O trudności zamiany rozmów nocnych na dzienne


Marcin Kruk 2017-02-21


Franciszek (zbieżność imion przypadkowa), lubi mówić „my, naród”, ciąg dalszy jest zazwyczaj niecenzuralny i z prakseologicznego punktu widzenia mało treściwy. Z tego i z innych względów, próba streszczenia wypowiedzi Franciszka jest poważnie utrudniona, w pewnym sensie przypominają one modlitwy o pokój, mają co prawda wyższy poziom zaangażowana, ale podobny poziom skuteczności.

Podobnie jak Prezes (i niegdyś towarzysz Stalin) Franciszek obraduje głównie nocą. Zajmuje się rozważaniami o stanie rzeczywistości, na którą jego zdaniem „my, naród” nie mamy większego wpływu, a która wymaga gruntownej zmiany. Proponowałem Franciszkowi, żeby prowadził „Dziennik nocnych rozmów Polaków” ale uznał ten pomysł za niefortunny, bo najciekawsze treści są w późnych godzinach nocnych, z których człowiek mało pamięta. Zastanawiał się nawet, czy nie rozwinąć tego pomysłu i nie zacząć prowadzić „Nocnika sejmowego”, informującego o zdarzeniach w Sejmie, które mają miejsce po godzinie dwudziestej. Ostatecznie porzucił tę ideę ze względu na jej dużą pracochłonność.

 

Jednym z uczestników nocnych rozmów jest Sasza. Sasza po ojcu jest Rosjaninem, a po matce Ukraińcem. Mieszka tu od kilku lat, ale nadal nie jest pewien, czy nowym znajomym przedstawiać się jako Rosjanin, czy jako Ukrainiec. To zależy od różnych okoliczności, które trudno przewidzieć. Zdaniem Saszy, nocne rozmowy Polsków są niemal rzeczowe, a konsumpcja alkoholu przy tych rozmowach jest umiarkowana. Czasem posuwa się do stwierdzenia, że Polacy właściwie nic nie wiedzą o nocnych rozmowach. Sasza twierdzi, że wie co mówi, bo jest i Rosjaninem, i Ukraińcem, a to jego zdaniem nie jest łatwe. Franciszek odrzuca te twierdzenia, mówiąc, że żyjemy w postrzeczywistości mocarstwowej, która wymaga dekonstrukcji intelektualnej i fizycznej, przy czym ta druga jest ważniejsza, bo  nikt tego nie wytrzyma.

 

Sasza się śmieje i mówi, że polska inteligencja popełnia ten sam błąd, co inteligencja rosyjska, która sama już nie wie, gdzie Rzym, gdzie Krym, też lubi mówić w kółko „my, naród”, a naród to oni w metrze oglądają, spluwając z pogardą w duszy.    

 

Franciszek narzeka na drenaż mózgów, a Sasza na to, że jak Niemcy prowadzili z Rosją wojnę, to im Lenina oddali.  Ponadto kręci, najpierw stawia hipotetyczne pytanie ile Nobli dostaliby Rosjanie, którzy dostali Noble, bo wyjechali, gdyby nie wyjechali. Zgadzamy się, że zero, a on na to  z żalem, że on się wydrenował w podeszłym wieku trzydziestu trzech lat i w złym kierunku, co nie miało już żadnego znaczenia poza ekonomicznym.

 

Zapytałem z ciekawości, gdzie popełnił błąd, a on odpowiedział, że w jego życiu wszystko było błędem od poczęcia i wszystko będzie błędem do usranej śmierci, ale nie narzeka, bo inni mają gorzej.

 

Franciszek wrócił jednak do naszej postrzeczywistości mocarstwowej, która doprowadza go do rozpaczy i uważa, że naród powinien mocniej protestować.  Ja go nawet rozumiem, bo wszystko wskazuje na to, że ta postrzeczywistość mocarstwowa niebawem odsunie mnie od nauczycielskiego koryta. Sasza uczy w naszej szkole matematyki i jego odsunięcie od nauczycielskiego koryta jest pewne jak w banku. A Szasza jest genialny, patrzy na ucznia z tej, z tamtej z dziesiątej, aż znajdzie dziurę w murze. Tak było z Julką. Szara mysz, we wszystkim średnia i dramat z matematyką. Potem, jak już pojechała na olimpiadę matematyczną opowiadał, że mu spokoju dawało, wcale nie podejrzewał, że tam coś jest, zwyczajny dzieciak, który po prostu nic nie rozumie i ma kompletną blokadę. Obejrzał jej fejsbuk  i zobaczył, że dziewczyna wkleja przepisy kulinarne. Zaczął jej układać zadania z tych przepisów i w końcu ją rozbawił. Diabli wiedzą jak, pewnie samym uporem. Ona nie była jedna, chociaż o niej było głośno, nawet wywiady z nią robili, a ona powtarzała, że to wszystko pan Sasza, że pan Sasza pokazał jej, że matematyka jest spoko. Z innymi tak dobrze nie poszło, ale on umiał nauczyć narkomana kląć po rosyjsku, geniusza z niego nie zrobił, ale chłopak skończył gimnazjum z solidną trójką z matematyki.     

 

Ludzie wiedzą, że on jest genialny, tyle, że na samych korepetycjach nie pociągnie, chyba, że znajdzie jakiś chytry sposób.

 

Franciszek swoje, że trzeba organizować protesty. Sasza uśmiecha się ze smutkiem i kręci głową. Starczy już tych słowiańskich, słomianych barykad -mówi - jesteśmy jak dzieci, Majdan, chorągwie, wstążki, wiece, nocne rozmowy i wszystko od początku. Po jednej i po drugiej stronie ten sam naród i to samo marzenie, że przyjdzie lepszy car i zrobi porządek. Z kim ma robić porządek – pyta i sam odpowiada ze złością  – z nami ma zrobić porządek, bo my sami to tylko pogadać umiemy.

 

Zdaniem Saszy Ruski to mentalność, Ukrainiec to mentalność, Polak to mentalność, trochę różne te mentalności, ale właściwie jedna cholera, nie umiemy zrozumieć, że te wszystkie protesty do niczego nie prowadzą.

 

A co – pyta Franciszek – znosić wszystko z pokorą i patrzeć jak nam te pobożne sukinpisy na łby włażą? Uczyć – mówi Sasza – uczyć tak, żeby te dzieciaki umiały się potem uczyć same, uczyć, żeby przestały się onanizować nocnymi rozmowami, żebyśmy wreszcie przeszli na dzienne rozmowy bez butelki i z kalkulatorem w ręku.

 

Zgniewał mnie pobratymiec i pytam złośliwie – a słowiańska dusza gdzie? Sasza nie miał do słowiańskiej duszy nabożeństwa, ale dobrze wiedział do czego piję i mówi, że słowiańska dusza diabła warta, że w porządnie zorganizowanym świecie starcza jej jak raz w miesiącu pozwolą jej pośpiewać. Niechby się ludzie nauczyli za dnia rozmawiać jak ludzie, a przejdzie im tęsknota do nocnych rozmów.

 

Niby prawda, ale on to chyba jakiś romantyk, albo coś takiego.

 

Franciszek klął łagodnie, popijając wytworny „Absolut”.  A Sasza mruknął, chyba już tylko do siebie – Jeśli bóg jest matematyką, to ja jestem katechetą, ale co ja wam będę mówił, Francuzy ne pajmut.       

Marcin Kruk            

Autor dostępnej na rynku: "Grzeszyć inteligencją" (Wydawnictwo "Stapis")