach” za „płace, które dla tubylców [zachodnich] byłyby rodzajem pracy niewolniczej”. Ta wizja ostro podzielonych, zjadliwie autorytarnych społeczeństw jest jego optymistycznym poglądem, bo Smith pozostaje przekonany, że wolna migracja zachęci „ciągły rozkwit wzrostu ekonomicznego”, który – przypuszczalnie – podziała zniechęcająco do konfliktów domowych między przestraszonymi, pełnymi uraz i nierównymi klasami.


Większość z nas jednak nie chciałaby tego ryzykować. Niektórzy uważaliby wręcz, że nie jest to nic warte.


Argumenty za otwartymi granicami opierają się nie tylko na ekonomii, ale także na etyce. Orędownicy otwartych granic są zazwyczaj „moralnymi egalitarystami”; to jest, wierzą w symetryczne traktowanie ludzi. Ekonomista Bryan Caplan często prosi swoich czytelników, by wyobrazili sobie, jak czuliby się, gdyby żyli w biednych i tyrańskich państwach. No cóż, oczywiście, że źle. Jak jednak czułby się Bryan Caplan jako członek marginesu społecznego we własnym społeczeństwie, jakie wyobraża sobie Nathan Smith? Prawdopodobnie także źle. Co więc mówi to nam? W zasadzie, niewiele. Empatia jest zawodnym przewodnikiem w polityce.


Caplan jest krytyczny wobec stronniczości w stosunku do własnej grupy, która powoduje, że dbamy bardziej o rodaków niż cudzoziemców. Jest to ta sama stronniczość, w silniejszej postaci, która powoduje, że kupujemy prezenty dla naszej rodziny i przyjaciół zamiast ofiarować pieniądze na biednych. Mamy koncentryczne kręgi empatii, co znaczy, że im mniej bezpośredni nasz związek z ludźmi, tym mniej zaangażowani jesteśmy w ich pomyślność. Mamy więc hierarchię naszych lojalności; stawiamy rodzinę na pierwszym miejscu, potem przyjaciół, potem sąsiadów; potem, być może, rodaków, a potem ogólnie ludzkość. W żadnym razie nie czyni nas to obojętnymi wobec cudzoziemców. Możemy dbać o ich życie i próbować im pomóc. Granice naszej lojalności powodują jednak, że narody są wygodnymi jednostkami grup ludzkich i wyjaśniają, dlaczego na pierwszym miejscu stawiamy interesy własnego narodu.


Nie dotyczy to tylko Europejczyków i Amerykanów. Możliwe, że masowe migracje dały nam Brexit i Trumpa. Protesty przeciwko polityce masowych migracji wybuchły na całym świecie, od Singapuru do Afryki Południowej. Nie chodzi o przykrywkę dla uczuć antyimigracyjnych –  które często mogą być irracjonalne, histeryczne, a także okrutne – ale o zwrócenie uwagi na to, że ludzie czują naturalną ojkofilię, która jest sprzeczna z gwałtowną zmianą, jaką daje masowa migracja.


Imigracja jest ważna. Sam jestem imigrantem i jestem zachwycony i wdzięczny za zaakceptowanie mnie przez moich gospodarzy, co bardzo wysoko cenię. Potrzebne są względy racjonalne i ludzkie. Niemniej szacowny ekstremizm orędowników otwartych granic, którzy na podstawie niepewnych przewidywań przekształciliby nasze społeczeństwa, narażając je na radykalne podziały i konflikty, powinien nas niepokoić. Mniej dlatego, że ich pragnienia mają szansę realizacji, a bardziej dlatego, że powaga, z jaką są przyjmowane, pokazuje, że nawet bardziej umiarkowani liberałowie w tej sprawie są radykałami.


Nie mamy otwartych granic, ale doświadczamy bezprecedensowej zmiany demograficznej. Progresiści powinni pamiętać, że cywilizacja nie jest laboratorium naukowym. To jest główna zaleta stopniowych zmian: możemy sprawdzać nowe wody bez skakania na głębinę.


An Argument Against Open Borders and Liberal Hubris

Quillette, 27 sierpnia 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Ben Sixsmith


Ben Sixsmith angielski pisarz mieszkający w Polsce.  Prowadzi stronę internetową http://bsixsmith.wixsite.com/home .