Przestańcie próbować ratować Izrael


Liat Collins 2017-06-05

Ratusz Tel Awiwu oświetlony w solidarności z Egiptem po zamachu, który kosztował życie co najmniej 29 koptyjskich chrześcijan w pobliżu Kairu. (zdjęcie: TAMARA ZIEVE)
Ratusz Tel Awiwu oświetlony w solidarności z Egiptem po zamachu, który kosztował życie co najmniej 29 koptyjskich chrześcijan w pobliżu Kairu. (zdjęcie: TAMARA ZIEVE)

No i mamy to znowu. Taka była moja pierwsza myśl, kiedy 29 maja przeczytałam informację Tamary Zieve z “Jerusalem Post”, że powstała nowa grupa, by powiedzieć Izraelczykom, jak zła jest ich sytuacja.

Według informacji, organizacja – kolejna organizacja – nazywa się SISO (“Save Israel, Stop the Occupation” [Uratuj Izrael, zakończ okupację]) i “apeluje do Żydów zarówno w Izraelu, jak na całym świecie, by przyłączyli się do wezwania do zakończenia konfliktu izraelsko-palestyńskiego”.

Nie apeluje to do mnie; to kwestia smaku.


SISO koncentruje się na dwóch sprawach, które uważa za nowe, chociaż mój Facebook nieustannie jest tego pełen. Ten stary-nowy nacisk jest na, według informacji Zieve, “społeczne i ekonomiczne koszty dalszych rządów Izraela na terytoriach spornych oraz próba obalenia poglądu, że konflikt jest nie do rozwiązania, przez naświetlenie innych długich konfliktów, które zostały rozwiązane, mimo że wydawały się ‘beznadziejne’”. Ich strona Facebooka twierdzi, że:

 

„SISO jednoczy postępowe siły żydowskie w Diasporze z inicjatywami izraelskimi do skoordynowanego działania i wspólnego wpływu dla zakończenia okupacji.

 

Działamy z miłości do Izraela i z oddania jego przyszłemu dobrostanowi. Wiemy, że okupacja jest szkodliwa zarówno dla Izraelczyków, jak dla Palestyńczyków. I wiemy, że istnieje alternatywa. Okupacja musi się skończyć. Popieramy rozwiązanie w postaci dwóch państw, ale jeśli nie nastąpi to wkrótce, Izrael musi przyznać pełne prawa Palestyńczykom na tak długo, jak długo są pod jego panowaniem”.

 

Byłabym jednak zdziwiona, gdyby okazało się, że te pełne prawa polityczne obejmują oczekiwania płacenia podatków i służby w armii.

SISO została założona w zeszłym roku jako “pobudka” przed 50. rocznica wojny 6-dniowej.

Ta rocznica jest mniej pobudka, a bardziej przypomnieniem alarmujących zagrożeń, jakie istniały przed czerwcem 1967 r.

Triumfem narracji nad historią jest to, że Izrael umyślnie “podbił” Zachodni Brzeg, “wschodnią” Jerozolimę, Wzgórza Golan, Gazę i Synaj w 1967 r. „Bardzo nam przykro, że wygraliśmy”, jak to ujął satyryk Ephraim Kishon w książce o tym samym tytule.  

Wierzę, że gdyby Izrael przegrał w 1967 r. (jak tego oczekiwał świat arabski), istotnie zapobiegłoby to wojnie Jom Kipur – nie byłoby dłużej Izraela.

Po pięćdziesięciu latach trudno wyobrazić sobie choćby jedną NGO w kraju muzułmańskim, stworzoną, by spróbować złagodzić warunki Żydów “pod okupacją” (nie mówiąc już o grupie ponad 50, jak te, które podobno popierają SISO). Nie jest łatwo wyobrazić sobie znaczącą populację żydowską, pozostawioną przy życiu. Dzisiaj populacja kraju liczy 8,7 miliona, z czego niemal 75 procent to Żydzi.

Podobnie, gdyby Izrael przegrał wojnę Jom Kipur, byłby to koniec państwa żydowskiego. To było oczywistą intencją sąsiadujących państw arabskich, kiedy raz jeszcze, ignorując błagania, by nie atakowały (i ignorując spektakularnie marne wyniki ich poprzednich prób pobicia Izraela), rozpoczęli ofensywę z wielu stron.

Przynajmniej zwycięstwo izraelskie z 1973 r. utorowało drogę dla Egiptu, a później Jordanii, do zrozumienia, że wojna nie odniesie sukcesu i zawarto pokój – chociaż zimny.

Palestyńczycy także mogli mieć pokój, gdyby to było ich celem.

