Poświąteczna refleksja: wymuszanie poczucia winy


Lucjan Ferus 2017-04-23


Parę lat temu (2011r.), kiedy jeszcze współpracowałem z Racjonalistą, zdarzyło mi się czekać trzy miesiące na wiadomość od Redakcji w sprawie opublikowania jednego z moich tekstów. Tekst ów jednak nie zyskał uznania ze strony Redaktora Naczelnego portalu (opublikowany został 3 lata później już w „Listach z naszego sadu”), a uzasadnieniem odmowy było: „Jak długo jeszcze można się pastwić nad starymi chrześcijańskimi mitami?”.


Święta wielkanocne (bożonarodzeniowe zresztą także) są zawsze doskonałą okazją do tego, by można było udzielić właściwej odpowiedzi na powyższe pytanie: „Tak długo, jak długo religie będą pastwić się nad umysłami wiernych, wtłaczając im corocznie te same, stare chrześcijańskie (i nie tylko) mity”. Wystarczy przejrzeć świąteczną prasę, czy pozycje w programach telewizyjnych, aby dostrzec jak duży nacisk jest położony na religijny aspekt, który sprowadza się do wymuszania u wiernych poczucia winy. Do rzeczy jednak.  


Wczoraj wieczorem (czwartek), obejrzałem film „Zabić Jezusa” (miał być inny, też religijny), a w nocy obejrzałem wreszcie „Pasję” Mela Gibsona. Na tyle razy, ile była ona powtarzana w telewizji, wreszcie „zawziąłem się” (bo przy tej ilości i długości bloków reklamowych przerywających fabułę, wymaga to zaiste dużego samozaparcia) i obejrzałem to „głośne i kontrowersyjne dzieło”, jak napisano o nim w programie i oczywiście określono je jako „dramat historyczny, zrealizowany z dbałością o szczegóły”. Tak jak przeczuwałem, musiałem przemóc się w sobie, aby obejrzeć ten obraz do końca. Dlaczego?

 

Zazwyczaj unikam filmów propagujących przemoc (nie rajcują mnie), o tak pomyślanej fabule, aby tę przemoc uzasadnić i pokazywać jej jak najwięcej, bo ponoć najchętniej jest  oglądana przez odbiorców. A mówiąc wprost: najlepiej się sprzedaje. W szczególności unikam takich „arcydzieł”, w których krew się leje strumieniami, kawałki siekanego mięsa fruwają w powietrzu, a oprawcy zachowują się jak zdziczałe, krwiożercze bestie, które całkowicie zatraciły cechy człowieczeństwa (co szczególnie wyraźnie było widać w scenie biczowania i krzyżowania Jezusa).

 

I pomyśleć, że na ten film prowadzane były dzieci całymi klasami, ze szkół podstawowych, gimnazjów i liceów. Ale czegóż to nasi „duchowi pasterze” nie wymuszą od naszych spolegliwych instytucji edukacji, byle tylko wpoić za wszelką cenę u młodzieży (czyli u przyszłych wiernych Kościoła kat.) poczucie winy za śmierć Jezusa. Bo w gruncie rzeczy przecież o to właśnie chodzi, nieprawdaż? Nie przeczę, że ten film mógł się podobać naszym duszpasterzom, naszej hierarchii, włącznie z naszym papieżem, który ponoć na specjalnie zorganizowanym dla niego pokazie, miał powiedzieć po projekcji: „Tak było..”.

 

Ciekawi mnie bardzo, czy wypowiadając te słowa, zastanowił się ten święty mąż nad pewnym problemem teologicznym?: jeśliby przyjąć te wydarzenia za prawdziwe, to jaki na ich podstawie możemy wyobrazić sobie wizerunek Boga-Ojca? I w jaki sposób powinniśmy zrozumieć logikę tych wydarzeń? Te pytania nie są bezzasadne, jeśli się weźmie pod uwagę niektóre tytuły w świątecznych gazetach: „Wierni rozważają śmierć Jezusa”, „Pojąć sens ofiary Chrystusa”, czy „Zrozumieć sens ofiary”. W tych wszystkich okolicznościowych artykułach mowa jest o „zrozumieniu sensu cierpienia”, którego doświadczył Syn Boży.

