Kiedy ideologia przebija biologię


Jerry A. Coyne 2017-04-04

Psu na budę taka nauka.
Psu na budę taka nauka.

Gdybym był Andym Rooney, powiedziałbym: “Wiecie, co mnie naprawdę martwi? Kiedy nauka pokazuje jakieś fakty o naturze, a ktoś odrzuca te fakty, ponieważ są niewygodne lub nie pasują do jego ideologii”.


Kiedy ludzie ignorują takie niewygodne prawdy, nie tylko ich argumenty wyglądają źle, ale może to spowodować wymierne szkody. Przykład: szkody, jakie wyrządził szarlatan-agronom Łysenko rolnictwu w Związku Radzieckim za czasów Stalina. Odrzucając zarówno dobór naturalny, jak nowoczesną genetykę, Łysenko obiecywał najdziksze rzeczy, które miały  ulepszyć rolnictwo radzieckie w oparciu o zmyślone teorie traktowania roślin, które dzięki temu traktowaniu miały rzekomo zmienić swoją strukturę genetyczną. Nie tylko nie działało to w praktyce i oczywiście nie uwolniło Rosji od chronicznych klęsk głodowych, ale popierany przez Stalina sprzeciw Łysenki wobec nowoczesnej („zachodniej”) genetyki doprowadził do uwięzienia, a także egzekucji naprawdę dobrych genetyków i agronomów, jak Nikołaja Wawiłowa. Ideologiczne opowiadanie się za niepodbudowaną dowodami, ale politycznie uległą nauką, o dziesięciolecia cofnęło rosyjską genetykę.


Inny przykład: negowanie ewolucji przez kreacjonistów Nie muszę się chyba nad tym rozwodzić.


Widzimy to także w innych dziedzinach – szczególnie w kwestiach takich jak różnice między płciami i grupami etnicznymi, jak również w sprawie psychologii ewolucyjnej. Zakłada się tam, że każde badanie w tych dziedzinach może tylko służyć wzmocnieniu seksizmu i bigoterii, a więc badania są nie tylko oczerniane, ale istnieje ideologiczne założenie a priori, że wszystkie grupy są genetycznie sobie równe w dziedzinach takich jak zachowanie, rozumowanie i tak dalej. Błędem takiego poglądu jest, że niezależnie od tego, jaka jest prawda, nie powinna ona – i w znacznej mierze nie robi tego – mieć znaczenia w nowoczesnym świecie. Społeczeństwo rozwinęło się do tego stopnia, że uznajemy, iż równe traktowanie i dawanie równych możliwości jest właściwym sposobem traktowania mężczyzn, kobiet, ludzi o różnym pochodzeniu etnicznym, różnej orientacji seksualnej itd. Nie ma potrzeby zakładania, że biologiczne „jest” przekłada się na społeczne „powinno być”. Jak wiele razy podkreślał Steve Pinker, ten pogląd zostawiliśmy za nami.


A jednak sprzeciw wobec badań różnic między grupami i płciami trwa. Jedną z jego wielkich orędowniczek jest Cordelia Fine, która napisała dwie książki z wyrażonym w nich celem pokazania, że nie ma żadnych wiarygodnie podbudowanych naukowo różnic ewolucyjnych i biologicznych w zachowaniu między kobietami i mężczyzn. Czytałem jej pierwszą książkę, Delusions of Gender i moim zdaniem była tam okropna mieszanina: niektóre z obiektów jej ataków istotnie były złą nauką i poprawnie to wskazywała, ale książka była tendencyjna i nieobiektywna w sprawie innych badań. Teraz zabrałem się za czytanie jej drugiej książki: Testosterone Rex: Myths of Sex, Science, and Society. Sądząc po recenzjach, które były pozytywne, jest równie polemiczna jak pierwsza i ma wyraźny cel ideologiczny.  


Ponieważ nie skończyłem jeszcze czytania, nie będę wydawał sądów o całości, ale chcę skupić się na jednym argumencie przedstawionym przez Fine, który zyskał uznanie recenzentów. Fine stara się obalić nim twierdzenie, że mężczyźni wyewoluowali do rozwiązłości, a kobiety do wybiórczości z powodu potencjalnie większych zysków dla mężczyzn kojarzących się z wieloma kobietami niż dla kobiet kojarzących się z wieloma mężczyznami. Wiele badań psychologicznych wspiera istnienie tej różnicy w ludzkim zachowaniu seksualnym i oczywiście, pozostaje w mocy w całym królestwie zwierzęcym (wyjątki są tam właśnie, gdzie ich oczekujemy: kiedy nagrody reprodukcyjne za wielokrotne kojarzenie się są większe dla samic niż dla samców, jak u koników morskich). W rzeczywistości ta różnica jest podstawą ewolucyjną doboru płciowego i wynikających z tego zachowań takich jak zaloty samców do samic, ozdób, zawołań itp., z samicami wybierającymi między popisującymi się samcami. Jest to tak powszechne wśród zwierząt, że niemal stanowi „prawo” biologiczne z wyjątkami potwierdzającymi regułę.


