Trzy stulecia bałwochwalstwa


Lucjan Ferus 2017-09-03

Koronacji kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w bazylice św. Stefana w Budapeszcie dokonał w piątek 30 czerwca 2017 podczas uroczystej mszy świętej prymas Węgier, kardynał Peter Erdoe, w obecności licznie zgromadzonych wiernych. (Wyprzdzili nas!)
Koronacji kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w bazylice św. Stefana w Budapeszcie dokonał w piątek 30 czerwca 2017 podczas uroczystej mszy świętej prymas Węgier, kardynał Peter Erdoe, w obecności licznie zgromadzonych wiernych. (Wyprzdzili nas!)

Przez ostatni miesiąc utwierdzałem się w przekonaniu, że pora przestać już zajmować się religią, bowiem nieustanne obcowanie z niewyobrażalnym zakłamaniem, które jest immanentne systemom religijnym nie jest zupełnie obojętne dla psychiki ludzkiej. Szczególnie dla osoby takiej jak ja, przewrażliwionej na punkcie jakiegokolwiek fałszu, działającego na mnie jak przysłowiowa „czerwona płachta na byka” (fakt, że byki w istocie nie rozróżniają kolorów wcale mnie nie pociesza, torreadorom to zresztą też nie przeszkadza).

Tym bardziej teraz, kiedy do problemów jakie przysparza nam nasza „rodzima” religia, dochodzą coraz częściej problemy związane z nachalną ekspansją islamu do krajów europejskich i częstymi atakami terrorystycznymi, których podłożem jest właśnie ta religia i jej święta księga Koran. Ogrom hipokryzji jaka towarzyszy temu ogólnoświatowemu problemowi jest dla mnie czymś niepojętym, czego w żaden sposób nie potrafię zrozumieć.

 

Ale czy od religii można się tak łatwo „odczepić”? Np. dziś w mediach (sobota 26.08) większość wiadomości zaczyna się od relacji z Jasnej Góry, gdzie odbywają się obchody jubileuszu 300-lecia koronacji cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Aby wyjaśnić na czym polega odwieczne wielopoziomowe zakłamanie tego religijnego problemu, przedstawię go w dużym skrócie (wg artykułu „Królowa od 300 lat” autorstwa p.Marzeny Juraczko, tygodnik „Tele tydzień”).

 

„Zanim Czarna Madonna z Jasnej Góry została uznana przez Stolicę Piotrową Królową Polski, taki tytuł nadali Jej tutejsi władcy. /../ Zwyczaj koronacji wizerunków Maryi znany był w ówczesnej Italii. Pierwsza taka uroczystość miała miejsce w 1631 r. w Rzymie. Ale nigdy nie zdarzało się, żeby papież dokonał takiego aktu za granicą. Wyjątek zrobił dla obrazu Maryi z Polski. /../ w 1717 r. Klemens XI ostatecznie wydał dekret dotyczący koronacji Cudownego Obrazu z Częstochowy”. /../

 

W jego imieniu bp Krzysztof Szembek w liście do polskich diecezji napisał: /../ „Obecnie zaś Klemens XI w swej wielkiej łaskawości raczył ofiarować koronę Archithaumaturdze Jasnogórskiej oraz udzielić wielkich odpustów biorącym udział w tej podniosłej uroczystości”. /../ Jednocześnie zachęcał do licznego udziału w tym podniosłym wydarzeniu. /../ na koronację przybyło ok. 200 tys. pątników, co w tamtym czasie było niespotykane! /../ Tego dnia odprawiono na Jasnej Górze 524 msze święte! /../ Od tego momentu Jasna Góra stała się duchową stolicą Rzeczpospolitej. /../

 

W nocy z 22 na 23 X 1909 r. do Kaplicy Cudownego Obrazu wdarł się złodziej i skradł klementyńskie korony! Ta straszna wiadomość poruszyła wszystkich wiernych. /../ Sprawców nigdy nie wykryto, podejrzewano jednak, że była to prowokacja cara Mikołaja II i rosyjskich władz zaborczych. Wieść o kradzieży dotarła do Piusa X. Jego reakcja była natychmiastowa! Polecił złotnikowi watykańskiemu wykonać diademy dla Jasnogórskiej Maryi. Druga koronacja Cudownego Obrazu papieskimi koronami miała miejsce 22 V 1910 r. Zdobiły one Czarną Madonnę do czasu, kiedy Jan Paweł II podarował Jej nowe. Pobłogosławił je dzień przed śmiercią, 1 IV 2005 r.”. Tyle autorka artykułu.