 

Nie mam zamiaru szczegółowo polemizować z owym „głośnym i kontrowersyjnym dziełem” Mela Gibsona (który przez środowiska żydowskie został oskarżony o antysemityzm, a jego film nazwano trucizną), gdyż w przeciwieństwie do naszego świętego papieża mam wiele wątpliwości czy tak naprawdę było. A nawet – przyjmując religijny punkt widzenia – to, że mogło tak być, nie oznacza wcale, że tak musiało być, czego wierni zdają się w ogóle nie brać pod uwagę. Ja zaś biorę pod uwagę taką możliwość, a winne są temu wątpliwości, jakie nasuwają mi się w związku z odpowiedziami na zadane wyżej pytania, które można zawrzeć w następującym rozumowaniu.

 

Do jakich „prawd” religia (i kultura oparta na religijnych mitach) stara się przekonać swych wiernych w związku ze świętami wielkanocnymi? Otóż Bóg w swej nieskończonej dobroci i miłości do ludzi, posłał swego jedynego Syna na Ziemię, by ten złożył ze swojego życia ofiarę odkupującą grzechy ludzkości, ponieważ człowiek sam nie poradziłby sobie z tym wielkim, bolesnym problemem. Owa krwawa ofiara, która miała przebłagać czy też przekupić Boga wyglądała następująco: ówcześni ludzie mieli zamęczyć na śmierć Syna Bożego, przez upodlenie go, znęcanie się nad nim, oraz biczowanie i w końcu ukrzyżowanie go.

 

Nie musiałoby do tego dojść, gdyby 4 tys. lat wcześniej (wg wyliczeń egzegetów) pierwsi ludzie w rajskim ogrodzie nie sprzeciwili się Bogu i nie zjedli zakazanego owocu z drzewa poznania dobra i zła. Ponieważ nie posłuchali zakazu, Bóg ich ukarał, a jednym z aspektów tej kary był nakaz rozmnażania się ze skażoną grzechem naturą i śmiertelność żywych istot. Tak w dużym skrócie wygląda ten soteriologiczno-teologiczny problem.

 

Na ile te wszystkie „prawdy” są wiarygodne? Jeśli się weźmie pod uwagę, że ta cała sytuacja i owe wydarzenia z niej wynikające dotyczą Boga, który wg doktryny tejże religii jest wszechmogący, wszechwiedzący, wszechobecny w swoim dziele i nieskończenie miłosierny, to można przyjąć, że albo te wydarzenia muszą być fikcją i w związku z tym można je „między bajki włożyć”. Albo wizerunek Boga tak bardzo musi się różnić od tego, który głosi religia, że należałoby go odrzucić, jako zbyt odrażający, a nawet przerażający.

 

Odłóżmy na chwilę emocje związane zazwyczaj z religijnym widzeniem świata i zastanówmy się spokojnie. Jeśli Bóg jest wszechmocny, a na dodatek wszechwiedzący, to w żaden sposób nie mogło dojść do opisanej w Biblii sytuacji, że boże stworzenia – ludzie przeciwstawili się Stwórcy w raju, za co on ukarał ich surowo. Bóg znał całąprzyszłość swego dzieła na długo przedtem zanim je stworzył. Wiedział więc, iż protoplaści rodzaju ludzkiego zostaną w raju skuszeni przez węża i dostąpią upadku,który spowoduje, że ich naturastanie się grzeszna; skłonna do czynienia zła i nieprawości. Co z kolei zaowocuje grzechem pierworodnymczłowieka, przenoszącym się drogą płciową na wszystkie następne jego pokolenia.

 

Chociaż Bóg mógł nie dopuścić do owej sytuacji, albo cofnąć czas lub stworzyć nową,  doskonalszą parę ludzi i z nich wywieść rodzaj ludzki mogący spełnić jego oczekiwania, on uparł się wywieść ludzkość z ułomnychprotoplastów, mimo tego, iż dobrze znana mu była ich przyszła historia; pełna przemocy i przelanej krwi, czego główną przyczyną był ów upadek człowieka w raju i ciążące na nim przekleństwo bożej kary. Mimo tego Bóg nie zmienił swej decyzji w tym względzie, choć podobno jest miłosierny i bardzo kocha ludzi.

