Jak alarmistyczna retoryka wypacza politykę klimatyczną


Bjorn Lomborg 2017-09-22


Reklamując swój film o zmianie klimatu, An Inconvenient Sequel, były wiceprezydent USA, Al Gore, powtarza z zamiłowaniem, że wieczorne wiadomości stały się “wędrówką w naturze przez Apokalipsę św. Jana”. 


Nie on jeden głosi apokalipsę. W głośnym artykule pismo „New York” ostrzegało, że już pod koniec tego stulecia będzie klęska głodowa, załamanie się gospodarcze i „upały, które nas ugotują”, „część Ziemi prawdopodobnie nie będzie nadawała się do zamieszkania, a pozostałe obszary będą koszmarnie niegościnne”. 


Także astrofizyk Stephen Hawking oświadczył niedawno, że wycofanie się USA z paryskiego traktatu klimatycznego “może pchnąć Ziemię w katastrofę, by stała się jak Wenus, z temperaturami do 250 stopni (Celsjusza) i deszczami z kwasu siarkowego”.


To jest głupie. Nawet najgorsze scenariusze Międzyrządowego Panelu ds. Zmiany Klimatycznej ONZ  (IPCC) pokazują wzrost temperatury o 5-6 stopni Celsjusza, około 50 razy mniej niż obawia się Hawking.


Koszt szkód spowodowanych przez katastrofy naturalne rośnie, ale to dlatego, że jesteśmy bogatsi. Od 1990 r. koszty globalne szkód spowodowanych przez takie katastrofy podawane jako procent PKB zmalały. A ponieważ jesteśmy bogatsi i stać nas na lepszą infrastrukturę, ginie mniej ludzi. W latach 1930. susze, powodzie, burze, pożary i skrajne temperatury zabijały globalnie niemal 500 tysięcy ludzi rocznie. Dzisiaj zabijają mniej niż 25 tysięcy. Mimo potrojenia populacji widzieliśmy 95% redukcję zgonów spowodowanych klimatem.


IPCC ocenia, że do lat 2070. zmiany klimatyczne mogą kosztować świat gdzieś między 0,2 a 2 procenty produktu krajowego brutto. To jest poważny problem, ale w żadnym razie nie jest to koniec świata. Zdaniem IPCC dla większości sektorów gospodarczych “wpływ zmiany klimatycznej będzie mały w stosunku do innych czynników”, takich jak zmiany w populacji i wieku, dochody, technologia, fluktuacje cen, styl życia, regulacje i zarządzanie”.


Zatrzymajmy się i zastanówmy nad tym. Organizacja ONZ, której zadaniem jest przygotowanie nas do zagrożeń globalnego ocieplenia, ostrzega, że zmiany demograficzne i większość innych czynników będzie miała dużo większy wpływ na nasze życie niż zmiany klimatyczne. 


Globalne ocieplenie jest problemem i to takim, którym musimy się zajmować, ale mało dramatyczną prawdą jest to, że w żadnym razie nie jest największym czynnikiem decydującym o naszym przyszłym dobrostanie.


Powodem tej niezmiernie przesadnej retoryki jest to, że polityka klimatyczna jest znacznie kosztowniejsza niż poziom kosztów, z jakimi skłonny jest pogodzić się niemal ktokolwiek z nas.


Porozumienie Paryskie, popierane przez Gore’a i innych, mówi, że powinniśmy próbować ograniczyć wzrost temperatury do 1,5C. Dowody pokazują, że wymagałoby to zaprzestania używania wszystkich paliw kopalnych w ciągu zaledwie czterech lat. Ludzkość, która zaspokaja ponad 80 procent potrzeb energetycznych paliwami kopalnymi, stanęłaby w martwym punkcie. Ludzie zaczęliby głodować: połowa populacji świata korzysta z żywności produkowanej z pomocą nawozów azotowych, niemal całkowicie przetwarzanych przy pomocy paliw kopalnych. 


Ten skrajny scenariusz nie zostanie zrealizowany. Jedno badanie za drugim pokazuje, że większość ludzi jest nieco zaniepokojona sprawą klimatu, ale jedynie średnio zainteresowana płaceniem za rozwiązanie w postaci rezygnacji z energii. W USA przeciętna gotowość do rocznych opłat wynosi 180 dolarów na gospodarstwo domowe czyli 70 dolarów na osobę. W Chinach jest to 30 dolarów na osobę rocznie. A te sumy są prawdopodobnie przesadzone, bo ludzie podają większe sumy, kiedy pytanie jest hipotetyczne.


