W poszukiwaniu merytorycznej bezstronności


Andrzej Koraszewski 2017-09-14


Zastanawiam się, czy jest gdzieś w Internecie serwis wiadomości godny tej nazwy? To co widzę to skrzyżowanie serwisów plotkarskich z wiadomościami wrednej teściowej o prowadzeniu domu przez znienawidzoną synową. W blokach ideologicznych osiedli panuje straszliwa ciasnota umysłowa. Nie ma tu hierarchii ważności, „wiadomości” spływają, to wszystko sprawia wrażenie zagubienia samej idei „wiadomości”, wygrało to, co w wiadomościach było zwykle na końcu, czyli „ciekawostki”.   Zapytałem młodszego o 40 lat dziennikarza, czy jest klientela na rzetelny, bezpartyjny (nie obrazkowy) serwis informacyjny, odświeżany trzy, cztery razy dziennie? Odpowiedział uczciwie, że nie wie, bo nikt tej sztuki nie próbował.

Otwieram wiadomości i dowiaduję się, że na Syberii niewidomy prosił o białą laskę, a dostał telewizor. Trzęsienie ziemi fascynuje niebieskimi światłami, polska para pojechała w podróż poślubną, a tam Irma, mieszkaniec pewnego miasta zauważył, że policjanci drzemią w radiowozie, serwis informacyjny zastanawia się, czy Magdalena Ogórek wróci do polityki.


Radio musiało pozostać przy tradycyjnej koncepcji wiadomości uporządkowanych, ale serwisy informacyjne zostały absurdalnie skrócone, a ocena tego, co jest wiadomością, jak również hierarchia ważności, podporządkowane zostały międzyobozowym animozjom.


Kiedy wizję świata porządkują nasze wzajemne niechęci, korkociąg zbiorowej paranoi kręci się coraz szybciej. Głębokie przekonanie, że ONI są bandą świrów, może eliminować potrzebę i zdolność samokrytycyzmu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że ludzie tacy jak Trump, Kaczyński czy Macierewicz wymagają pilnej pomocy psychiatrycznej. Obsesja, by nikt nie przeoczył symptomów ich choroby,  może jednak wywoływać podobne symptomy u nas.


Na suche, starannie sprawdzone informacje o faktach z kraju i ze świata podobno nie ma popytu. Otrzymujemy gotowy produkt, czyli informację, co mamy myśleć. Najpierw wyrzuciłem z domu telewizor, potem zrozumiałem, że poranny przegląd kilku gazet może mi zaledwie dać wiedzę o świeżych obsesjach w różnych obozach i o faktach, które wymagają sprawdzenia, potem dotarło do mnie, że wielkie agencje prasowe już dawno przestały interesować się faktami i masowo powielają plotki zwane narracjami. Trzeba było czasu, by uświadomić sobie, że rewolucja informatyczna otworzyła drogę do urabiania naszego obrazu świata przy pomocy spreparowanych wiadomości, zdjęć z fałszywymi podpisami, kłamstw tak bezczelnych, że zdumiewa ich popularność. W blogosferze można znaleźć pasjonatów obserwujących ten lub inny wąski obszar rzeczywistości, autorów, którzy z uporem maniaków śledzą przekłamania, zachowując sceptycyzm i świadomość tego, że obraz ani nigdy nie jest pełen, ani nigdy nie jest całkowicie wolny od stronniczych przekłamań. Nie ma jednak najmniejszych szans na to, aby główne źródła informacji – telewizja, radio, popularne gazety, przestały być dostawcami gotowych  i nieodmiennie stronniczych opinii i zaczęły uczciwie dostarczać informacji pozwalających na samodzielne wyrobienie sobie własnego zdania. Efektem jest przekształcenie instytucji, które mają informować, w narzędzia podsycające i umacniające podziały oraz skutecznie dławiące wszelką dyskusję, w której byłoby więcej pytań niż wygłaszanych ex cathedra odpowiedzi. W pseudodebatach uczestnicy występują w liberiach swoich ideologicznych klanów, traktując uważne słuchanie tego, co przeciwnik ma do powiedzenia, jak zdradę stanu.


W ideologicznych osiedlach rządzi dogmat odwoływania się do obozowych przesądów. Jak powiadał George Kennedy „Szybciej porwiesz tysiące odwołując się do ich przesądów niż przekonasz jednego logicznymi argumentami”, a przecież idzie o to, aby porwać tysiące.     