 

W czym tkwi istota tego problemu? Czy parusetletnia tradycja i udział w niej najwyższych religijnych autorytetów oraz poparcie wielkich rzesz wiernych wyznawców, nie stanowią wystarczającego uzasadnienia ideowego dla fenomenu tego religijnego zjawiska związanego z kultem tego cudownego obrazu? Czy można cokolwiek zarzucić sensowi przedstawionych tu wydarzeń, które stały się już niezbywalną częścią naszej historii? Otóż można i to niejedno, zależy tylko od wiedzy jaką posiadamy w tych kwestiach (czyli w dużym stopniu od światopoglądu).

 

Proponuję więc spojrzeć na ten problem w nieco inny sposób, a jako punkt wyjścia niech posłużą słowa naszego wielkiego narodowego Autorytetu – papieża Jana Pawła II, który podczas jednej ze swych pielgrzymek do Polski, tak powiedział m.in.: „Powinniśmy przestrzegać starego przymierza Dekalogu, ponieważ to są prawa boże..” itd. Zwróćmy uwagę, iż papież powołał się na Dekalog, a nie na „Dziesięć przykazań kościelnych”, które w katolicyzmie go zastępują. Co ów Dekalog mówi na temat kultu obrazów w II przykazaniu?

„Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią! Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysięcznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań” (BT, Rdz 20,3).

Tak zadecydował biblijny Bóg Jahwe (czyli „natchnieni” przez niego ludzie). W jaki sposób ówcześni kapłani próbowali obejść ten wyraźny zakaz? Oto fragmenty drugiego soboru Nicejskiego z 787 r., który w ten oto sposób zdefiniował potrzebę kultu obrazów:

„Postępując jakby królewskim traktem za Boską nauką świętych Ojców i za Tradycją  Kościoła Katolickiego – wiemy przecież, że w nim przebywa Duch Święty – orzekamy z całą dokładnością w trosce o wiarę, że powinny być przedmiotem kultu nie tylko wizerunki drogocennego i ożywiającego Krzyża, ale tak samo czcigodne i święte obrazy malowane /../ z wyobrażeniami Pana naszego Jezusa Chrystusa, Boga i Zbawcy, Świętej Bogarodzicy, godnych czci Aniołów oraz wszystkich świętych i świątobliwych mężów.

 

Im częściej bowiem wierni spoglądają na ich obrazowe przedstawienie, tym bardziej także się zachęcają do wspominania i umiłowania pierwowzorów, do oddawania im czci i pokłonu /../ jak było w pobożnym zwyczaju u przodków. „Kult bowiem obrazu skierowany jest do wzoru” (św. Bazyli), a kto składa hołd obrazowi, ten go składa Istocie, którą obraz przedstawia”. (Kazimierz Bank Religie wschodu i zachodu).

Czyli Bóg swoje, a kapłani swoje i to dokładnie na odwrót, na dodatek powołując się na „Boską naukę” i Ducha Świętego. Jaka była prawdziwa (historyczna) przyczyna kultu obrazów? Doskonale i ze szczegółami przedstawił to Edmund Lewandowski w książce W kręgu religii i historii, w której m.in. pisze :

„Ale zakaz z Pisma Świętego i wysiłki pierwszych ojców Kościoła były sprzeczne z tym, co ludzie lubią i czego pragną. Okazało się, że nawet prawda objawiona nie ma szans przyjęcia w przypadku, gdy nie odpowiada potrzebom i interesom człowieka /../ Zaczęto głosić, że niektóre ikony mają moc czynienia cudów. Sprzedaż ikon stała się niezwykle opłacalna dla mnichów-malarzy, którzy poza tym cieszyli się specjalnym szacunkiem, gdyż ich zajęcie traktowano jako służbę bożą /../.

 

Najpotężniejszy ruch sprzeciwu tworzyła 100 tysięczna grupa mnichów, tym bardziej, że Leon III starał się ograniczyć ich wpływy w państwie. Cesarz próbował pozyskać dla swej sprawy papieża, lecz Grzegorz II opowiedział się po stronie zwolenników ikon. W tej sytuacji Leon III postanowił metodą przymusu wyeliminować kult obrazów /../. Mimo groźby represji mnisi podburzali społeczeństwo i domagali się przywrócenia kultu obrazów. Stali się oni przywódcami nieoświeconego ludu, organizatorami zamieszek i procesji z ikonami. Rozgłaszali przy tym, że różne plagi spadające na kraj są karą za akty profanacji /../ Tak więc po trwającym w sumie około dziewięciu dziesięcioleci okresie obrazoburstwa, zwyciężyli czciciele ikon”.

