Wiatr jest czymś nieistotnym dla debaty o klimacie i energii


Matt Ridley 2017-05-25


Global Wind Energy Council opublikowała niedawno najnowszy raport, chełpiąc się radośnie, że “szybki wzrost energii wiatrowej na globalnym rynku energii kontynuuje w szalonym tempie po ogłoszeniu, że turbiny o łącznej mocy ponad 54 gigawatów czystej, odnawialnej energii wiatrowej zainstalowano w zeszłym roku na całym świecie”.

Z takiego oznajmienia i z obowiązkowych zdjęć wiatraków w każdej publikacji BBC lub reklamie na lotnisku można odnieść wrażenie, że energia wiatrowa daje dzisiaj olbrzymi wkład w energię zużywaną przez świat. Byłoby to błędne wrażenie. Jej wkład jest po dziesięcioleciach – nie, po stuleciach – rozwoju nadal groteskowo trywialny.


Nawet razem wzięte, wiatr i panele fotowoltaiczne dostarczają mniej niż 1 procent globalnego popytu na energię. Z opublikowanego przez Międzynarodową Agencję Energetyczną w 2016 r., “Key Renewables Trends”, dowiadujemy się, że wiatr dostarczył w 2014 r. 0,46 procent globalnej konsumpcji energii, a słońce i pływy razem 0,35 procenta. Pamiętajmy, to jest totalna energia, nie tylko elektryczność, która stanowi mniej niż jedną piątą energii finalnej, a reszta to paliwa stałe, gazowe i płynne, które wykonują ciężką pracę ogrzewania, transportu i przemysłu.


[Jeden z krytyków sugerował, że powinienem był użyć zamiast tego dane BP, które pokazują, że wiatr osiągnął 1,2% w 2014 r. a nie tylko 0,46%. Zdecydowałem inaczej głównie dlatego, że do tej liczby dotarto przez fałszywe przesadzenie rzeczywistej produkcji farm wiatrowych, potrajając ją, by wziąć pod uwagę, że farmy wiatrowe nie marnują dwóch trzecich energii w postaci ciepła; drugim powodem było to, że źródłem danych jest kompania naftowa, co dałoby zielonym pretekst do zbycia ich, podczas gdy IAE jest nie do podważenia. Nadal jednak są to bardzo małe ilości, więc nie czyni to wielkiej różnicy.]


Nie jest trudno znaleźć takie dane liczbowe, ale nie figurują one na pierwszych miejscach w raportach o energii pisanych przez lobby źródeł energii zawodnej (słońca i wiatru). Ich sztuczką jest chowanie się za oświadczeniem, że blisko 14 procent energii świata jest odnawialne, z sugestią, że chodzi o wiatr i słońce. W rzeczywistości olbrzymia większość – trzy czwarte – to biomasa (głównie drewno), a bardzo dużą częścią tego jest „tradycyjna biomasa”; gałęzie i pnie oraz nawóz palone przez biednych w domach, żeby na tym gotować. Ci ludzie potrzebują tej energii, ale płacą wielką cenę problemami zdrowotnymi spowodowanymi inhalacją dymu.


Nawet w bogatych krajach bawiących się z subsydiowaną energią wiatrową i słoneczną,  olbrzymia porcja ich odnawialnej energii pochodzi z drewna i wody, niezawodnych źródeł odnawialnych. Tymczasem światowy popyt na energię rośnie od niemal 40 lat w tempie około 2 procent rocznie. Między 2013 a 2014 (znowu według danych Międzynarodowej Agencji Energetycznej) wzrósł o tuż poniżej 2 tysiące terawatogodzin.


Gdyby turbiny wiatrowe miały zaspokoić cały ten wzrost, ale nic ponadto, ile trzeba by było budować ich rocznie? Odpowiedź brzmi: niemal 350 tysięcy, ponieważ turbina o mocy dwóch megawatów może wyprodukować około 0,005 terawatogodziny rocznie. To jest półtora razy więcej niż zostało zbudowane na świecie, od kiedy rządy zaczęły wlewać fundusze konsumentów w ten tak zwany przemysł na początku lat 2000.


Przy gęstości – z grubsza – 20 hektarów na megawatt, co jest typowe dla farm wiatrowych, tak wiele turbin wymagałoby obszaru połowy wielkości Wysp Brytyjskich włącznie z Irlandią. Co roku. Gdybyśmy to robili przez 50 lat, pokrylibyśmy farmami wiatrowymi każdy kilometr kwadratowy obszaru wielkości połowy Rosji. Proszę pamiętać, że to by tylko zaspokoiło nowy popyt na energię, a nie zastąpiło olbrzymiej istniejącej produkcji energii z paliw kopalnych, które obecnie zaspokajają 80 procent globalnych potrzeb energetycznych.


