Europejska DysUnia: dobre idee, kiepscy ideolodzy


Noru Tsalic 2017-04-06


Dowód rzeczowy A: Eurofunt

Niemal dwadzieścia lat temu (wow!) siedziałem z grupką kolegów z MBA. Rozprawialiśmy o odmowie przyjęcia euro przez rząd Wielkiej Brytanii. Wiele było argumentów i kontrargumentów ekonomicznych, zanim jedyny w grupie Brytyjczyk powiedział: „No cóż, mogliśmy przyjąć euro. Wystarczyło, żeby pozwolili nam nazywać je ‘funt brytyjski’ i mieć na nim królową…”


Ponieważ jestem paskudnym pedantem, musiałem powiedzieć, że trzeba by również było nazywać to “funtem szkockim” w Szkocji… Wzruszył ramionami, jakby chciał dać do zrozumienia: „OK., no to co?”


Dowód rzeczowy B: Limburg


Zaproponowano mi kiedyś pracę w holenderskim Limburgu. Nigdy tam nie byłem i wiedziałem bardzo niewiele o tej małej odnodze terytorium holenderskiego wciśniętej między Belgię i Niemcy. Pojechałem więc popatrzeć. I co robisz, żeby poznać ludzi mieszkających w sennych wioskach i małych prowincjonalnych miastach? Wszedłem do pubu i zamówiłem kufel pienistego piwa.  


Gdy tylko zorientowali się, że jestem cudzoziemcem, wszyscy zaczęli rozmawiać ze mną po angielsku: Holendrzy są dumni ze swojego dziedzictwa kupców podróżujących po całym świecie – znajomość “międzynarodowego angielskiego” jest niemal częścią narodowego charakteru. No więc pogadaliśmy trochę nad moim kuflem piwa zanim spytałem już poważniej:  “Czy będę musiał nauczyć się holenderskiego?” “Nie – powiedział wysoki, młody blondyn z sąsiedniego stolika. - “Wszyscy tutaj mówią po angielsku…”  “Tak to prawda – potwierdził nieco starszy barman – wszyscy mówimy po angielsku. Ale jeśli chcesz integrować się społecznie... Wiesz, w domu, z przyjaciółmi, nie mówimy po angielsku”. “O – powiedziałem – więc będę musiał nauczyć się holenderskiego”. Barman podrapał się w głowę, jakby ważąc odpowiedź: “Tego nie powiedziałem. Widzisz, wszyscy mówimy świetnie po holendersku i przyzwoicie po angielsku. Ale w domu, z rodziną, mówimy lokalnym językiem, nazywamy go limburskim. Holendrzy na północ stąd go nie rozumieją”. “O - powiedziałem. – Więc będę musiał nauczyć się limburskiego. Czy jest trudny?” “Nie jest trudny – uspokoił mnie barman, ale potem znowu podrapał się w głowę. „Nie  nasz limburski. Widzisz, to zależy od tego, gdzie chcesz mieszkać. Chodzi o to, że... po tej stronie rzeki mówimy jednym rodzajem limburskiego, ale we wsiach po drugiej stronie mówią innym rodzajem. Myślę, że ich jest trudniejszy. Tak naprawdę, to nie rozumiemy ich limburskiego, z nimi rozmawiamy zazwyczaj po holendersku…”


Dowód rzeczowy C: Veneto


Razem z naszym włoskim agentem odwiedzałem klientów we Włoszech i dotarliśmy do niewielkiej fabryki na przedmieściach niewielkiego miasta w pobliżu Wenecji. Dyrektor przyjął nas z wyjątkowym ciepłem (z dodatkiem do sporej ulgi), jakie rezerwuje się na prowincji Włoch dla cudzoziemców, którzy mówią po włosku. Szybko wpadliśmy w pogaduszkę przed-biznesową: gdy biorą w niej udział włoscy mężczyźni, zawsze koncentruje się ona na futbolu, wyścigach samochodowych i – kiedy lody zostają przełamane (a łamią się łatwo) – na kobietach. Po kilku chwilach jednak przerwał nam telefon. “Muszę to odebrać” – powiedział nasz gospodarz z rozbrajającym uśmiechem i przez trzy minuty rozmawiał przez telefon w obcym języku. Tak obcym, że nie potrafiłem go zidentyfikować ani przypisać do żadnej ze znanych grup lingwistycznych. “To była moja mama” – powiedział facet, wyjaśniając i beztrosko kładąc komórkę z powrotem na biurku. “Nie jest Włoszką” – zaryzykowałem z czystej ciekawości. “Oczywiście, że jest” – odpowiedział, zaskoczony moją uwagą. Interweniował Claudio, nasz mediolański agent: “Wielu ludzi we Włoszech nie mówi ‘standardowym włoskim’ w domu. Tutaj wszyscy mówią lokalnym dialektem weneckim”.  “Dialektem? - powiedziałem – Nie mogłem zrozumieć ani słowa”. „Wiem -  odpowiedział Claudio – ja też nie rozumiem.  To nie jest włoski, to jest naprawdę inny język...”