Ten pouczający fragment historii aż nadto wyraźnie wskazuje na prawdziwą przyczynę usunięcia tego niewygodnego przykazania z Dekalogu: korzyść materialnąpłynącą z tego kultu dla wielkiej rzeszy zakonników i kapłanów tejże religii. Korzyść, która trwa do dnia dzisiejszego! Czy kapłani (pospołu z władzą cesarską) odważyliby się na usunięcie tego przykazania z Dekalogi i rozbicie X przykazania na dwa, aby się zgadzała ilość (fałszerstwo), gdyby byli autentycznie przekonani, że to Bóg jest jego autorem? Oczywiście, że nie, bo kto by ryzykował karę obejmującą jego i trzy następne pokolenia?

 

Jakby na to nie patrzeć, według Pisma Świętego, którego przestrzegania przykazań domagał się nasz Wielki Rodak, taki kult z jakim mamy do czynienia w przypadku „cudownego obrazu” Matki Boskiej Częstochowskiej (obrazu, a nie wizerunku, bo nikt nie wie jak ona wyglądała, jeśli istniała), jest ewidentnym bałwochwalstwem, którego ludziom Bóg zabronił w swym Dekalogu na drugiej (a więc prawie najważniejszej) pozycji. Nie mniejszym bałwochwalstwem są także koronacje tegoż obrazu złotymi koronami, niezależnie od tego, że dopuszczali się tego najwyżsi dostojnicy Kościoła kat., czyli sami papieże.

 

Zapewne w tym miejscu ktoś może powiedzieć, że Dekalog i Bóg Jahwe przynależą do Starego Testamentu, a chrześcijaństwo i katolicyzm mają swojego Boga Jezusa Chrystusa i swój zestaw norm moralnych, które są przedstawione w Ewangeliach, będących główną częścią Nowego Testamentu. Czyli: tradycja Kościoła kat. uprawomocnia takie zachowania jak ów kult cudownego obrazu, gdyż ten starotestamentowy zakaz nie dotyczy chrześcijaństwa i sam Jezus zapewne nie miałby nic przeciwko niemu. Naprawdę?

 

Oddajmy zatem głos człowiekowi, który poświęcił znaczną część życia nad zbadaniem tego problemu. W książce Oblicza religii chrześcijańskiej jej autor Edmund Lewandowski tak go przedstawił:

„Na podstawie swoich badań Lew Tołstoj zakwestionował podstawowe dogmaty kościelne. /../ Za niepoważne i podważające ludzką godność uznał pisarz idee łaski boskiej, zmartwychwstania, odkupienia, nieba i piekła./../ Myśl o Odkupieniu stanowiła dla Tołstoja „jeden z najbardziej mylnych i szkodliwych dogmatów kościelnych. /../ Istotą prawdziwej religii jest etyka,natomiast wszystkie fałszywe wyznania koncentrują uwagę wiernych na dogmatach i obrzędach. /../

 

Jeszcze dalej posunął się Tołstoj w powieści Zmartwychwstanie /../ Wykpił tam jednoznacznie ceremoniał mszalny. /../ napisał, że nikomu z uczestników mszy nie przyszło do głowy, iż Jezus Chrystus „zabronił właśnie tego wszystkiego, co tutaj czyniono, zabronił nie tylko takiego bezmyślnego gadulstwa i bluźnierczego odprawiania czarów z chlebem i winem przez kapłanów-nauczycieli /../ zabronił odprawiania modłów w świątyniach, kazał modlić się każdemu w samotności..” /../

 

„Nikomu z obecnych nie przychodziło do głowy, że wszystko co tutaj robiono, było największym bluźnierstwem i naigrywaniem się z tego właśnie Chrystusa, w imię którego wszystko to się działo”. /../ Przede wszystkim stanowczo zaprzeczył, jakoby wystąpił przeciwko Bogu. W rzeczywistości – pisał – jest tylko przeciwko Kościołowi, gdyż przekonał się, że jego nauka to „teoretycznie podstępne i szkodliwe kłamstwo, praktycznie zaś zbiór najprymitywniejszych przesądów i czarownictwa, przesłaniający zupełnie cały sens nauki chrześcijańskiej”.

 

Tołstoj nazwał prymitywnym czarownictwem sakramenty chrztu i namaszczenia, a także kult obrazów i relikwii, potępił kapłaństwo i przystępowanie do komunii. A dalej zdecydowanie podkreślił, że „nauka Chrystusowa polega nie na owych czarnoksięstwach, modlitwach, mszach, świecach, obrazach, lecz na tym, by ludzie miłowali się wzajem, nie odpłacali złem za zło, nie osądzali i nie zabijali wzajemnie”.