Czy jest 50 organizacji skłonnych to naciskania na Palestyńczyków, by zawarli pokój z Izraelem? 30? 20? czy jest ktokolwiek z kreatywną i moralną ideą uratowania Palestyńczyków przed nimi samymi? Nie potrzebuję przemysłu NGO, żeby mi powiedział, że nie wszystko jest dobrze, ani dla Izraelczyków, ani dla Palestyńczyków – chociaż, biorąc pod uwagę fakt, że przez ostatnie 20 lat zasadniczo rządzili się sami na Zachodnim Brzegu i w Gazie, i nie stworzyli modelu demokracji, nie myślę, że cała wina leży po stronie Izraela.

Jestem wystarczająco stara, by pamiętać “stare, złe dni”, przed rozmowami pokojowymi, kiedy ludzie znali słowo “salaam”, ale nie znali słowa “intifada”. Terroryzm nie był wynikiem murów i posterunków drogowych. Bariery i punkty kontrolne powstały, by uporać się z terroryzmem.

W Dniu Jerozolimy w zeszłym tygodniu, zaznaczającym zjednoczenie stolicy pół wieku temu, jedni z moich przyjaciół świętowali tradycyjny Taniec Flag na Starym Mieście. Inni przyjęli mniej wyzywające podejście i rozdawali kwiaty i przesłania pokoju mieszkańcom arabskim.

Wiece i protesty przybierały różne formy, ale jedna rzecz jest pewna: nic dobrego nie może wyjść z czegoś nazwanego “dniem wściekłości” tego typu, jaki często urządzają Palestyńczycy.

Trudno dojść do tego, ilu ludzi uczestniczyło w wiecu w Tel Awiwie 27 maja, zorganizowanego przez Peace Now wraz z innymi organizacjami lewicowymi tego typu, do jakiego apeluje teraz SISO. Doniesienia wspominają mgliście o „tysiącach”.

Mam przyjaciół, którzy tam poszli. Mam wielu więcej przyjaciół, którzy nie poszli. Niemniej wszyscy moi przyjaciele – z lewa, z prawa i z centrum – chcą pokoju.

Wielu Amerykanów wykorzystało Memorial Day jako okazje do zakupów i barbecue. W Izraelu Dzień Pamięci jest ponury. Zbyt wielu ludzi ma imię, które wspominają w ten dzień, a właściwie przez cały rok.

Izraelczycy nie potrzebują kazań o zaletach pokoju.

Późno wieczorem 27 maja ratusz w Tel Awiwie oświetlono flagą egipską na znak solidarności z ofiarami najnowszego ataku na chrześcijan koptyjskich, z których 29 zostało zabitych.

24 maja światła biur miejskich utworzyły flagę Wielkiej Brytanii, by okazać współczucie 22 ofiarom terrorystycznego zamachu dżihadystów w Manchesterze.

Świat mniej uwagi poświęcił chrześcijańskim ofiarom na Filipinach w wyniku napadu islamistycznego w południowym mieście Marawi. Trzej policjanci zabici w dwóch wybuchach bomb, dokonanych podobno przez związaną z ISIS grupę w Dżakarcie 24 maja, także przemknęły pod dziennikarskim radarem, ale można przeciągnąć linię między wszystkimi tymi potwornościami.

“Okupacja” nie jest problemem. Izrael nie jest problemem; jest częścią rozwiązania.

Na wiecu w Tel Awiwie odczytano list od prezydenta Autonomii Palestyńskiej, Mahmouda Abbasa, w którym napisał: “Nadeszła pora, by państwo Izrael zakończyło okupację i uznało nasz kraj”.

To uchodzi za oświadczenie pokoju od Abbasa.

Trwające finansowanie podżegania i płacenie wynagrodzeń rodzinom terrorystów i “męczenników” mówi coś innego.

Wzywanie do naciskania na Izrael – i tylko na Izrael – by “zaryzykował dla pokoju”, nie zostanie dobrze przyjęte przez olbrzymia większość nas tutaj w Izraelu, którzy mamy żyć, lub próbować żyć, z konsekwencjami tego ryzykowania.

Według Al-Dżaziry, 137 państw członkowskich ONZ uznaje „Palestynę”, niemniej Palestyńczycy zapamiętale bronią przyznanego im przez ONZ statusu „wiecznych uchodźców”.

Mają własny parlament, ale nie organizują wyborów; mają własne prawa, więzienia i system edukacyjny.

Międzynarodowe środki pomocowe giną na kontach ich polityków lub są wydawane na propagowanie kultu męczeństwa i cierpiętnictwa.

Ci, którzy naprawdę są zatroskani o pokój i demokrację, nie potrzebują SISO. Potrzebują STOP  - Stop The Oppression of Palestinians – przez kierownictwo palestyńskie.

 

Stop trying to save Israel

Jerusalem Post, 1 czerwca 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Liat Collins

Urodzona w Wielkiej Brytanii, osiadła w Izraelu w 1979 roku i hebrajskiego uczyła się już w mundurze IDF, studiowała sinologię i stosunki międzynarodowe. Pracuje w redakcji “Jerusalem Post” od 1988 roku. Obecnie kieruje The International Jerusalem Post.