Burzliwe życie Wiesława Jaszczyńskiego


Andrzej Koraszewski 2017-08-01


Zmarł Wiesław Jaszczyński, lekarz, pilot, ateista, czy można go również nazwać politykiem? Był dwukrotnie wiceministrem zdrowia, ale raczej jako wybitny fachowiec niż polityk. Politycy mają złą prasę, więc tych najważniejszych, trzymających się z dala od szklanych ekranów, często z drugiego lub trzeciego szeregu, rzadko się zauważa, jeszcze rzadziej pamięta, chociaż zazwyczaj to właśnie oni budują rzeczy naprawdę trwałe.

Nasza znajomość była głównie korespondencyjna, przez kilka lat przysyłał mi swoje artykuły do publikacji  w „Racjonaliście”, raz tylko przyjechał z żoną do Dobrzynia przy okazji wizyty we Włocławku. Życiorys niezwykły. Urodził się w Warszawie dziewięć lat przed wojną i zdążył zaliczyć zarówno Szare Szeregi, jak i tajne komplety.  Jako 14-letni chłopiec prowadził prawie przez rok czasu wiejski młyn wodny z obsługą siedmiu maszyn do różnej obróbki zboża.


Jak opowiadał, lotnictwem interesował się odkąd zaczął składać litery. Czytał o lotnictwie wszystko, co tylko wpadło mu w ręce. Jako siedemnastoletni chłopak zrobił kurs spadochronowy i szybowcowy. Szybko jednak uświadomiono mu, że w komunistycznym kraju fakt, że jako trzynastoletni chłopiec był w Szarych Szeregach, zamyka mu drogę do kariery lotnika. W tej sytuacji idzie na medycynę. Jego inną pasją jest historia i filozofia, medycyna jako jeden z filarów humanizmu. Te zainteresowania popychają go do specjalizacji w zakresie higieny i epidemiologii. Po studiach ląduje z nakazem pracy w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Szczecinie, a w rok później zostaje Portowym Inspektorem Sanitarnym.  Ciekawa funkcja strażnika przywożonych ze świata bakterii.  


Na lotnisko wrócił przez szpitalną salę, gdzie jeden z jego pacjentów okazał się pilotem i prezesem szczecińskiego Aeroklubu. Polityczna odwilż pozwoliła mu ponownie usiąść  najpierw za sterami szybowca. Niebawem medycyna i lotnictwo miały się zacząć splatać w jeden nurt. Otrzymuje licencję pilota turystycznego, a zaraz potem jedzie na półroczny kurs medycyny tropikalnej do Londynu. W kilka lat później dostaje licencję pilota zawodowego i zaczyna pracować jako lekarz, pilot i tłumacz w bazach w Egipcie i w Sudanie, przez dwa lata był naczelnym lekarzem w Międzynarodowym Porcie Lotniczym w Trypolisie.



Kiedy zaproponowano mu tę pracę zastanawiał się jak sobie da radę. Wszyscy jego podwładni byli muzułmanami, on jeden był innowiercą, a na domiar wszystkiego ateistą.  Co więcej, miał również obsługiwać pielgrzymki do Mekki. Jaszczyński opisywał w jednym z artykułów jak dręczyła go myśl, czy jest możliwe, żeby lekarz czuwający nad pielgrzymkami do Częstochowy był muzułmaninem. Doszedł do wniosku, że jeśli w Polsce nie zaakceptowaliby lekarza-muzułmanina, to pewnie i w Libii trudno im będzie zaakceptować faceta z chrześcijańskiego kraju.   

Wsiadłem po trzech dniach w samochód i pojechałem do Ministerstwa Zdrowia, do urzędnika, który mnie zatrudniał. Zacząłem mu tłumaczyć: - Słuchaj, to są pielgrzymki do Mekki, cały personel jest muzułmański tylko ja jeden jestem innowiercą i to ich szefem, jak ty to widzisz?- Odpowiedź brzmiała: - Zatrudniliśmy cię w porcie lotniczym jako fachowca: jesteś specjalistą chorób tropikalnych i epidemiologii a jednocześnie znasz się na lotnictwie, czy może masz jakieś problemy z personelem albo trudności z władzami lotniska: dyrekcją, policją, urzędem celnym? - Odpowiedziałem, że współpraca zapowiada się bardzo dobrze i zostałem bardzo dobrze przez wszystkich przyjęty.


- To o co ci chodzi?
 


Ten urzędnik nie zrozumiał mojego dylematu. Dalej już nie starałem się niczego tłumaczyć. Powiedziałem tylko, że jeżeli on uważa, że wszystko jest w porządku, to wracam na lotnisko.


