Wielka plaga gatunków inwazyjnych


Marcin Kruk 2017-05-29


Czy to ja ich prowokuję, czy to tak jest z młodymi ludźmi, że czasami nie można z nimi wytrzymać i właśnie za to ich lubimy? Owszem prawdą jest, że zleciłem napisanie wypracowanie o gatunkach inwazyjnych. Trzy lata temu zdziwiłem się, kiedy Marysia pojawiła się w naszym gimnazjum, bo Maryś w szkole od lat nie było. Grzeczna dziewczynka, z dobrego domu, pilna uczennica, nie powiem. Wyrosła przez te trzy lata, rok w rok świadectwa z paskiem, żadnych wyskoków, aż tu nagle, otwieram zeszyt i czytam:

Na początku nie było słowa, więc można by podejrzewać, że przynajmniej było cicho, ale to nie jest pewne, bo nie było również ucha, a przecież od czasu do czasu mogło coś ... rąbnąć. Był habitat, ale paskudny, więc nic w nim nie mieszkało. Zero różnorodności, siara w kominie hydrotermalnym i gorąc wielki. Pierwszy gatunek inwazyjny pojawił się przypadkiem, po milionach lat kombinowania jakby tu zaistnieć.

 

Raz zaistniawszy posiadł inwazyjny gatunek  habitat i rozmnażał się w tempie bliżej nieznanym. Jeśli rozmnażał się jak bakterie, to robił to szybko, generacje pędziły jak szalone, wylewał się pierwszy gatunek inwazyjny poza habitat, a korzystając z losowych mutacji przystosowywał się do nowych warunków, jakoś. Z pewnością nie było mu lekko, ani na duszy, ani tak w ogóle. Seksu nie było, tlenu nie było, piekło i rozmnażanie się przez podział. Jak w takich warunkach można planować jakąś bioróżnorodność?

 

Niczego nie dawało się planować, trzeba było czekać, co życie przyniesie. Generacje zmieniały się z godziny na godzinę, miliony lat uciekały jak chwile, co i rusz musiały się te bakterie dostosowywać do czegoś innego, bo chociaż chyba tak wielkiego zróżnicowania tego habitatu to raczej nie było, a z drugiej strony, kto wie jak to wyglądało z punktu widzenia bakterii. A to temperatura się zmieniała, a to ciśnienie malało, albo rosło, a to siarki nagle był niedobór, różne nieszczęścia te biedactwa spotykały i albo się dostosujesz, albo koniec trasy, przestajesz się dzielić i twoje geny wypadają z gry.

 

Szczęśliwcy jadą dalej, pracując na nową jakość bioróżnorodności, zmieniając habitat i czerpiąc przyjemność chwilowo tylko z dzielenia się co jakiś czas.

 

Żeby się dzielić trzeba mieć energię i tu właśnie jest  pies pogrzebany. Siarki niedobór bywał czasem, to niektóre zaczęły na słońce patrzyć z pożądaniem, a inne szukały nowych suplementów diety pożerając bliźnich.

 

Jak się pojawił drugi gatunek inwazyjny przez oddzielenie się od tego pierwszego, to się zjadać zaczęły i Pan Bóg zastanawiał się nawet, czy ich od razu nie utopić, ale techniczne to było utrudnione, bo oba gatunki inwazyjne w oceanie żyły i jak takie utopić?

 

Te, co to energię odnawialną ze słońca brały, w końcu zaczęły tlen uwalniać i Pan Bóg odetchnął z ulgą, bo wcześniej to naprawdę nie było czym oddychać. Tak czy inaczej, coś się w tym wszystkim narobiło, bo zaczęły te gatunki dzielić się w szybszym tempie.

 

Nie tylko gatunki żywe wędrowały, ale i kontynenty, jedne w jedną, inne w drugą, dokładnie nie wiem, ale nie stały w miejscu jak Pan Bóg przykazał. Czas mijał, zaczęła się inwazja gatunków na lądy, które dostarczały różnych habitatów jak również izolacji, co powodowało, że ta ewolucja robiła co chciała bez żadnego porządku. Tyle że bliźni pozostał ważnym, a może nawet najważniejszym źródłem energii.

 

Jak ewolucja wpadła na pomysł rozmnażania się płciowego, tego nie wiemy, ale chyba nikt nie sugeruje, że to była decyzja odgórna. To raczej zaczęło się spontanicznie. Musiało życie eksperymentować, bo inaczej tego nie widzę. Może nawet mama ma rację i najpierw to poszło z kwiatka na kwiatek, a potem już było z górki. To może być ważne dla sporów o gatunki inwazyjne, bo żeby były różne gatunki, to musi być między nimi bariera. Nie mogą się ze sobą krzyżować, najpierw z powodu  jakichś barier fizycznych, a potem różnie sobie ewoluują i pojawia się bariera biologiczna. Te fizyczne bariery, odległe kontynenty, wyspy, góry spowodowały, że powstawała odmienna bioróżnorodność.

 

Różnie to z tymi fizycznymi barierami bywa, czasem zmienia się klimat i gatunek inwazyjny może przejść po lodzie, a czasem morze wysychało i można było przejść po lądzie, a czasem prądy morskie przewoziły najeźdźców na naturalnych tratwach, ale i tak długo się ta odmienna bioróżnorodność trzymała, póki nie pojawił się najbardziej inwazyjny gatunek, czyli my.

 

Trochę mi się to wszystko plącze, bo w środy mamy biologię po religii i sama już nie wiem jak to jest, czyli jak było. Kiedy Pan Bóg tego człowieka na swoje podobieństwo stworzył, to od razu zauważył, że coś jest nie tak. Tu są jednak sprzeczne zeznania. Pierwsze, dotyczące czasu zdarzenia. Ksiądz katecheta za Darwinem nie przepada, a o geologii rozmawiać nie chce, raczej daje do zrozumienia, chociaż nie wiadomo, co chce przez to powiedzieć. W to, że Pan Bóg stworzył to wszystko sześć tysięcy lat temu, to raczej ciężko uwierzyć, ale niektórzy potrafią. Tak, czy inaczej, raczej wcześniej niż później, człowiek się pojawił i zaczął się kręcić niemiłosiernie, a na dodatek zmyślny był i nie tylko sobie, ale i innym gatunkom inwazyjnym dostarczał transportu. 

 

Przewoził człowiek te gatunki inwazyjne, czasem z potrzeby, czasem przypadkiem, a czasem tak sobie, bo nie wiedział nawet, że nie powinien. Wszyscy teraz na niego krzyczą, ale czy to jego wina? Czy naprawdę Pan Bóg musiał tworzyć coś takiego na swój obraz i podobieństwo? Komu to właściwie było potrzebne? Tylko namieszaliśmy i teraz musimy gatunki ratować, które przedtem mogły wymierać sobie na własną rękę.

 

Wniosek to właściwie pozostaje jeden, musimy najeźdźcom powiedzieć nie, ale czy oni nas posłuchają?

 

P.S. Szopów u nas nie ma, a szkoda, bo ja je bardzo lubię.

 

***

Narysowałem Marysi uśmiechniętego kotka postawiłem piątkę  i wpadłem w zadumę, a potem, machnąłem ręką i sięgnąłem po kolejny zeszyt zastanawiając się, czy słusznie.