Fine zaprzecza tej podstawie ewolucyjnej, co zostawia ją bez możliwości wyjaśnienia dymorfizmu płciowego u ludzi lub u jakiegokolwiek innego gatunku. Wydaje się, że opiera swoje zaprzeczenie na wczesnym, wadliwym eksperymencie Angusa Batemana na muszkach owocowych, który po powtórnej analizie okazał się nieprzekonujący. Omawiałem wcześniej całą tę sprawę i można przeczytać o tym tutaj; Sarah Ditum, recenzentka nowej książki Fine w „Guardianie”, dała się przekonać fałszywym argumentom Fine. (Ditum nie jest naukowcem.).


We wcześniejszym poście
pokazywałem wszechobecne dowody biologiczne, że zarówno u ludzi, jak u innych gatunków pozostają w mocy te warunki dla doboru płciowego – większe zróżnicowanie efektów reprodukcyjnych wśród samców niż wśród samic – wyjaśniając prawdopodobnie, dlaczego mężczyźni są więksi i silniejsi od kobiet, dlaczego mają brody i dlaczego istnieją inne drugorzędowe różnice między płciami. Wyjaśnia to także, dlaczego pawie mają ostentacyjne ogony, dlaczego samce preriokura ostrosternego urządzają „tokowiska”, żeby przyciągnąć samice, dlaczego samce owadów mają broń i ozdoby i tak dalej. Ponadto, mimo że eksperymenty Batemana były wadliwe, zostały poprawnie powtórzone i pokazały, że tak, ogólnie samce mają potencjał do posiadania o wiele większej liczby potomków niż samice: wyższe zróżnicowanie liczby potomstwa).


23 lutego “New York Times” także zamieścił recenzję Testosterone Rex, i recenzentka, dziennikarka Annie Murphy Paul, także nabrała się na fałszywy argument, że nie ma różnicy w wyniku reprodukcyjnym (nie jest naukowcem). Pisze ona:


No dobrze, a co z głębiej zakorzenioną ideą, że ewolucja przygotowała mężczyzn do pragnienia wielu różnych partnerek seksualnych? Fine cytuje psychologa z Bradley University, Davida Schmitta: “Pomyśl, że jeden mężczyzna może spłodzić do 100 potomków przez stosunki z różnymi kobietami w każdym roku, podczas gdy mężczyzna, który zachowuje monogamię, będzie miał w tym samym czasie jedno dziecko ze swoją partnerką”. Fine fachowo rozprawia się z tym znanym założeniem, zauważając, między innymi niewygodnymi faktami, że „prawdopodobieństwo zajścia kobiety w ciążę podczas jednego, losowo dokonanego w czasie aktu seksualnego, wynosi około 3 procent”,  i że w społeczeństwach historycznych i tradycyjnych aż 80 do 90 procent kobiet w wieku rozrodczym może być w każdym momencie albo już w ciąży, albo bezpłodna z powodu karmienia piersią. „Teoretyczna możliwość, że mężczyzna może spłodzić dziesiątki potomków, jeśli będzie miał stosunki seksualne z dziesiątkami kobiet, ma małe znaczenie, jeśli w rzeczywistości jest niewiele kobiet, które można zapłodnić” – komentuje Fine. Pomyśl o tym: dla każdego grasującego wokół mężczyzny po prostu nie ma setek kobiet, dostępnych do noszenia jego dziecka. Dla wszystkich mężczyzn, którzy nie nazywają się Czyngis-Chan, monogamia musiała wyglądać jak całkiem mądre posunięcie.


To jest ktoś, kto nie wie, o czym mówi. Ludzie w społeczeństwach zachodnich są obecnie monogamiczni społecznie, ale w praktyce wielu jest poligamicznych przez popełnianie cudzołóstwa. Pokazano raz za razem, że mężczyźni są mniej wybiórczy i prowadzą bogatsze życie seksualne niż kobiety. A wiele kobiet, które zaszły w ciążę, nie zostały zapłodnione przez ich „partnerów społecznych” – jeśli istotnie nasi wcześni przodkowie mieli partnerów społecznych – ale przez samce alfa, które miały więcej potomstwa niż ich oficjalna część, albo przez innych, którzy ukradkiem odbywali stosunki seksualne z partnerkami innych samców: co John Maynard Smith nazywał “sneaky fuckers”. Na przykład, u większości gatunków ptaków, które wyglądają na społecznie monogamiczne: żyjąc parami w gniazdach i współpracując w opiece nad lęgiem, analiza DNA odkryła, że nagminnie popełniają cudzołóstwo, a więc ich łączenie się w pary daje fałszywą myśl o tym, kto naprawdę jest ojcem piskląt.