- Jeżeli będziesz miał jakieś problemy z personelem albo z władzami lotniska to mnie zawiadom - usłyszałem na pożegnanie.


Przez dwa lata pracy problemów nie miałem.         

To był rok 1978, inna Libia, inny Trypolis, inny cały świat.   


Wiesław Jaszczyński latał dużo i na najróżniejszych maszynach miał, za sobą prawie 1500 godzin za sterami. W 1986 kiedy pracował w Iranie, życzliwy rodak doniósł do krajowych władz, że doktor Jaszczyński angażuje się w działania „Solidarności”. Odbierają mu paszport i książeczkę żeglarską. W po wyborach w 1989 roku proponują mu stanowisko Głównego Inspektora Sanitarnego i Wiceministra Zdrowia. Po roku rezygnuje, nie zgadzając się z polityką ówczesnego Ministra Zdrowia i żegna się również z "Solidarnością". (Wrócił na stanowisko Wiceministra Zdrowia w 1993)


Poznaliśmy się kiedy doktor Jaszczyński był już na emeryturze. Pisał o hochsztaplerstwach medycyny alternatywnej, zachwycał się starożytnymi urządzeniami sanitarnymi, opisywał łajdactwa katolickiego Kościoła i  jego obrzydliwą walkę z akcją Owsiaka. Patrzył na tę akcję oczyma lekarza, polityka i humanisty, wiedział o jej skuteczności więcej niż my wszyscy.  


Do rozpaczy doprowadzała go klerykalizacja polskiej sceny politycznej. Nie zamierzał nikogo namawiać na ateizm, chociaż uważał, że postęp moralny dokonuje się za sprawą humanizmu, a nie religii, częściej jednak pisał o konieczności rozdziału Kościoła i państwa, który uważał za niezbywalną zasadę demokracji.

Kościół – pisał - liczy na to, że będziemy ewangelizować Europę i stanowić bazę wypadową do prowadzenia misji i ewangelizacji na wschodzie, wykorzystując akurat papieża-Polaka. Ale w dzisiejszych czasach na Zachodzie wzbudzamy politowanie i śmieszność, a na Wschodzie niechęć i wrogość, ponieważ prawosławie czuje się w ten sposób zagrożone. Oczywiście oliwy do ognia dolała ostatni dokument papieski "Dominus Jesus" o jedynie słusznej religii na świecie, mającej wyłączność na zbawienie duszy ludzkiej.

Katastrofa smoleńska wstrząsnęła nim, śledził wszystkie opinie zawodowych pilotów lotnictwa cywilnego i wojskowego, opinie specjalistów od katastrof lotniczych i oczywiście raporty dotyczące tej właśnie katastrofy. Nie miał żadnych wątpliwości – żaden pilot bez brutalnych i kompletnie irracjonalnych nacisków nie podjąłby próby lądowania tym samolotem na tym lotnisku, przy tych warunkach pogodowych. Nie wnikał, czy była to zbrodnia samego prezydenta, czy dowódcy wojsk lotniczych, złamano wszystkie reguły  bezpieczeństwa, a wcześniej, jeszcze na lotnisku w Warszawie prezydent Kaczyński nie życzył sobie obecności rosyjskiego oficera na pokładzie samolotu.

W dużych państwach, takich jak Rosja czy USA – pisał Jaszczyński – szczególnie dla samolotów nieliniowych, lider pełni rolę podobną do pilota portowego wprowadzającego statek do portu. Jego funkcja i rola są nie do przecenienia. Według przepisów rosyjskich na pokładach samolotów pasażerskich obcych państw lądujących na lotniskach wojskowych obecność lidera jest obowiązkowa.

Na marginesie tej katastrofy Jaszczyński pisał, jak niebezpieczne jest mieszanie polityki z fachowością, szczególnie w lotnictwie. Czytając Jego teksty miałem wrażenie, że rzetelność i fachowość była mottem wszystkiego co w życiu robił. W ostatnich latach nie pisał już, ale czasem przesyłał mi informacje z prasy medycznej.


Wiadomość o Jego śmierci 27 lipca 2017 dostałem od wnuczek. Anja jest pilotem sportowym i zdobywa nagrody, a na co dzień pracuje na lotnisku w Warszawsie. Miłość do lotnictwo została w rodzinie.


Ludzie odchodzą, ze śmiercią musimy się pogodzić. Wiesław Jaszczyński był znakomitym lekarzem, świetnym pilotem i politykiem. Czasem warto sobie uświadomić, że również w tym zawodzie spotyka się cudownych ludzi.