Otóż to: „Istotą prawdziwej religii jest ETYKA, natomiast wszystkie fałszywe wyznania koncentrują uwagę wiernych na dogmatach i obrzędach /../ nauka Chrystusowa polega nie na modlitwach, mszach, obrazach, lecz na tym, by ludzie miłowali się wzajem, nie odpłacali złem za zło, nie osądzali i nie zabijali się wzajemnie”. Tak powinna być rozumiana istota chrześcijaństwa, a nie tak, jak widzą to kapłani różnych Kościołów: „pobożność”, to dla nich nie synonim dobrego człowieczeństwa, lecz realizacja obrzędów religijnych.

„Prawie wszystkie religie uczą, że „miłe bogom” są rozmaite czynności nie mające bezpośredniego związku z moralnością, takie jak odmawianie modlitw, składanie ofiar, udział w procesjach i pielgrzymkach, noszenie krzyżyków i szkaplerzyków. Wykonywanie takich czynności jest o wiele łatwiejsze od stałego i konsekwentnego trzymania się uczciwego życia. Jeżeli zaś bogom można się przypodobać nie tylko moralnym postępowaniem, ale także spełnianiem obrzędów religijnych, to pobożność musi wpływać negatywnie na moralność, skłaniając do wyboru łatwiejszej drogi uzyskania łaski bożej, do /../ zastępowania moralności czynnościami kultowymi” (wg Zarys dziejów krytyki religii. Starożytność, Andrzeja Nowickiego).

Co wynika z powyższego? To, że odkąd tylko istnieją religie, ich kapłani zawsze propagowali obrzędowycharakter wiary, przejawiający się głównie w rytuale i liturgii, ale też w wielu innych zewnętrznych formach owej dziwnie pojmowanej „pobożności", nie mającej jednak żadnego związkuz dogłębnym przeżyciem religijnym, które wg nauk Jezusa miało zupełnie na czym innym polegać. Odpowiedź dlaczego tak się dzieje, stanowi klucz do zrozumienia mechanizmówdziałania religii sacerdotalistycznych.

 

Wystarczy się zastanowić nad pytaniem: co kapłani mieliby innego do roboty, gdyby nie istniała przebogata obrzędowość religijna, podczas celebrowania której, są oni głównymi aktorami tego „świętego" teatru odgrywanego dla wiernych? Co mieliby do roboty, gdyby kontakt człowieka z Bogiem odbywał się bez udziału ogniwa pośredniego w postaci kapłana, religii i Kościoła? (czyli tak, jak zalecał Jezus: należy się modlić w samotności, a nie w świątyni i na pokaz). Warto się też zastanowić, czy ta misterna pajęczyna różnych form zachowań religijnych, oplatająca wiernych, potrzebna jest Bogu, czy raczej kapłanom?

 

Odpowiedź na to pytanie jest dziecinnie prosta: religia powinna służyć człowiekowi do tego przede wszystkim, aby nie bał się śmierci i – na co zwrócił uwagę Tołstoj – aby był dobrym człowiekiem w relacjach z bliźnimi. Aby miał świadomość, że za czynienie dobra będzie w przyszłym życiu nagrodzony, a za wyrządzanie zła będzie ukarany przez sprawiedliwego Boga. Jak pokazuje historia, religia nie spełnia żadnego z tych warunków: osoby wierzące boją się śmierci nie mniej niż niewierzący i zazwyczaj wcale nie są lepsi dla bliźnich od osób o areligijnym światopoglądzie. Powód? Przez tysiąclecia istnienia religii, kapłani wykreowali nie tylko fałszywy wizerunek Boga, ale też fałszywy wzorzec relacji Boga ze swymi stworzeniami – ludźmi, oraz fałszywą hierarchię wartości, jakie powinny cechować te relacje.

 

Najlepiej to widać na przykładzie takich pseudo-religijnych widowisk, jak opisana wyżej koronacja cudownego obrazu, czy niedawna intronizacja Jezusa na króla Polski, lub jubileuszowy Święty Rok Miłosierdzia, itp. Aby się zorientować, o co tak naprawdę chodzi w tych „religijnych” uroczystościach, wystarczy poznać historię idei czyśćca i odpustów:

„Na soborze we Florencji w 1439 r. uzgodniono, iż kto „umrze w miłości Boga”, ale nie zdąży „godnymi owocami pokuty zadośćuczynić za winy”, jego dusza po śmierci będzie oczyszczana karami czyśćcowymi”.


