Islam, jedenasta plaga


Andrzej Koraszewski 2017-07-06

Hege Storhaug

Hege Storhaug



Taki tytuł brzmi podejrzanie, może nawet bardziej podejrzanie niż Bóg urojony, List do chrześcijańskiego narodu, czy jakakolwiek inna pozycja na temat zła, jakie niesie za sobą religia. Zakrawa to na oskarżenie, że ta jedna religia jest gorsza niż wszystkie inne. Autorka książki pod tym tytułem (której polskie tłumaczenie ukazało się w księgarniach), jest norweską dziennikarką, stoi na czele organizacji Human Rights Service, od lat występuje w obronie muzułmańskich dziewczynek i kobiet, a jej książka wywołała burzę w Norwegii.

Hege Storhaug wielokrotnie odwiedzała Pakistan i inne kraje muzułmańskie, jej poprzednia książka (wydana w 2006 roku) traktowała o konsekwencjach muzułmańskiej imigracji do Europy. Zbierając materiały do tej książki odwiedziła duże skupiska muzułmańskie w Europie Zachodniej, docierając również do miejsc uznawanych za strefy zakazane.

 

W „Prologu” Autorka opisuje losy kilkorga obywateli norweskich. Pochodzili z różnych krajów, jeden, Arab, został cenionym snajperem w oddziale Państwa Islamskiego,  drugi z Czeczenii, zginął podczas oblężenia Kobane, jego zaledwie nastoletnia ciężarna żona wysadziła się w zamachu samobójczym w Stambule, urodzona w Norwegii Pakistanka wyjechała w 2014 roku z półtorarocznym dzieckiem do Państwa Islamskiego (dziecko tam zostało zabite, prawdopodobnie przez jej męża), pochodzący z Jordanii przewodniczący Związku Muzułmańskiego zaprosił do Norwegii Jusufa Karadawiego, sunnickiego duchownego związanego z Bractwem Muzułmańskim i będącego orędownikiem światowego kalifatu... Co łączy tych ludzi, pyta Hege Storhaug. Wspólnym mianownikiem jest islam, totalitarna ideologia, nie tylko sprzeczna z wartościami demokracji, ale otwarcie je zwalczająca. Wielu muzułmanów pragnie, aby wartości promowane przez ich religię stały się częścią kultury zachodniej.

 

Czy jest możliwe, że rosnące wpływy islamu doprowadzą do załamania się postępu, który kształtował zachodnie społeczeństwa od czasów reformacji i oświecenia? Czy powrócimy do średniowiecza wraz z jego dyktaturą religijną, uciskiem kobiet, brakiem demokracji i brutalnymi konfliktami?

 

Hege Storhaug pisze, że stosunkowo niedawno Norwegia przypominała obecne kraje islamskie. Reformy wyprowadziły ten kraj z biedy i prowincjonalizmu, dyskryminacji i braku szacunku dla drugiego człowieka, zmieniając go w jedno z najbogatszych państw na świecie, w którym nie ma różnic klasowych i wszyscy uczestniczą aktywnie w życiu społecznym.

 

Kiedy w latach 70. ubiegłego wieku na ulicach Oslo pojawili się pierwsi gastarbeiterzy z krajów muzułmańskich, nikt nie dostrzegał w tym problemu, wierzono, że przyjechali na pewien czas, zarobią i wrócą do swoich domów. Stało się jednak inaczej. Dziś w Norwegii jest nieco ponad 4 procent ludności, która ma swoje korzenie w krajach i w religii muzułmańskiej. Mieszkają zazwyczaj w zwartych skupiskach na terenie dużych miast. Imigranci z krajów islamu różnią się od imigrantów z innych obszarów kulturowych, są odporni na integrację, ich instytucje religijne rozciągają bardziej drapieżną kontrolę nad swoimi wyznawcami niż w innych grupach religijnych, nie podzielają i nie akceptują wartości gospodarzy. Wszyscy? Oczywiście, że nie. Wystarczająco wielu, aby zrozumieć, że problem jest poważniejszy niż władze są gotowe to przyznać.

 

Ćwierć wieku temu Hege Storhaug pojechała po raz pierwszy do Pakistanu. Szokiem były instrukcje jej przyjaciółki: nie możesz chodzić sama po mieście bez asysty, nie będziesz wyjeżdżać poza Islamabad, bo tam panuje terror, nie wolno ci mówić o islamie ani o Mahomecie w miejscach publicznych. Czym groziła nieostrożność? Groził gniew ludu lub policji. Gniew muzułmańskiego ludu grozi dziś również na ulicach wielu europejskich miast.

 

Norweska dziennikarka nie ma wątpliwości, że problem muzułmańskiej imigracji jest spowodowany samą naturą islamu, faktem, że w społeczeństwach muzułmańskich górę wzięły elementy radykalne i zwolennicy reform zostali sterroryzowani, a wreszcie tym, że zachodnie elity wybrały opcję zamiatania kłopotów pod dywan i udawania, że nic się nie dzieje.