Dowód rzeczowy D: Walia


Rodzice odwiedzili mnie podczas mojego pierwszego pobytu w Anglii. Była krótka przerwa w zajęciach uniwersyteckich i zabrałem ich na objazd kraju. Jeżdżąc trafiliśmy na historyczne miasto w północnej Walii. Mój przewodnik turystyczny polecał odwiedzenie starego kościoła, osobliwie wmontowanego w mury obronne miasta. Weszliśmy, ale musieliśmy poczekać na zakończenie mszy, żeby zwiedzić kościół. Gdy tylko msza skończyła się, podszedł do nas ksiądz, żeby nas przywitać. Kiedy zrozumiał, że jesteśmy cudzoziemcami – mówię po angielsku z ciężkim akcentem, a moi rodzice wcale – uznał za konieczne wyjaśnienie: Mówię po angielsku, jak możecie państwo usłyszeć; ale nie jesteśmy Anglikami, jesteśmy Walijczykami. Między sobą mówimy po walijsku, to jest mój język ojczysty i tak samo jest z większością ludzi tutaj. Jesteśmy starodawnym ludem z własnym, starodawnym językiem…”


Dowód rzeczowy E: Idiota


Stopniowo dowiedziałem się, że nie były to wyjątki, ale raczej reguła. Kiedy pojechałem na narty (urocze małe miasta i wsie w Val di Fassa), wszyscy mówili do mnie „standardowym włoskim”; ale między sobą mówili ladyńskim, językiem, którego nie rozumiałem. Kilka kilometrów dalej, w innej dolinie włoskiej, mówili szczególnym dialektem niemieckim, trudnym do zrozumienia nawet dla Niemców. W Szwajcarii także sąsiadujące wioski mówią różnymi dialektami schwyzertüütsch, francuskiego lub retoromańskiego. W Barcelonie miejscowi mówią po katalońsku i różnymi dialektami tego języka mówi się w częściach Francji i Włoch. Mógłbym ciągnąć to dalej... To jest fascynujące!


To jest Europa: mozaika kultur, podkultur, mini- i mikrokultur, której zabrało stulecia, by zebrać się – czasami nadal bardzo luźno – w większe grupy etniczne lub narodowe. Tak, to jest Europa: eklektyczna, barwna mozaika, bardzo przypominająca kolorowe witraże, które zdobią jej kościoły. Pojedź tylko kilka kilometrów, a usłyszysz inny język; będziesz podziwiać inną architekturę; smakować inne potrawy; gasić pragnienie innym napojem.


I dlatego kocham Europę – mimo jej koszmarnej historii, mimo ludobójstwa, mimo, wydawałoby się, nieuleczalnego antysemityzmu. Europa jest interesująca, jest fascynująca, jest piękna – bo jest tak zróżnicowana. „Europa” jako pojęcie należy do geografii fizycznej i do cudzoziemców, takich jak ja. Europejczycy nie czują się Europejczykami – czują się Włochami, Francuzami, Niemcami… Kto chciałby szarej, jednolitej, nudnej „Europy”? Kto chciałby, by jego świat przypominał Chiny za czasów Mao?  


Mao sądził, że równość znaczy “jednolitość” (częsta pomyłka wśród Ideologów). Dlatego zmusił Chińczyków, by ubierali się w rodzaj munduru. „Zmusił”, bo większość ludzi nie chciała. 
Mao sądził, że równość znaczy “jednolitość” (częsta pomyłka wśród Ideologów). Dlatego zmusił Chińczyków, by ubierali się w rodzaj munduru. „Zmusił”, bo większość ludzi nie chciała. 