 

Jaki nasuwa się nam wniosek z powyższego? Bóg chciał, aby tak się stało, gdyż biorąc pod uwagę jego atrybuty, nic nie może zaistnieć i trwać w jego dziele, o czym on wcześniej nie wiedziałby i na co nie byłoby zgodne z jego wolą (o czym wyraźnie napisano w Biblii). Dlaczego więc Bóg miałby chcieć, aby człowiek rozmnażał się z grzeszną naturą i aby cały rodzaj ludzki był grzeszny, skoro miał wystarczające możliwości, aby stworzyć doskonałych naszych protoplastów, którzy byliby zaczątkiem doskonałego rodzaju ludzkiego?

 

Wygląda na to, iż miał dalekosiężne plany w stosunku do swego Syna (czyli wg dogmatu o Trójcy Świętej do siebie samego), o czym możemy się przekonać z Biblii, która o Jezusie tak się wypowiada: „On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu na nas” (1P 1,20). Można z tego wnosić, iż Syn Boży był przewidziany na Odkupiciela i Zbawiciela grzesznej ludzkości, zanim ona zaistniała, zanim świat został stworzony i zanim człowiek „przeciwstawił się” Bogu i dostąpił upadku w raju.  

 

Podobnie rozumiał ten problem św.Tomasz z Akwinu, wyrażając to następującymi słowami: „Ponieważ wszystko, co jest stworzone zaistniało zgodnie z myślą bożą, przeto idea podporządkowania wszystkiego jednemu celowi, powinna istnieć od całej wieczności w umyśle bożym”. Jaki płynie wniosek z powyższego? Otóż taki, że wydarzenia w raju były zgodne z zamysłem bożym i wcześniej przez niego zaplanowane, jako konieczna część Planu Opatrznościowego, która miała zapewnić potrzebę zaistnienia Zbawiciela ludzi.

 

Jak ta historia potoczyła się dalej? Otóż po paru tysiącach lat istnienia grzesznej ludzkości, Bóg postanowił „wyciągnąć pomocną dłoń” do ludzi i zbawićich dusze. Przy pomocy Ducha Świętego spłodził Syna z niewiastą Maryją i przeznaczył go na ofiaręodkupującą grzechy ludzkości. Wystarczyło tylko, aby ludzie zamęczyli go na śmierć w bestialski i poniżający sposób, a potem uwierzyliw niego i w potrzebę jego ofiary, co tak bardzo Boga uradowało i usatysfakcjonowało, że przebaczył im wszystkie grzechy i obiecał zbawienie, co miało być równoznaczne z wiecznym życiem po śmierci ciała. Muszą tylko przejść pomyślną weryfikację na Sądzie Ostatecznym.

 

Czy w tej sytuacji da się obronić tezę, że Bóg „poświęcając” swego Syna na krwawą ofiarę odkupicielską wykazał się wielką miłością do ludzi i miłosierdziem? Że ta ofiara z Jezusa Chrystusa bezsprzecznie świadczy o jego wielkim poświęceniu dla dobra człowieka, gdyż jego dobro postawił ponad dobro swojego Syna? Czy jest tak, jak widział to Jan Paweł II w słynnym zdaniu z „Redemptor hominis”: „Jaką wartość musi mieć w oczach Stwórcy człowiek, skoro zasłużył na takiego Odkupiciela, skoro Bóg „Syna swego jednorodzonego dał”, ażeby on, człowiek, „nie zginął, ale miał życie wieczne”? 

 

Otóż można byłoby tak myśleć, gdyby Bóg nie miał tych atrybutów, które mu się przypisuje i gdyby nie znał całej przyszłości swego dzieła, oraz gdyby nie miał nieskończonych i niczym nieograniczonych możliwości, umożliwiających mu takie jego zaplanowanie i realizację  planów, aby nigdy niczego nie musiał w nim naprawić w jakikolwiek sposób, a w szczególności ten nadprzyrodzony (cuda). Ponieważ jednak Bóg posiada te atrybuty (jak twierdzi sama religia), należy uznać, że wszystko, co się wydarza w naszym świecie jest zgodne z zamysłem Boga i z jego wolą.

