Barbarzyńcy bez granic


Andrzej Koraszewski 2017-02-03


Kampanie solidarności z mordercami nie są wynalazkiem naszych czasów, miliony słodkich panienek oddawały się młodzieńcom wznoszącym ręce w rzymskim salucie, miliony innych maszerowały w marszach na rzecz pokoju i patrzyły rozmarzonym wzrokiem na  młodzieńców krzyczących „Niech żyje towarzysz Stalin”, miliony rozkosznych panienek moczyło się na dźwięk nazwiska towarzysza Mao, Fidela, Che, Chomeiniego, Arafata. Lista nie ma końca, nie było tyrana, który nie budziłby gorących uczuć miłości do ludzkości.

Ojczyzna proletariatu, Rzesza, kalifat bywają daleko, ale świat jest jeden i gorące serca są wszędzie. Nowy amerykański prezydent chce zahamować nielegalną imigrację. Chiński Mur, Mur Hadriana i kilka innych sławnych budowli opowiada nam, że nie jest to taki nowy pomysł. Dziesiątki tysięcy kilometrów murów, płotów, zasieków chroni granice państw przed zalewem niepożądanych gości. Napływ imigrantów z południa to ból głowy Ameryki od dziesiątków lat. Południowi sąsiedzi nie zajmują się tworzeniem miejsc pracy, wolnością ani dobrostanem swoich mieszkańców, najchętniej zmieniliby miejsce zamieszkania, bo życie pod władzą rodaków to udręka.    



Donald Trump sympatii nie budzi, ale jego różne kroki prowadzą do szczególnej aktywności  aktywistów różnych kampanii solidarności z mordercami. Już to samo skłania do ostrożności, by nie znaleźć się w jednym szeregu z typami spod ciemnej gwiazdy.


Decyzja o rozbudowie muru na granicy z Meksykiem wywołała dziesiątki protestów pod wspólnym hasłem: 'From Palestine to Mexico, all the borders got to go!' Fajne hasło, prawie takie jak to o tych murach, które runą w piosence Jacka Kaczmarskiego. Mógłby ktoś zastanawiać się nad pytaniem, dlaczego demonstranci na Florydzie protestując przeciwko decyzji Trumpa o wzmocnieniu granicy z Meksykiem, zaczynają od gwałtownego protestu przeciwko utrudnianiu zabijania Żydów w Izraelu, ale logika tych protestów wcale nie jest tak trudna do zgłębienia jak mogłoby się to wydawać.


Osławiony mur rzekomego apartheidu w Izraelu ma cel dość oczywisty – powstrzymać kolejne Jedwabne, zaś nienawiść do tego muru nie powinna się raczej mylić z głosami na rzecz pokoju. A jeśli za oceanem mamy tak jednoznaczny punkt wyjścia, łączący mur w Izraelu i mur w Ameryce, to może ów sojusz pięknych buntowników przeciwko granicom ma znacznie głębszy sens, którym jest zwyczajna tęsknota do bezkarnego mordu?


Śliczne panienki i piękni dwudziestoletni posiadają głęboką potrzebę okazywania swojej solidarności, chociaż nie zawsze jest to połączone z potrzebą zgłębiania źródeł własnej miłości.


Donald Trump zakazał wjazdu obywatelom siedmiu państw. Publicyści twierdzą, że nie do końca jest jasne na jakiej podstawie wybrano właśnie te kraje. Są to kraje muzułmańskie, (Irak, Iran, Libia, Somalia, Syria, Sudan i Jemen), w których toczy się wojna, bądź, jak w przypadku Iranu, który bezpośrednio i pośrednio uczestniczy w wojnach toczących się na terytorium krajów sąsiednich. Można to potraktować jako sygnał: „nie przyjmujemy uchodźców z obszarów wojny”.  Można w tym miejscu zadać dziesiątki pytań, dlaczego te kraje, a nie inne, czy celem jest powstrzymanie napływu uchodźców, czy terrorystów? Jeśli uchodźców, ilu uchodźców z tych krajów przyjęła administracja Obamy (i dlaczego tak żałośnie mało, dlaczego nie było większej pomocy dla Jazydów i chrześcijan z tych krajów). Jest tu wiele pytań, ale w szczególności oczekiwałby człowiek od dziennikarzy amerykańskich próby wydobycia informacji, jaki cel ma tak skonstruowany zakaz wjazdu na najbliższe 90 dni. (Wyjaśnienie Departamentu Stanu, że są to kraje o szczególnie silnej obecności islamistycznych organizacji i przybysze z tych krajów mogą stanowić szczególne zagrożenie b. rzadko jest odnotowywane przez szukających wyjaśnienia.)


