Czy nauka czyni zbędną wiarę w Boga?


Victor J. Stenger 2017-08-25


Mija dziś trzecia rocznica śmierci Victora Stengera, amerykańskiego astrofizyka, filozofa i słynnego ateisty. Jego artykuły nie tracą aktualności. Warto je przypominać. Stenger często patrzył na religijne mity oczyma astrofizyka. Te mity zawierają nieodmiennie wyjaśnienie początku wszystkiego. Ktoś musiał stworzyć wszechświat. Na początku było słowo. Bez mitu o stworzeniu religie tracą swój fundament. Nauka pokazuje, że zbudowaliśmy ten fundament w naszej wyobraźni, szukając odpowiedzi na dręczące nas pytanie. Religijny mit o stworzeniu świata był odpowiedzią prowizoryczną, której prawdziwość została zakwestionowana przez konfrontację z poznanymi dzięki nauce faktami.

Czy nauka czyni wiarę w Boga zbędną? Tak. Kiedyś, dawno temu, istniał szereg naukowych argumentów za istnieniem Boga. Jednym z najstarszych i nadal rozpowszechnionym jest argument dotyczący projektu. Większość ludzi patrzy na złożoność świata i nie może pojąć, jak mogłaby ona powstać, poza działaniem niezmiernie potężnego i inteligentnego bytu czy siły.


Argument projektu najlepiej chyba przedstawił teolog William Paley. W książce Natural Theology Or Evidence of the Existence and Attributes of the Deity Collected from the Appearance of Nature, opublikowanej w 1802 roku, Paley pisał o znalezieniu kamienia i zegarka na wrzosowisku. Podczas gdy kamień uznany by został za zwykłą część natury, nikt nie kwestionowałby, że zegarek jest rzeczą sztuczną, zaprojektowaną do pokazywania czasu. Paley następnie stwierdził, że obiekty naturalne, takie jak ludzkie oko, wskazują wyraźnie na to, że są podobnymi urządzeniami.


Kiedy Charles Darwin przybył do Cambridge w 1827 roku, zamieszkał w tym samym pokoju w Christ’s College, który siedemdziesiąt lat wcześniej zajmował William Paley. W tym czasie program studiów obejmował prace Paleya i Darwin był pod ich głębokim wrażeniem. Napisał, że praca Paleya „zachwyciła mnie w równej mierze co Euklides”.


Niemniej Darwin ostatecznie odkrył odpowiedź na argument Paleya i pokazał jak złożone układy mogą rozwinąć się naturalnie z prostszych, bez projektu czy planu. Tym mechanizmem, który zaproponował w 1859 roku w O powstawaniu gatunków, a do którego niezależnie doszedł Alfred Russel Wallace, był dobór naturalny, w którym organizmy akumulują zmiany pozwalające im przeżyć i mieć potomstwo zachowujące te cechy.


Jak jednak Darwin rozumiał, istniało poważne zastrzeżenie do ewolucji oparte na znanej fizyce czasu. Szacunkowe wyliczenia wielkiego fizyka Williama Thomsona, (Lorda Kelvina) wskazywałyby na wiek słońca, który był zdecydowanie zbyt krótki, by dobór naturalny miał czas na działanie.


W tym czasie jednak nie znano energii nuklearnej. Kiedy w XX wieku odkryto tę nową formę energii, fizycy ocenili, że energia wyzwolona przez reakcje nuklearne pozwalała słońcu i innym gwiazdom trwać przez miliardy lat jako stabilne źródło energii.


Przed XX wiekiem prosty fakt, że wszechświat zawiera materię, także dostarczał silnego dowodu na stworzenie. W tym czasie wierzono, że materia jest zachowana, a więc materia wszechświata musiała skądś się wziąć. W 1905 roku Einstein pokazał, że materia może tworzyć się z energii, ale skąd brała się energia?


Pozostawało to bez odpowiedzi przez niemal całe stulecie dopóki precyzyjne obserwacje teleskopami ustaliły, że istnieje dokładna równowaga pozytywnej energii materii i negatywnej energii grawitacji. Tak więc nie potrzeba było energii do powstania wszechświata. Wszechświat mógł powstać z niczego.