Takie są niewdzięczne wyniki, kiedy nienaukowiec osądza argument naukowy. I, tak, „New York Times” skrewił. Kimś jednak, kto powinien wiedzieć lepiej, jest biolog ewolucyjny i bloger P. Z. Myers, który kupił fałszywy argument z wadliwą matematyką Fine w poście zatytułowanym “Cordelia Fine is doing the math”. Myers akceptuje twierdzenie Fine, że rozwiązłe samce w rzeczywistości nie mają więcej potomstwa niż wybiórcze kobiety, które nie mogą spodziewać się wyprodukowania dodatkowego potomka skoro już są w ciąży. Jej argumenty są błędne – choćby dlatego, że ustanawia nierealistyczne granice błędu, co ogranicza dane dla rozwiązłych samców, tak, że nie ujawniają większej ilości potomstwa niż mają monogamiczni – ale Myers zawsze odrzucał biologię, która jest dla niego ideologicznie trudna do przełknięcia.


W rzeczywistości, w rzadkim wypadku na tym blogu, komentujący, którzy na ogół są chórem podlizywaczy, dają mu odpór. Jeden z nich, „Charly”, policzył poprawnie i pokazał, że samce, które mają stosunki z wieloma samicami (bigamistyczne lub poligamiczne) mają potencjalnie więcej potomstwa niż samce monogamiczne, co popiera tezę, że mężczyźni podlegają doborowi na konkurowanie o kobiety. Charly zakończył swoje wyliczenia następującym stwierdzeniem: „Ale może moje rozumowanie i matematyka są błędne, jestem pewien, że ktoś wskaże mi błędy”.


W następnym komentarzu Myers przyznał, że matematyka Charly’ego jest w porządku – że jest to matematyka, która obala argument Fine – ale potem mówi to:


[Twoja matematyka jest w porządku. To twoje człowieczeństwo jest zepsute.]
[Twoja matematyka jest w porządku. To twoje człowieczeństwo jest zepsute.]

I tu macie, panie i panowie, bracia i siostry: przyznanie, że biologia ma rację, przynajmniej w teorii, ale osoba, która dokonała wyliczeń, jest niemoralna. Czy możemy znaleźć lepszy przykład kogoś, kto sprzeciwia się prawdzie, ponieważ jest ona ideologicznie odrażająca? Nawet stali komentatorzy Myersa nie mogli zgodzić się na to oświadczenie i jeden zapytał, czy Myers nie jest chory. Nie będę wypowiadał się o jego stanie psychicznym, ale powiem, że w tym sporze stoi po złej stronie.


No cóż, tak czy inaczej mamy dwie nauczki z tego zamieszania.


a). Magazyny i gazety powinny mieć naukowców lub dziennikarzy z edukacją naukową, by recenzowali książki o nauce. Dziennikarze bez edukacji w matematyce i ewolucji nie są kompetentni do recenzowania książki Fine.


b). Zawsze jest lepiej zaakceptować fakt naukowy niż odrzucić go z powodów ideologicznych. Ludzie bowiem dowiedzą się prawdy, a kiedy zobaczą, że jest odrzucana z powodu efektu potwierdzenia, zobaczą też, co się dzieje. Takie zachowanie zawsze szkodzi sprawie. Jeśli nauka odkrywa, że mężczyźni i kobiety zachowują się inaczej z powodów ewolucyjnych i genetycznych, lub że u ludzi występują zachowania, które są resztkami doboru, jakiemu podlegali nasi przodkowie, możemy się z tym uporać. Takie odkrycia nie prowadzą nieuchronnie do rasizmu, seksizmu lub bigoterii i nie ma żadnego powodu, dla którego miałyby to robić. Jasne, może być kilka niemających rozeznania osób, które mylą „jest” z „powinno być”, ale społeczeństwo już nie działa w ten sposób. Odrzucenie faktów, ponieważ nie podobają ci się lub ponieważ są sprzeczne z twoimi poglądami politycznymi, jest gwarantowanym przepisem na zaszkodzenie twojej sprawie. Najpierw zrozum fakty, a potem radź sobie z nimi.


When ideology trumps biology

Why Evolution Is True, 9 marca 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Jerry Coyne

Profesor (emeritus) na wydziale ekologii i ewolucji University of Chicago, jego książka "Why Evolution is True" (Polskie wydanie: "Ewolucja jest faktem", Prószyński i Ska, 2009r.) została przełożona na kilkanaście języków, a przez Richarda Dawkinsa jest oceniana jako najlepsza książka o ewolucji.  Jerry Coyne jest jednym z najlepszych na świecie specjalistów od specjacji, rozdzielania się gatunków.  Jest wielkim miłośnikiem kotów i osobistym przyjacielem redaktor naczelnej.