 

Pierwszy rozdział to raport z utraconego miasta, czyli opowieść o dzisiejszej Marsylii.               

            

Wiosną 2013 roku autorka kupiła w Oslo hidżab i pojechała oglądać miejsca w Europie, gdzie kobieta bez hidżabu może mieć poważne kłopoty.

 

Na pierwszych stronach tego rozdziału znajdujemy interesujące rozważania o blokowiskach . Przywołując francuski raport z 2011 roku pod znamiennym tytułem „Czy Francja może jeszcze integrować imigrantów?”, Storhaug cytuje zdanie z końcowych wniosków tego raportu: „Napływ ludności jest poza kontrolą i przybysze oraz ich dzieci mieszkają skoncentrowani na określonych obszarach geograficznych.” Te „określone obszary geograficzne” to nieodmiennie blokowiska na obrzeżach wielkich miast.

 

Same blokowiska mają swoją historię. Ojcem idei tego urbanistycznego koszmaru był słynny francuski architekt Le Corbusier (Charles-Édouard Jeanneret-Gris), który odpowiadał na wyzwanie swoich czasów, jakim było pragnienie przeniesienia robotników z wilgotnych suteryn i slumsów, jak również zapewnienie przyzwoitych warunków dla masowo napływającej do miast ludności wiejskiej.

 

Le Corbusier miał koncepcję budowania „machin mieszkaniowych”, wierzył – jak pisze Stohaug - w socrealistyczny funkcjonalizm. Te gigantyczne blokowiska miały tworzyć nową rzeczywistość społeczną. I rzeczywiście tworzyły, ale nie była ona taka, jak to sobie wyobrażali jej twórcy. Blokowiska wyrastały jak grzyby po deszczu w całej Europie i wszędzie widzieliśmy podobne zjawisko – przestępczość, terror młodzieżowych gangów, wandalizm skłaniały każdego kto miał najmniejsza szansę do ucieczki, czy to do starych kamienic, czy gdziekolwiek, byle dalej. Blokowiska stawały się siedliskiem najgorzej przystosowanych, ludzi z perspektywą wielopokoleniowej zależności od opieki społecznej.

 

Blokowiska, z których ucieka miejscowa ludność, zasiedlane są imigrantami, którzy tworzą wsparte architekturą getta niemal w pełni izolowane od społeczeństwa gospodarzy. 

 

Doskonale wiedziałem o czym norweska autorka pisze, bo w Szwecji widziałem narodziny tych imigranckich gett i odwiedzałem je często z racji dorabiania jako kurator kilku romskich rodzin z Polski.

 

Zastanawiając się nad pytaniem, czy rzeczywiście już za późno, autorka sięga po inny francuski raport tym razem pod tytułem „Przedmieścia Republiki”. Liczący 2200 stron raport, oparty o trwające ponad rok studia terenowe ostrzega przed wybuchem społecznym  na terenach, gdzie prawo francuskie jest w zastraszającym tempie wypierane przez prawo szariatu. Te przedmieścia wyewoluowały do form „niezależnych państewek islamskich” zdominowanych przez przywódców religijnych. Młode pokolenie tych przedmieść charakteryzuje wcześnie przerwana edukacja, bezrobocie, używanie narkotyków i handel narkotykami. I ten raport jest ponury, napomyka o egzystencjalnym zagrożeniu Francji i jej kultury.

 

Jeśli to zagrożenie się spełni, to Marsylia jest miastem mrocznej przyszłości. Marsylia w 2013 roku miała 800 tysięcy mieszkańców, z czego połowę stanowili muzułmanie. Taksówkarze odmawiają  jazdy do muzułmańskich dzielnic. Autorka zakłada hidżab i jedzie metrem. Wzdłuż bloków ciągnie się śmietnik, mieszkańcy zbędne przedmioty wyrzucają przez okna, ostrzegano ją, żeby nie chodziła zbyt blisko bloków, bo coś może spaść na głowę. Nie widać dorosłych kobiet, nie widać dzieci, nie widać zwierząt.

 

W opis swoich wędrówek po muzułmańskich dzielnicach Marsylii Storhaug wplata wypowiedź francuskiej senator pochodzenia algierskiego, Sami Ghali :

„Wojsko musi zablokować ulice i rozbroić mieszkańców, którzy mają często kałasznikowy, trzeba pozbawić ich narkotyków. Bez stanu wojennego niestety to się nie uda. Patrol policyjny w niczym nie pomoże. Gdy aresztuje się dziesięciu handlarzy narkotykami, dziesięciu innych przejmie pałeczkę, to jest walka z mrowiskiem.”