Wydaje się, że niektórzy chcieli. Kilka lat temu byłem na wykładzie młodego faceta z Izraelskiego Instytutu Demokracji – czyli, jak sami o sobie piszą, „postępowej” instytucji. Mówca dość pogardliwie wyrażał się o koncepcji „państwa żydowskiego” lub „państwa dla Żydów”. Po wykładzie zapytałem go, dlaczego uważa, że „państwo żydowskie” jest gorsze niż „państwo fińskie”, czy na przykład, „państwo palestyńskie”. Udzielił mi krzywego uśmieszku wyższości. “Mógłbym skupić się na pana pytaniu – powiedział z sentencjonalną intonacją, tonem kaznodziei patrzącego z wyższością. -  Ale prawda jest taka, że dla nas, liberałów, całe pojęcie ‘państwa narodowego’ jest złe. Należy do przeszłości. Musimy dążyć do świata bez granic, bez państw, bez polityki tożsamości, świata gdzie ludzie są tylko tym – ludźmi i niczym więcej”. 


Ale dlaczego, zapytałem, “my, liberałowie” “musimy dążyć” do takiego świata? Odniosłem wyraźne wrażenie, że moje pytanie zarówno go zaniepokoiło, jak zirytowało – w sposób, w jaki dorośli są zaniepokojeni i zirytowani, kiedy dzieci domagają się wyjaśnienia czegoś bardzo oczywistego: takiego jak „dlaczego jest słońce?” lub „dlaczego ludzie muszą umrzeć?”  


Zabrało mu dobrą chwile, by sformułować odpowiedź i wreszcie powiedział (lub raczej oznajmił): “Na początek, nie byłoby więcej wojen”. Wskazałem, że historycznie rzecz biorąc, wojny wyprzedzają i to znacznie państwa narodowe. “No tak, tak – powiedział, tym razem wyraźnie zirytowany – ale niedawne wojny były wynikiem nacjonalizmu”.  No chyba nie, zaprzeczyłem. Pierwsza wojna światowa była wojną między imperiami – które były przeciwieństwem państw narodowych. Druga wojna światowa wybuchła z powodu światopoglądu rasowego, nie zaś nacjonalistycznego; poglądu, który dzielił ludzi według ich zwierzęcych cech biologicznych zamiast tożsamości kulturowej i poczucia przynależności. Zimna wojna – być może najpoważniejsze zagrożenie samego przetrwania ludzkości – była motywowana różnicami ideologicznymi, nie zaś narodowymi.  


Mogłem dodać, że niektóre z najkrwawszych, najpotworniejszych wojen były “wojnami domowymi”, prowadzonymi bez przekraczania jakichkolwiek granic i nie przez państwa narodowe. Ale Idiota miał już dosyć moich infantylnych pytań i argumentów. Nie wiedział, dlaczego jego ideologia była “słuszna”; po prostu “wiedział, że jest słuszna”.  


Ideolodzy


Była kiedyś Idea. A potem przyszli Ideolodzy.


Nie ma niczego złego w idei bloku europejskiego.  Ten kontynent wyłonił się z kolejnej straszliwej „gorącej” wojny, która natychmiast przerodziła się w uścisk „zimnej wojny”. Nie ma nic bardziej sprzyjającego pokojowi i porozumieniu niż wspólny interes (oczywiście, poza wspólnym wrogiem).


Najpierw było porozumienie o handlu. I Ludzie zobaczyli, że jest dobre i podobało im się to.


Potem był wspólny rynek. I Ludzie zobaczyli, że jest dobry i podobało im się to.


Potem był sojusz polityczny. I Ludzie zobaczyli, że także jest dobry i podobało im się to.


Potem Ideolodzy zdecydowali, że potrzeba więcej, znacznie więcej; i nazwali to Unią. Ludziom się to nie podobało, ale siedzieli cicho. Świat był stworzony ze słów; ale nie wszystkie słowa tworzą nowe światy.


Ideolodzy zabrali się jednak do rzeczywistego tworzenia Unii. I nie byle jakiej „Unii”, ale „coraz ściślejszej unii”. Jak Ameryka, tylko dużo lepszej. Ale Europa nie jest Ameryką. Jest inna. Nie lepsza ani gorsza, a tylko inna. Amerykę stworzyli ludzie, którzy opuścili ją, by być innymi. Europejczycy – pochodzą od tych, którzy zostali i znaleźli sposoby na bycie innymi. „Coraz ściślejsza unia”? Ludzie nie uważali, że to dobre; i z pewnością im się to nie podobało.