Porozumienie Paryskie będzie kosztowało każdego Amerykanina 500 dolarów rocznie, każdego Europejczyka 600 dolarów i każdego Chińczyka 170 dolarów. Mimo wezwań i zapowiedzi o utrzymaniu wzrostu temperatury poniżej 1,5C, te obietnice razem nie osiągną niemal niczego. Według własnej oceny ONZ Porozumienie Paryskie zredukuje emisje o mniej niż 1 procent tego, co byłoby potrzebne, by utrzymać wzrost temperatury poniżej 2C (co jest mniej ambitnym celem niż 1,5C), niemniej będzie kosztowało USA 1 do 2 bilionów rocznie do 2030 r., głównie w zredukowanym wzroście dochodu krajowego brutto. To porozumienie da znacznie mniej niż spodziewa się większość ludzi, niemniej będzie kosztowało znacznie więcej niż większość ludzi jest skłonna płacić.


Osiągnięcie znaczących cięć byłoby dużo bardziej kosztowne. Spełnienie obietnicy UE obcięcia emisji o 80 procent do 2050 r. (najambitniejsza polityka klimatyczna na świecie) kosztowałoby według przeciętnej z najlepszych, recenzowanych przez specjalistów modeli, co najmniej 5 biliony dolarów rocznie, a bardziej prawdopodobnie dwukrotność tego – co oznacza 6 tysięcy dolarów rocznie na każdego obywatela UE. 


To pomaga wyjaśnić, dlaczego prowadzący tę kampanię uciekają się do malowania coraz bardziej katastroficznych scenariuszy. Alarmujące prognozy popychają nas ku poświęcaniu więcej uwagi polityce klimatycznej – i równocześnie do wydawania więcej pieniędzy z podatków na subsydia energii słonecznej zamiast na opiekę zdrowotną, emerytury, biblioteki lub edukację. Ludzie w bogatym świecie – szczególnie ubodzy, bezrobotni i starzy – płacą za politykę klimatyczną, która niewiele zrobi dla zaradzenia problemowi, ale pozostawi mniej zasobów na zaradzenie innym problemom.


Biedni tego świata wychodzą na tym jeszcze gorzej. Są najbardziej narażeni na skutki zmiany klimatu, ale są także najbardziej narażeni na długą listę problemów zdrowotnych i rozwojowych, które są często pomijane. Skupianie się tylko na klimacie oznacza, że troska i wydatki międzynarodowe skierowane są na to raczej niż na bardzie przyziemne problemy, takie jak gruźlica, jedna z czołowych przyczyn zgonów na świecie, gdzie moglibyśmy uratować 1,4 miliona istnień ludzkich rocznie kosztem zaledwie ośmiu miliardów dolarów.


Jedna czwarta pieniędzy na rozwój idzie teraz na „pomoc klimatyczną” – rzeczy takie jak niewydajne panele słoneczne. Jest to niewiarygodnie niewydajne i nie jest tym, czego chcą najbiedniejsi świata – globalny sondaż ONZ obejmujący niemal 10 milionów ludzi odkrywa, że klimat ma najniższy priorytet, daleko za edukacją , bezpieczeństwem żywnościowym i opieką zdrowotną.


Podsycanie atmosfery paniki nie tylko odrywa naszą uwagę od innych problemów; znaczy także, że nie zajmujemy się dobrze zmianą klimatyczną. Badania ekonomiczne pokazują, że właściwą drogą nie jest subsydiowanie niewydajnych paneli słonecznych, podstawa dzisiejszych wydatków klimatycznych, ale podniesienie inwestycji w badania nad zieloną energią i rozwojem, by zepchnąć jej koszt poniżej kosztu paliw kopalnych.


Przesadna, alarmistyczna retoryka pociąga za sobą rzeczywisty koszt. Zachęca nas do angażowania się w niesłychanie kosztowną i mało pomocną politykę klimatyczną, ignorując równocześnie mniejsze, tańsze i bardziej realistyczne sposoby reagowania na to wyzwanie i inne, które będą dużo pilniejsze.

 

How alarmist rhetoric warps climate policy

The Australian, 26 sierpnia 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 



Björn Lomborg

 

Dyrektor Copenhagen Consensus Center i profesor nadzwyczajny w Copenhagen Business School. Jego najnowsza książka nosi tytuł “How Much Have Global Problems Cost the World? A Scorecard from 1900 to 2050.”