Pozostaje samotność poszukiwań, rola archiwisty porządkującego zakurzone papiery, obserwatora walk na wrzaskliwe narracje.  To jednak czasem wpycha w mazgajstwo, w zgryźliwość mieszkańca wieży z kości słoniowej.


Czy przeszłość była inna? „Trybunę Ludu” czytaliśmy odwracając znaki prawda-fałsz. Efekt bywał komiczny, bo broniąc się przed kłamstwem, często nawet rzeczy prawdziwe uznawaliśmy za kłamstwo. Chcieliśmy czasem wierzyć, że tam, gdzie nie ma komunizmu, panuje prawda. Czasem napotykaliśmy obserwatorów uczących sztuki patrzenia. Wieża obserwacyjna nie musi być wieżą z kości słoniowej ani myśliwską amboną.     


Dziś 17 rocznica śmierci Jerzego Giedroycia, dzieci urodzone już po tej śmierci nieubłaganie zbliżają się do pełnoletniości, w ich pokoleniu niewielu będzie kojarzyć to nazwisko, jeszcze mniej znajdzie drogę do portalu http://www.kulturaparyska.com/, gdzie wszystkie 637 numerów paryskiego miesięcznika jest dostępnych on-line. Zapewne dotrze tam garść młodych historyków, pisarzy, dziennikarzy i zwykłych ciekawych przeszłości czytelników, znajdując niesłychane bogactwo informacji. Co w tych tomach okaże się interesujące dla młodych ludzi, żyjących w zupełnie innych czasach? Jak będą odbierać dyskusje o Polsce, o społeczeństwie, o polityce i gospodarce sprzed dziesięcioleci?


„Kultura” zaczęła wychodzić w czerwcu 1947 roku, początkowo w Rzymie, potem w Paryżu. Miała być i była forum myśli wolnej do partyjniactwa, niezależnej od wszelkich ośrodków. Jerzy Giedroyc był redaktorem, który programowo nie publikował swoich własnych artykułów, publikował autorów, których teksty uznawał za interesujące, niezależnie od opcji politycznej.


Ostatni numer (który zdążył przed śmiercią przygotować do publikacji) uzupełniony jest pożegnaniem napisanym przez Zofię Hertz i Henryka Giedroycia, gdzie przypominają Jego decyzję, że wraz z Jego odejściem, „Kultura” przestanie wychodzić. Nie chciał, aby się stała czymś innym niż była.


Giedroyc skupił wokół „Kultury” najlepsze polskie pióra i publikował najlepszych autorów zachodnich. Czesław Miłosz opisuje jak w lutym 1951 roku pojawił się w „Kulturze”, gdzie trzyosobowy zespół redakcyjny, czyli Giedroyc oraz Zofia i Zygmunt Hertzowie przebywali – jak pisze – na dnie klęski. Wrogowie Imperium, ale również ludzie niechętnie widziani przez Emigrację.  Giedroyc był jakby z innego wymiaru, opierając się środowiskowym presjom, wyzwalał się z etnocentrycznej ortodoksji patriotów. „Jego wizja możliwej współpracy polsko-ukraińskiej, polsko-litewskiej i polsko-białoruskiej była (wtedy!) szaleńcza, a pomysł oddziaływania na Polskę z odległości – karkołomny.”


A jednak oddziaływał przez z górą pół wieku, umierał z poczuciem klęski, bo widział, jak po upadku komunizmu Polska wraca w stare koleiny piekielnych waśni i parafiańszczyzny. Nikt nie potrafi ocenić  długofalowych skutków oddziaływania „Kultury”. Moje pokolenie poznawało dzieła Gombrowicza, Miłosza, Czapskiego, Herlinga-Grudzińskiego, Bobkowskiego i innych przez paryską „Kulturę”, dziś nowe pokolenie może podjąć próbę zrozumienia lekcji budowania forum wolnego od plemiennych fanatyzmów, forum patriotyzmu i idei państwowości opartej na wolnej od partyjnych lojalności debacie. Debacie, której dodatkową, niezbywalną cechą, był Redaktor, przez dziesiątki lat starannie ją moderujący, by nie dopuścić do głosu bełkotu.


Czym się kierował? Głębokim przekonaniem, że prawda jest bezpartyjna, że jest zawsze niepełna, że nieustannie wymaga korekt, sprawdzania faktów i konfrontacji odmiennych punktów widzenia.


Żeby zacząć kolejną rundę, trzeba się wyrwać z podwójnego nelsona. W uścisku wariata merytoryczna bezstronność jest zagrożona. A to nie tylko piękności szkodzi.