W centrum Marsylii Hege Storhaug przeprowadza wywiad z kelnerką pochodzącą z Somalii, dziewczyna opowiada jej o kilku latach pracy ojca na dwóch zmianach, żeby tylko uciec z muzułmańskiej dzielnicy. Kiedy przenieśli się do centrum – jak powiedziała dziewczyna – „dopiero wtedy przeprowadziliśmy się do Francji”.

 

Opowieści o szkole w muzułmańskiej dzielnicy są podobnie w różnych europejskich miastach. Dziewczęta z niemuzułmańskich rodzin są stale upokarzane i napastowane, chłopcy są bici. Gwałt jest zamieniony w igraszkę. Dominują języki ojczyste, a francuski jest kaleczony nawet przez nauczycieli. W bloku incydenty z sąsiadami nie skłaniają do szukania pomocy policji. Policja pojedzie, sąsiedzi zostaną. Wezwanie policji może drogo kosztować. Ostatnie lata to systematyczna i szybka radykalizacja mieszkańców muzułmańskich dzielnic. Szukając źródeł radykalizacji, nieodmiennie trafiamy do meczetów.

 

Kolejne jest Malmö, szwedzkie miasto, w którym mieszkałem przez kilka lat. Opowieści mieszkańców, delikatnie mówiąc, szokujące, potrącanie na ulicach, plucie, wyzwiska, podpalenia mieszkań, w jednej z dzielnic trzykrotne podpalenie przedszkola, nagminne podpalanie piwnic, które często ostatecznie są na stałe zamykane. Walki gangów narkotykowych, nierzadko z wynikiem śmiertelnym. Kiedy w jakiejś dzielnicy Szwedzi stawali się mniejszością, agresja natychmiast rosła. W 2014 roku związek pracowników medycznych pogotowia zażądał wyposażenia jakie mają pracownicy Czerwonego Krzyża w strefie wojennej – hełmy i kamizelki kuloodporne. Pracownicy, którzy przeżyli napaść, bardzo często rezygnują z pracy i szukają innego zawodu.

 

Storhaug opisywała Malmö z 2013 roku. Jest rok 2017. Czytam artykuł Nicolaia Sennelsa, pod tytułem „Szwecja na skraju wojny domowej”. Siły porządkowe błagają o pomoc, znajdujemy się o krok od konieczności wojskowej interwencji międzynarodowej, wyciekł tajny raport, z którego wynika że dziś w Szwecji jest   61 obszarów bezprawia. Komendant policji, Dan Eliasson, przed kamerami telewizji błagał o pomoc, ostrzegając, że siły policyjne nie mają już możliwości chronienia prawa. Zajmujący się problematyką kryzysów społecznych szwedzki naukowiec, który przez lata pracował dla ONZ, Johan Patrik Engellau, ostrzega:

“Obawiam się, że jest to koniec dobrze zorganizowanej, porządnej i egalitarnej Szwecji jaką znaliśmy. Osobiście nie byłbym zdziwiony, jeśli dojdzie do jakiejś formy wojny domowej. W niektórych miejscach prawdopodobnie ta wojna już jest.”

Szwecja, którą znam, była krajem niesłychanie życzliwym i otwartym dla imigrantów. Gdziekolwiek miał miejsce poważny kryzys, wkrótce uchodźców z tego regionu można było spotkać na ulicach szwedzkich miast. Oczywiście, że były problemy z przestępczością imigrantów. W więzieniach często było więcej cudzoziemców niż Szwedów. Oczywiście, że istniała w społeczeństwie nieufność do imigrantów i na zaufanie trzeba było ciężko zapracować, teraz jednak nie tylko ilość przeszła w jakość, pojawił się problem przybyszów wyposażonych w ideologię nastawioną nie na integrację, a na podbój. Uciekając od nazwania tego problemu po imieniu władze szwedzkie, podobnie jak władze francuskie, brytyjskie, holenderskie lub belgijskie uciekały w kłamstwo, w zaprzeczenie, co nie tylko nie łagodzi problemu, ale powoduje gwałtowny wzrost ksenofobii wśród rdzennej ludności.

 

Islam dążący do światowego kalifatu, do podboju świata, przekonujący swoich wyznawców o ich wyższości, jest rzeczywiście ideologią totalitarną. Z największą zajadłością rzuca się na własnych wyznawców, którzy nie widzą sprzeczności między swoją religią a wartościami demokracji, ci próbują ukryć się wśród gospodarzy. Obszary bezprawia rządzone są jednak przez imamów, których religijna policja rekrutuje się z najbardziej zradykalizowanych i którzy nie cofają się przed rządami terroru. Ten islam jest jedenastą plagą i książka norweskiej autorki doskonale to pokazuje.



Hege Storhaug: Islam - jedenasta plaga, Wydawnictwo "Stapis", Katowice 2017, str. 335, tłumaczenie: Anna Nikolewicz, wstęp Piotr Ibrahim Kalwas.