 

Można więc założyć, że Bóg chciał, aby ludzkość była grzeszna i śmiertelna, gdyż potrzebny jej będzie wtedy Zbawiciel, który „wyswobodzi” ją obietnicą życia po śmierci i nada sens życiu ludzi. O czym można się zresztą dowiedzieć z Orędzia Wielkanocnego: „O, zaiste konieczny był grzech Adama, który został zgładzony śmiercią Chrystusa! O szczęśliwa wina, skoro ją zgładził tak wielki Odkupiciel!”. No, właśnie: „konieczny był grzech Adama” – czy to nie jest dostatecznie jasno wyrażone? No i ta „szczęśliwa wina”,.. ciekawe dla kogo?            

 

Bóg (jak już nie raz pisałem) nie musiał rozwiązywać problemu zbawienia ludzi w ten sposób (nb. to zbawienie nie byłoby potrzebne, gdyby początek ludzkości nie był tak pomyślany, aby dało się je później uzasadnić przyczyną grzesznej natury ludzi), że musiał złożyć sobie ofiarę ze swego Syna, aby przebłagać/przekupić siebie za swe nieudane stworzenie – człowieka. Mając nieskończone możliwości, mógł ten problem rozwiązać na wiele różnych sposobów, włącznie z tym najprostszym, iż nie powinien zabraniać ludziom wiedzy na temat dobra i zła, lecz pozwolić im od początku samemu stanowić o swym losie, a nie pragnąć mieć nad nimi władzę decydowania, co jest dla nich dobre, a co złe.

 

Już samo to najlepiej świadczy, że ci pierwsi ludzie nie byli doskonali, jak twierdzi religia, bo gdyby tak było, Bóg nie musiałby im ograniczać samodzielności i decydować za nich, jakich powinni dokonywać wyborów w życiu, aby on – ich Stwórca – był z nich zadowolony. Zatem w nawiązaniu do słów papieża: „Jaką wartość musi mieć w oczach Stwórcy człowiek, skoro zasłużył na takiego Odkupiciela”, powiedziałbym tak: gdyby człowiek miał naprawdę wielką wartość w oczach Boga, to zamiast „zasługiwać sobie” na tak wielkiego Odkupiciela, powinien być na tyle doskonałym stworzeniem, aby nie było potrzebne zbawianie go. A już na pewno w taki okrutny i bestialski sposób, za który winę ponosi człowiek, a nie Bóg.

 

Czy to znaczy, że mamy takiego perfidnego i bezlitosnego Boga, który tylko po to stworzył ograniczone i grzeszne stworzenia, aby móc zrealizować swoje chore ambicje panowania nad nimi z pozycji strachu, poczucia winy i wymuszonej wdzięczności? Ależ nie! Oznacza to jedynie, że kapłani, którzy tworzyli ten mit stanęli na wysokości zadania i wykorzystali wszystkie możliwe chwyty psychologiczne, aby podbić ludzkie umysły, a przede wszystkim serca, gdyż religie „grają” przede wszystkim na ludzkich emocjach.

 

Oni wiedzieli dobrze, że opowieść o tym, jak to sam Bóg złożył w ofierze swego ukochanego Syna, byle tylko mógł zbawić od śmierci swoje umiłowane stworzenia – ludzi, bardzo się im spodoba i mocno dowartościuje ich ego, gdyż natura ludzka ze wszystkimi swoimi słabościami nie miała przed nimi tajemnic. Tym bardziej, iż dotąd wszyscy nasi bogowie nakazywali swym wyznawcom składać sobie przeróżne ofiary, a tu Bóg Jestem, Który Jestem (późniejszy Jahwe, a jeszcze późniejsza Trójca Święta) tak bardzo umiłował człowieka, że to on sam złożył sobie w ofierze swego Syna, byle tylko pomóc ludziom w zbawieniu ich dusz.

 

Którą religię w tym czasie było stać na takie dowartościowanie swych wyznawców i tak daleko idące podbudowanie ich ego? Pewno, że przy zakładanych atrybutach Boga, ten cały pomysł ze zbawieniem człowieka przez ofiarę odkupującą grzechy ludzkości złożoną na krzyżu przez Syna bożego swemu Ojcu (będącego nim samym), musi wydawać się co najmniej dziwny, aby nie powiedzieć absurdalny. Jednakże religie nie odwołują się do ROZUMU ludzkiego, lecz do uczuć i emocji, popularnie nazywanych potrzebami serca. I dlatego zazwyczaj wygrywają z rozumem, gdyż logiczne racje rozumowe mało do kogo przemawiają. Bardziej liczy się dla nich „korzyść”  jaka daje im wiara, niż prawda o religii.