Niezależne naukowe wsparcie stworzenia dostarczała także podstawowa zasada fizyki zwana drugim prawem termodynamiki. Stwierdza ono, że całkowity chaos lub entropia wszechświata musi wzrastać z upływem czasu. Wszechświat staje się z czasem mniej uporządkowany. Ponieważ teraz jest uporządkowany, wydaje się z tego wynikać, że w jakimś punkcie w przeszłości jeszcze większy porządek musiał zostać narzucony z zewnątrz.


Ale w 1929 roku astronom Edwin Hubble oznajmił, że galaktyki odsuwają się od siebie wzajemnie z szybkością proporcjonalną do ich odległości, wskazując na to, że wszechświat rozszerza się. To dostarczyło najwcześniejszych dowodów na Big Bang. Rozszerzający się wszechświat mógł zacząć z niską entropią i nadal tworzyć lokalny porządek zgodnie z drugim prawem.


Ekstrapolując to, co wiemy z współczesnej kosmologii wstecz, do najwcześniejszego definiowalnego momentu, stwierdzamy, że wszechświat rozpoczął się w stanie maksymalnego nieporządku. Zawierał maksimum entropii na maleńki odcinek przestrzeni, odpowiedni zeru informacji. Tak więc, nawet jeśli wszechświat został stworzony, nie zachowuje on żadnej pamięci tego stworzenia lub intencji jakiegoś możliwego stwórcy. Jedynym stwórca, który wydaje się możliwy, jest ten, którego nie znosił Einstein – Bóg, który gra z wszechświatem w kości.


Taki Bóg mógłby istnieć i odgrywać rolę we wszechświecie, kiedy wszechświat już wybuchł z chaosu. Nie mamy dłużej całkowitego nieporządku; nieporządek jednak nadal dominuje we wszechświecie. Większość materii wszechświata porusza się losowo. Tylko 0,1 procenta, część zawierająca widzialne galaktyki, ma jakąś znaczącą strukturę.


Jeśli miałby mieć jakąkolwiek kontrolę nad wydarzeniami, tak by zrealizować jakiś plan ostateczny, Bóg musiałby pakować palce w działania w środku tego całego chaosu. A przecież nie ma żadnych dowodów, że Bóg pakuje palce gdziekolwiek. Wszechświat i życie wyglądają dla nauki tak właśnie, jak powinny wyglądać, jeśli nie były stworzone ani zaprojektowane. Ludzkość zaś, zajmująca maleńką drobinę kurzu w niezmierzonym kosmosie przez maleńki ułamek czasu istnienia tego kosmosu, nie wygląda na coś specjalnego.


Widzialny dla nas wszechświat zawiera setki miliardów galaktyk z setkami miliardów gwiazd. Największa jednak część wszechświata, który rozszerza się wykładniczo z początkowego chaosu, co najmniej o pięćdziesiąt rzędów wielkości większa, leży daleko poza naszym horyzontem. Wszechświat, który widzimy najpotężniejszymi teleskopami, jest tylko ziarnkiem piasku na Saharze. Niemniej mamy myśleć, że istnieje Istota Najwyższa, która śledzi tor każdej cząsteczki, słuchając równocześnie wszystkich myśli ludzkich i prowadząc swoją ulubioną drużynę futbolową do zwycięstwa. Nauka nie tylko uczyniła zbędną wiarę w Boga. Zmieniła ją w bełkot.


Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Victor J. Stenger ((29 stycznia 1935 – 25 sierpnia 2014)


Profesor fizyki i astronomii uniwersytetu na Hawajach oraz profesor filozofii Uniwersytetu w Colorado. Był także członkiem Komitetu Badania Naukowego Twierdzeń Paranormalnych (CSICOP). Jest autorem następujących książek: "Physics and Psychics: The Search for a World Beyond the Senses" (1990); "The Unconscious Quantum: Metaphysics in Modern Physics and Cosmology" (1995); "Not By Desing: The Origin of the Universe" (1998); "Timeless Reality: Symetry, Simplicity and Multiple Universes" (2000); "Has Science Found God? The Latest Results in the Search for Purpose in the Universe" (2003), "God: The Failed Hypothesis. How Science Shows that God Does Not Exist" (2007). "The Fallacy of Fine Tuning" 2011, "God and the Folly of Faith" 2012, "God and the Atom" 2013.