Brudne interesy zaangażowanych i zatroskanych


Andrzej Koraszewski 2017-07-03


Kaznodzieje prawią, mafiozi klaskają, idealizm nie jest wrogiem handlu, jak pisał niegdyś Leszek Kołakowski. Amerykański ekonomista, Bruce Yandle wprowadzenie prohibicji podsumował krótko: „baptyści i przestępcy”. Skuteczna koalicja między nadętymi moralistami i pozbawionymi wszelkich skrupułów szmuglerami alkoholu, która przyniosła regulacje prawne nadzwyczaj korzystne dla przestępców i radujące serca moralistów oraz fatalne dla społeczeństwa.

Jak pisał Yandle, baptyści stworzyli idealne warunki dla przestępców ponieważ politycy udają, że kierują się szlachetnym celem społecznego dobra również wtedy, kiedy wspierają interesy jakiegoś biznesu. Dziś nie jest inaczej pisze Matt Ridley na łamach londyńskiego „Timesa” . Jego zdaniem najwyraźniej widać to w takich dziedzinach jak rolnictwo i ochrona środowiska.


Od ponad  ćwierć wieku obserwuję wszystko, co Ridley pisze i zgadzając się z nim w większości spraw, mam problem z jego bezkompromisową oceną polityki rolnej. Jego zdaniem wszelkie subsydia są zawsze złe, antyrynkowe i uzależniające, moim zdaniem to prawda, ale wyjście z wieloowiekowej dyskryminacji sektora rolnego wymaga okresowej nadzwyczajnej polityki. Jeśli Matt Ridley tego nie rozumie, to zapewne dlatego, że Wielka Brytania była pionierem na polu chronienia swoich rolników, skutecznie kładąc kres podziałowi gospodarki na nowoczesny przemysł i średniowieczne metody produkcji żywności. W późniejszym okresie Brytyjczycy stanowczo sprzeciwiali się, by inni robili to samo, co oni sami zrobili pierwsi. Nie ma szans na prawdziwą gospodarkę rynkową, jeśli znacząca część gospodarki pozostaje w systemie feudalnym. Niewidzialna ręka rynku działa, ale tylko, jeśli nie majstrują przy niej takie lub inne mafie. Pozostaje jednak zgoda co to tego, że wszelkie subsydia są antyrynkowe i uzależniające (chociaż czasem naprawa rynku wymaga zastosowania teoretycznie antyrynkowych środków, a największą trudnością jest wygaszanie nadzwyczajnych środków w miarę osiągania rynkowej równowagi).

 

W najbardziej rozwiniętych krajach, takich właśnie jak Wielka Brytania opinia Matta Ridley’a nie jest pozbawiona racjonalnych podstaw.

 

„Rolnicy – pisze – twierdzą z dumą, że karmią głodny świat i chronią środowisko przed jego dewastacją, ale w rzeczywistości bronią systemu subsydiów, który hamuje innowacyjność, daje im zabezpieczenie emerytalne i podnosi ceny ziemi.” (Ridley wie co mówi, jest arystokratą, posiadaczem ziemskim, a więc i formalnym beneficjentem tego systemu, z czego, o ile wiem, nie korzysta.)                                     


Inną grupą domagającą się nieustannie państwowego interwencjonizmu, regulacji i niebotycznych subsydiów są środowiskowcy. Organizacje takie jak Greenpeace, Friends of the Earth czy World Wide Fund For Nature to międzynarodowe konglomeraty dysponujące ogromnymi pieniędzmi, z których więcej przeznaczają na lobbing i propagandę niż na faktyczną ochronę środowiska. Próba dyskusji o metodach i priorytetach kwitowana jest zarzutami na temat moralności.  


Zdaniem Matta Ridley’a przynajmniej niektóre z priorytetów zielonego lobby są wątpliwe. Wielkie i zbiurokratyzowane organizacje wydają się być bardziej zainteresowane różnego rodzaju kampaniami, konferencjami, raportami niż praktyczną działalnością. Organizacje te powinny być oceniane przez pryzmat faktycznych efektów, a nie ich dobrych chęci, tymczasem to deklarowane intencje są głównym powodem skuteczności ich oddziaływania na władze. Jego zdaniem pora, żeby zacząć reformy tak polityki rolnej, jak i polityki ochrony środowiska. Czas zacząć nagradzać tych, którzy przyczyniają się do większej innowacyjności w rolnictwie, do redukcji stosowanych pestycydów, czy do bardziej nowoczesnego podawania nawozów, pora przestać szykanować nowe technologie takie jak GMO, czas zacząć nagradzać tych, którzy rzeczywiście przyczyniają się do zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych, a nie tylko tych, którzy wyciągają z publicznej kasy pieniądze za niszczenie krajobrazu i szkodliwe dla ptaków (delikatnie mówiąc, mało skuteczne jako producent energii) farmy wiatraków czy paneli słonecznych.


Prawdopodobnie jest w tym wszystkim wiele racji i warto o tym spokojnie dyskutować. Wiemy już z dużą pewnością, że centralne planowanie przynosi więcej szkód niż pożytku, że interwencje państwa w gospodarkę częściej zawodzą niż są skuteczne, a kiedy są skuteczne to raczej przez krótki okres czasu, póki gapowicze nie zorientują się, że pieniądze od biurokratów są pewniejsze i łatwiejsze niż pieniądze, które trzeba zdobywać w grze rynkowej, ponieważ te drugie wymagają robienia czegoś, co jednak komuś autentycznie służy, a pieniądze z kasy publicznej wyprowadza się posiadając umiejętność pisania podań, które zawierają stosowne fragmenty z kazań zatroskanych moralistów.      


Patrząc na to wszystko z mojej dobrzyńskiej pustelni odnoszę wrażenie, że dotychczasowa heroiczna walka z ociepleniem nie oddaliła ani o pół dnia zagrożeń, jakie niosą zmiany klimatyczne, natomiast oddala moment łagodzenia skutków, które te zmiany już przynoszą.


Na tym polu bodaj najpoważniejszą sprawą jest kwestia zaopatrzenia w wodę. W moim odczuciu jest to bezwzględny priorytet, tak w Polsce, jak i w skali  światowej. Powtarzające się susze, drastyczne obniżenie się poziomu wód gruntowych, nie powodują jeszcze braku wody w kranach polityków. Odpowiedzią na to narastające zagrożenie powinna być nowa gospodarka wodna, szybkie przestawienie znacznej części produkcji rolnej na nawadnianie kropelkowe, większy odzysk wody ze ścieków komunalnych i jej wtórne zużycie w rolnictwie, większa kontrola pobierania wody gruntowej, ale również stawka na małe elektrownie wodne dla powstrzymania tempa spływania wody do morza. Niezbędne jest również drastyczne obniżenie zużycia wody w gospodarstwach domowych. Skuteczne technologie są już wypracowane, brak świadomości tego zagrożenia i politycznej woli.


Trudno się nie zgodzić z Mattem Ridley’em, że dziś, podobnie jak w przeszłości, wspólnota interesów ludzi żyjących z głoszenia pobożnych życzeń i amatorów łatwych pieniędzy z publicznej kasy utrudnia racjonalną dyskusję o tym, co możemy i co powinniśmy zrobić w sytuacji narastającego zagrożenia, które w pewnym momencie może przerodzić się w prawdziwą katastrofę.


Poniżej film o tym, gdzie warto szukać technologii i wzorów działania.