„By stworzyć nowy rynek, Sykstus IV ogłosił w 1476 r., że działanie odpustówrozciąga się nie tylko na żyjących, ale i na biedne dusze czyśćcowe. Owczarnia pojęła to w lot,.. i płaciła. Rachunek był prosty: im więcej uzyskano odpustów, tym szybciej nieszczęsne dusze rodziców, rodzeństwa i dziadków dostawały się do nieba /../ A że nowe rozporządzenie stawiało w uprzywilejowanej pozycji bardziej zamożnych, to była już inna sprawa. /../ Duchowni dostojnicy potrzebowali pieniędzy, a na niczym nie dawało się tak łatwo zarobić, jak na „łasce” (Horst Herrmann Książęta Kościoła).

Jak bardzo ów pomysł czyśćca i idea odpustów przysłużyła się materialnej potędze Kościoła, najlepiej świadczy historia Roku Świętego, której znamienny przykład mówi nam wiele o mechanizmach działania religii i świadczy, że Jezus mylił się mówiąc, iż „nie można służyć jednocześnie Bogu i Mamonie” (chyba, że miał na myśli innego Boga).

„Pierwszy Rok Święty został ogłoszony przez papieża Bonifacego VIII w 1300 r. i przypadać miał raz na sto lat. Największą jego atrakcją miały byćodpusty dla odwiedzających bazylikę i odbywający się co tydzień pokaz chusty św. Weroniki. Według relacji ówczesnych kronikarzy, duchowni dniem i nocą zgarniali ofiary przy użyciu grabi. Papież Klemens VI ogłosił rok 1350 drugim z kolei Rokiem Świętym, łamiąc zasadę stuletniej przerwy. Gwarantował także odpusty pielgrzymom, oddającym cześć chuście św. Weroniki. Tłumy pielgrzymów były tak ogromne, że wielu zostało stratowanych i uduszonych. Ten Rok Święty był dla Kościoła kolejną okazją do zdobycia bogactw.

 

Papież Urban VI nie mogąc doczekać się końca wieku, ogłosił rok 1390, Rokiem Świętym. Zapowiedział też, że kolejne jubileusze odbywać się będą co 33 lata. W 1423 r. papież Marcin V zorganizował obchody Roku Świętego, przestrzegając formuły ustalonej przez Urbana VI. Papież Mikołaj V zrezygnował z trzydziestotrzyletniego cyklu pokazywania chusty i rok 1450 ogłosił Rokiem Świętym. Natomiast papież Paweł II zarządził, by Rok Święty obchodzić co 25 lat, udzielał wówczas specjalnych odpustów, a wierni nadal tratowali się w tłumie. 

 

W 1506 r. papież Juliusz II kładł u podstawy obecnego filaru św. Weroniki kamień węgielny pod budowę nowej bazyliki św. Piotra. Koszty tego przedsięwzięcia miały być ogromne, dlatego też system odpustów został absurdalnie wyolbrzymiony, aby liczyć na tym większe zyski. Nawet papież Jan Paweł II poczuł się zmuszony do ogłoszenia roku 1983 za „Nadzwyczajny Rok Święty", który miał przysporzyć pielgrzymów i pieniędzy. ( według książki Roberta  A. Haaslera  Zbrodnie w imieniu Chrystusa).

Widać z powyższego, jak historia odpustów przeplata się z historią Roku Świętego. Dzieje się to również współcześnie; np. w artykule opublikowanym w „Angorze” i dotyczącym papieża Franciszka, znajduje się m.in. takie zdanie: „Ostentacyjnie ukłonił się tradycji, ogłaszając nadzwyczajny jubileusz – Święty Rok Miłosierdzia, który ściągnie do Rzymu po odpusty co najmniej 30 mln pielgrzymów”. A więc „Nic nowego pod słońcem”, jak widać? Tylko co to wszystko ma wspólnego z naukami Jezusa przedstawionymi w Ewangeliach?

 

Co powinno mieć dla Boga (jeśli istnieje) większą wartość?: szczerozłote korony instalowane do „świętego” obrazu przez najwyższych dostojników Kościoła,.. gigantyczna figura Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata,.. co jakiś czas przeprowadzane uroczyste intronizacje Jezusa Chrystusa na króla Polski, jak i jego Matki Maryi na królową Polski – czy zwykłe życie ludzi, pozbawione wzajemnej agresji, przemocy i nietolerancji, tak typowych dla religii? Ludzi dla siebie dobrych; wyrozumiałych, kochających się i szczęśliwych? Czy nie o to właśnie w religii powinno chodzić? I nie tego właśnie ten Bóg powinien od nas oczekiwać?

 

Wrzesień 2017 r.