Ideolodzy chcieli jednak i tak zrobić to, za plecami Ludzi. Wiedzieli, że mają rację, mieli tylko kłopot z „przekonaniem mas”. W głębi duszy jednak, który Ideolog naprawdę dba o zacofane, nieoświecone, nieelitarne „masy”? Czy dorośli nie wiedzą lepiej, co jest dobre dla dzieci? Realizacja Jednej i Jedynie Słusznej Ideologii nie może być pozostawiona „masom”; to jest zadanie dla „nas, liberałów” z postępowej awangardy.


Ludzie byli jednak rozgniewani, bo zignorowano Ich Wolę. I nastąpił Brexit.


Epilog


Nikt tak naprawdę nie lubi “Unii” Europejskiej. Nikt nie mówi, że jest dobra. Jej obrońcy przedstawiają ją, w najlepszym wypadku, jako mniejsze zło. Nawet zagorzali zwolennicy – skończeni Ideolodzy – przyznają, że potrzebuje radykalnej zmiany.


Czy Brexit (w odróżnieniu od zmiany od wewnątrz) był najlepszą drogą – nie wiem. Obecnie jest to jeszcze niepewne. Zjednoczone Królestwo (a przynajmniej zdominowana przez Anglię federacja zwana „Zjednoczonym Królestwem”) przeżyje Brexit. Unia Europejska, taka jaką znamy, nie przeżyje. Nie chodzi o to, że inne kraje postanowią pójść za przykładem i wyjść – niekoniecznie. Chodzi o to, że napięcia spowodowane negocjacjami o Brexit jeszcze bardziej ujawnią i zaakcentują różne (i często rozbieżne) interesy pozostałych 27 narodów. Coraz bardziej będą pamiętać, że są w istocie narodami.


Można napisać książkę o Życiu, ale wbrew marzeniu Ideologów nie można zmusić życia, by poszło za Książką. Niezależnie od tego, czy jest to Biblia, Tora, Koran, czy Mała Czerwona Książeczka Mao.


Wbrew temu, co sądzą Ideolodzy, ludzie nie chcą być równi – chcą być specjalni i wyjątkowi. Chcemy równych możliwości, nie zaś równości wyników. To napędza postęp – rzeczywisty postęp, nie ten który głoszą samozwańczy „postępowcy”.


Wbrew temu, co sądzą Ideolodzy, bycie “internacjonalistą” może nie być lepsze niż bycie nacjonalistą.


Wbrew temu, co mówią Ideolodzy, "my, liberałowie" nie "musimy" zlikwidować granic, państw narodowych ani naszej cenionej tożsamości. A My Naród, z pewnością tego nie chcemy.


Wbrew temu, co twierdzą Ideolodzy, “unia” nie zachowuje różnorodności – niszczy ją. Większość ludzi lubi chrupiącą pizzę lub soczysty coq-au-vin, ponieważ cieszy ich kolor, zapach i konsystencja różnych składników. Włóż to jednak do miksera i zamień w szarą papkę – kto będzie chciał to zjeść?


Wbrew temu, czego nauczają Ideolodzy, tożsamość nie uniemożliwia nam bycia “po prostu ludźmi” – czyni z nas ludzi.  Tożsamość jest kotwicą; odcięcie jej nie czyni człowieka lepszą osobą. Czyni z człowieka statek bez steru, dryfujący w poszukiwaniu „sprawy”. Lub – żeby powiedzieć prawdę – w poszukiwaniu jakiegoś sensownego kontaktu z innymi ludźmi. To jest, w poszukiwaniu nowej kotwicy, w poszukiwaniu (jakiejś innej) tożsamości.


Nikt naprawdę nie chce “Unii” Europejskiej. Blok europejski może przetrwać, ale tylko, jeśli powróci do tego, czym powinien być – wspólnym rynkiem i sojuszem politycznym. Pora wybawić Ideę Europejską od Ideologów.  


European Dis-Union: good Ideas, bad Ideologues

Politically-incorrect Politics, 2 kwietnia 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Noru Tsalic

Izraelski bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.