 

                                                           ------ // ------

 

Kiedy więc oglądam takie filmowe „arcydzieła” jak np. „Pasja” Mela Gibsona, zastanawiam się  zazwyczaj co tak naprawdę MOTYWUJE takich jak on twórców podobnych w wymowie filmów: głęboka wiara, chęć przypodobania się Bogu, czy silna potrzeba wymuszania u innych osób poczucia winy, które to poczucie musiało zdominować świadomość twórcy? Prawdopodobnie nic z tych rzeczy. Odpowiedzi udzielił mi pewien artykuł z „Polityki” z 2014 r., zatytułowany „Biblijny zalew”, napisany przez Annę Wickers z Nowego Jorku. Są w nim wyszczególnione przyczyny dlaczego światowe kino zainteresowało się ostatnimi czasy tak bardzo tematyką biblijną. Jak się okazuje w grę wchodzą pieniądze i to duże. Cytuję:

„Kontrowersje wokół filmów wykorzystujących biblijne wątki nie są jednak dla Hollywood niczym nowym. Wystarczy przypomnieć oburzenie jakie wzbudziło w 1988 r. w religijnych kręgach „Ostatnie kuszenie Chrystusa” Martina Scorsese. /../ Bojkot zorganizowany głównie przez katolików, był przy tym tak skuteczny, że film okazał się finansowa klapą. W 2004 r. podobnie, choć z innych powodów, środowiska żydowskie oburzały się na „Pasję” Mela Gibsona, uznając, że film zrzuca całą odpowiedzialność za śmierć Chrystusa na Żydów. W tym wypadku jednak protesty zamiast zaszkodzić – pomogły. „Pasja” okazała się hitem, zarabiając rekordowa sumę ponad 600 mln dolarów. /../

 

To jednak głównie w komercyjnym sukcesie Gibsona upatruje się przyczyn tak entuzjastycznego obecnie inwestowania w Stary i Nowy Testament. /../ W „nawróceniu” Hollywood na Biblię najmniejsze znaczenie zdają się mieć przekonania religijne twórców. Nikt zresztą nie ma złudzeń, że powrót do tematów biblijnych ma podłoże finansowe, a nie duchowe /../ Hollywood zrozumiało wreszcie, że „traktowanie chrześcijan serio, to bardzo dobry biznes”. /../ Sens dzisiejszego zwrotu potwierdzają sami wierzący. „Jesteśmy spragnieni rozrywki, która wychodzi naprzeciw naszym potrzebom, i dlatego gotowi jesteśmy współdziałać z Hollywood. Korzyści będą obopólne” (założyciel organizacji Konsument Kierujący się Wiarą)”.

No, jeśli taki film jak „Pasja” (i podobne mu „arcydzieła”) jest rozrywką dla spragnionych jej wierzących, to abstrahując od kontekstu religijnego, można tylko ubolewać nad całkowitym brakiem dobrego gustu i empatii u amatorów takich widowisk. Cóż, jaka kultura, taka rozrywka. Mnie natomiast zastanawia jedno: jak głęboko u niektórych ludzi tkwi potrzeba wymuszania poczucia winy u bliźnich, aby nie wyzwolili się przypadkiem z ciasnych pęt indoktrynacji religijnej.

 

Czy to nie w tym „zbożnym” celu pokazano w filmie tę krwawą i odrażającą jatkę? Wszystko dobre, co może poruszyć sumienia wiernych, nieprawdaż? Chyba nic tak dobrze nie robi z człowieka niewolnika, jak poczucie winy, że on również przyczynił się do tych wszystkich cierpień, jakie spotkały Syna Bożego i do jego śmierci w męczarniach. A poza tym, wszystko jest OK! Bardzo dobry biznes, duże pieniądze, religijna rozrywka – w taki sposób traktuje te religijne „prawdy” wielu ludzi Zachodu. Jako ateistę powinno mnie to cieszyć w zasadzie, tylko w tej sytuacjo mam poważne wątpliwości, czy autor poniższej maksymy miał rację:

„Czasem można oszukać wszystkich ludzi, a niektórych można oszukiwać przez cały czas, ale nie można oszukiwać wszystkich ludzi przez cały czas” (Abraham Lincoln).

Kwiecień 2017 r.