Reakcją na zakaz nie jest jednak dociekliwość, reakcją są protesty uliczne pod hasłem solidarności z muzułmanami. Ckliwość zastępuje dociekliwość, a protestujący nie tylko mówią jednym głosem ze sponsorami islamistycznego terroryzmu, idą z nimi w jednym szeregu. Na plakatach słodkie panienki w hidżabach mają wzbudzić w nas gorące uczucia do otwartych granic.



Nie tylko plakaty mają do nas przemawiać. Jeśli główną organizatorką i twarzą marszu kobiet przeciw polityce Donalda Trumpa  jest Linda Sarsour, amerykańsko-palestyńska działaczka promująca prawo szariatu i otwarcie sympatyzująca z Hamasem, to powinny się odezwać wszystkie dzwony alarmowe.   


W eseju pod tytułem A Few Thoughts on the ‘Muslim Ban’  Sam Harris pisze o tym całym pomieszaniu z poplątaniem. Przerażające, chaotyczne i godzące w amerykańskie instytucje działania Trumpa, mieszają się z równie antydemoratycznymi i odrażającymi reakcjami protestujących.


W obliczu tego co się dzieje – pisze Harris – nie mam czasu na martwienie się bandą religijnych świrów w nowej administracji, ponieważ cała nasza demokracja zaczęła tonąć w bagnie kłamstw.


Sam Harris zwraca uwagę na fakt, że krytyka polityki Donalda Trumpa przeżarta jest przez politykę tożsamości i liberalnych urojeń. „Lewica wydaje się być zdeterminowana by wzmacniać prawicę przez kontynuację swoich kłamstw na temat problemu islamizmu.” Harris przywołuje w tym miejscu Davida Fruma, który pisał: „kiedy liberałowie zapewniają, że tylko faszyści chcą bronić granic, wyborcy zwrócą się do faszystów, by wykonali pracę, której wykonania liberałowie odmawiają.” Jesteśmy świadkami tego zjawiska. Lewica trwająca w miłosnym uścisku z islamofaszyzmem nie zamierza się obudzić.   


Harris przypomina, że zachodnie, demokratyczne wartości są podzielane przez dysydentów muzułmańskiego świata. Lewica nie tylko ignoruje ludzi takich jak Maajid Nawaz, Ayaan Hirsi Ali, Raheel Raza, Sarah Haider i setki innych, ale obrzuca ich błotem i zieje do nich nienawiścią, robi to w głębokim przekonaniu, że islamofaszyzm jest integralną częścią postępowego ruchu.


Słyszeliśmy od lat o starciu cywilizacji. Nie ma żadnego starcia cywilizacji, nie ma dwóch cywilizacji, jest jedna cywilizacja i jest starcie barbarzyństwa z cywilizacją. Linia frontu przebiega wewnątrz społeczeństw często w rodzinach, w szkołach, na uniwersytetach w redakcjach mediów twierdzących, że nas informują. Teatry nie wznawiają „Romulusa Wielkiego” Być może powinny, bowiem nie jest to pierwsze starcie cywilizacji z barbarzyństwem. Cywilizacja przegrywała z barbarzyństwem wielokrotnie, często na długie stulecia. Nieodmiennie również ta przegrana cywilizacji z barbarzyństwem była w dużej mierze efektem skutecznych kampanii solidarności z mordercami.