Nie ma też nadziei, że turbiny wiatrowe staną się wydajniejsze. Istnieje granica tego, ile energii można wydobyć z wiatru – prawo Betza – i turbiny wiatrowe już są tej granicy bliskie. Ich wydajność określa dostępność wiatru, ta zaś zmienia się jak chce, z sekundy na sekundę, z dnia na dzień, z roku na rok.


Jako maszyny turbiny wiatrowe już są całkiem dobre; problemem jest sam wiatr, a tego nie możemy zmienić. Chodzi o wahający się strumień energii o niskiej gęstości. Ludzkość dawno temu przestała używać wiatru do transportu i siły mechanicznej i miała po temu powody. Po prostu wiatr jest zbyt zawodnym źródłem.


Jeśli chodzi o zużycie zasobów i wpływ na środowisko, bezpośrednie skutki turbin wiatrowych – zabijanie ptaków i nietoperzy, zatapianie betonowych fundamentów głęboko w  ziemię  - jest wystarczająco złe. Czego się jednak nie widzi i o czym się nie pamięta, jest zanieczyszczanie tworzone w Mongolii Wewnętrznej przez wydobywanie metali ziem rzadkich do magnesów w turbinach. Tworzy to toksyczne i radioaktywne odpady na olbrzymią skalę i dlatego zwrot „czysta energia” jest chorym dowcipem, a ministrowie powinni wstydzić się za każdym razem, kiedy go wypowiadają.


Dalej jest jeszcze gorzej. Turbiny wiatrowe, poza łopatami z włókna szklanego, są głównie zbudowane ze stali z podstawą z betonu. Na jednostkę produkcji potrzebują około 200 razy więcej materiału niż nowoczesna turbina gazowo-parowa. Stal produkuje się przy użyciu węgla, nie tylko po to, by dostarczyć ciepło dla stopienia rudy, ale by dostarczyć węgla do stopu. Cement także jest często produkowany przy użyciu węgla. Maszyneria do produkcji „czystej i odnawialnej” energii jest produktem gospodarki opartej na paliwach kopalnych, głównie na węglu.


Turbina o dwóch megawatach waży około 250 ton, włącznie z wieżą, gondolą, wirnikiem i łopatami. Globalnie potrzeba około pół tony węgla dla wyprodukowania tony stali. Dodajmy kolejne 25 ton węgla do wyprodukowania cementu i mówimy o 150 tonach węgla na turbinę. Gdybyśmy mieli budować 350 tysięcy turbin wiatrowych rocznie (lub mniejszą liczbę większych turbin) tylko po to, by dotrzymać kroku rosnącemu popytowi na energię, wymagałoby to 50 milionów ton węgla rocznie. To jest około połowy produkcji UE.


Przepraszam, jeśli już o tym słyszeliście, ale mam komercyjny interes w węglu. Obecnie okazuje się, że węgiel daje mi również komercyjny interes w „czystej”, zielonej energii wiatrowej.


Podaję te liczby, żeby pokazać, że jest całkowicie daremne zakładanie, że energia wiatrowa może w jakiś znaczący sposób przyczynić się do światowej podaży energii, nie mówiąc już o redukcji emisji, bez zrujnowania planety. Jak lata temu wskazywał nieżyjący już David MacKay, arytmetyka przemawia przeciwko takim zawodnym źródłom odnawialnym.


MacKay, były główny doradca naukowy Department of Energy and Climate Change,  powiedział w ostatnim wywiadzie przed swoją tragiczną śmiercią w zeszłym roku, że myśl, iż energia odnawialna mogłaby zaspokajać potrzeby energetyczne Wielkiej Brytanii, jest „okropnym urojeniem” – ponieważ nie ma wystarczająco dużo ziemi.


Prawdą jest, że jeśli chcemy dostarczać energii dla cywilizacji z mniejszą ilością emisji gazowych, to powinniśmy skupić się na przesunięciu wytwarzania elektryczności, ciepła i transportu na gaz ziemny, którego dające się wydobyć rezerwy – dzięki wierceniu poziomemu i szczelinowaniu – są znacznie obfitsze niż kiedykolwiek mogło nam się śnić. Jest to także paliwo kopalne o najniższych emisjach ze wszystkich paliw kopalnych, a więc natężenie emisji może w rzeczywistości spaść, podczas gdy nasza zamożność będzie nadal rosła. Dobrze.


I włóżmy trochę tego tworzonego bogactwa w energię jądrową, w rozszczepianie i fuzję, żeby mogły przejąć dostawy energii od gazu w drugiej połowie stulecia. To jest możliwa, czysta przyszłość. Wszystko inne jest działalnością politycznej ułudy, która w rzeczywistości jako polityka klimatyczna odnosi skutki odwrotne od zamierzonych, a co najgorsze, haniebnie obrabowuje biednych, by wzbogacić bogatych.  

 

Pierwsza publikacja na łamach Spectatora.

Wind is an irrelevance to the energy and climate debate

Rational Optimist, 15 maja 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Matt Ridley


Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us H