Kontratak liberalnych muzułmanów


Jamie Palmer 2016-12-24


Recenzja książki The Battle for British Islam: Reclaiming Muslim Identity from Extremism, Sara Khan. Saqi Books (Wrzesień 2016) 256 stron


W książce z 2004 r. The War for Muslim Minds, francuski politolog, Gilles Kepel, przedstawił fascynujący przegląd starań o pogodzenie islamu z nowoczesnością. Gdy to pisał, rozpadał się  w Iraku projekt wprowadzenia demokracji, zmieniając się w chaos i sekciarski terror. Co gorsza, całkowita niezdolność Ameryki do opanowania tego chaosu, rewelacje o maltretowaniu więźniów w Abu Ghraib i porażka prób potwierdzenia informacji wywiadu o zapasach broni masowego rażenia nie tylko naruszały wiarygodność Ameryki, ale także wiarygodność samych demokratycznych ideałów zachodnich.


W ostatnim rozdziale swojej książki Kepel kieruje wzrok na Europę i tam odkrywa podstawy do optymizmu. Tutaj, twierdzi, demokratyczne uczestnictwo daje muzułmańskim reformatorom bezprecedensowe możliwości. Nowemu pokoleniu działaczy, nieskrępowanych przemocą, korupcją i autorytaryzmem, który dławi otwartą dyskusję i postęp w świecie o większości muzułmańskiej, może udać się zdefiniowanie i ukształtowanie świeckiego i postępowego islamu, uwolnionego od wstecznych doktryn, które rozdzierają Bliski Wschód. Ostrzegł jednak, że ta próba spotka się z oporem.

„Zasadnicze znaczenie bitwy o islam w Europie nie uszło uwagi tych, którzy pragną zbudować wewnętrzną cytadelę na ziemi europejskiej, gdzie artykuły wiary są zamrożone w ‘ziemi niewiary’”.


The Battle for British Islam
jest wstrząsającym raportem z okopów tej wojny pozycyjnej, napisanym przez Sarę Khan we współpracy z niezależnym konsultantem w dziedzinie zwalczania ekstremizmu, Tonym MacMahonem. Książka Khan nie jest ani pamiętnikiem, ani Cri de Coeur. Khan daje nam jasną i wyważoną analizę pełnej napięcia i skomplikowanej walki, identyfikując jej najważniejszych uczestników ideologicznych i punkty zapalne.

„Walka wewnątrz islamu – pisze na pierwszych stronach – obejmuje znacznie więcej niż wyzwanie terroryzmu. U jej sedna leży konflikt idei i pytanie, czy muzułmanie wierzą, że islam da się pogodzić z pluralizmem i prawami człowieka… Te spory wśród muzułmanów brytyjskich definiują bitwę o islam brytyjski”.

Khan jest oburzona, że jej wiarę definiują i “zatruwają” islamiści, których retoryka i przemoc zagłuszają głosy umiarkowania. Nie ma jednak cierpliwości dla zabaw w apologetykę ani frazesów, wskazując, że „nie wystarczy mówienie, że islam jest religią pokoju, kiedy najwyraźniej niektórzy używają jej teologicznych cegiełek do usprawiedliwienia wojny”.  Niepokoją ją szkody powodowane przez islamistów i nienawistna ideologia, jaką wyznają:

"Widziałam sama, jak ta ideologia rozdzierała rodziny, zwracając córki przeciwko matkom i synów przeciwko ojcom. Obrabowuje dzieci z dzieciństwa i obiecującej przyszłości i przygotowuje nastolatki do roli morderców. Zachęca do nietolerancji i dehumanizuje zarówno nie-muzułmanów, jak innych muzułmanów, wspiera sekciarstwo, ekskomunikę i przemoc. Ekstremiści islamscy prowokują nienawiść wobec muzułmanów i tworzą spolaryzowane społeczności; niemniej, mimo szkód, jakie powodują, nadal ta ideologia szerzy się wśród muzułmanów w Wielkiej Brytanii."

Khan zaczyna od pytania, dlaczego tak jest. Co może spowodować, że inteligentna nastolatka porzuca bezpieczne życie w liberalnej demokracji na rzecz niebezpiecznego życia w obcym i groźnym kalifacie ISIS? Nie przekonują jej twierdzenia o deprywacji jako motorze radykalizacji i zauważa, że wielu skazanych dżihadystów to dobrze wykształceni mężczyźni i kobiety z dobrze sytuowanych rodzin z klasy średniej. I choć przyznaje, że propaganda islamistyczna kręci się wokół zarzutów wobec zachodniej polityki zagranicznej, mówi, że „niezbędne jest także przyjecie ideologii… Musi istnieć system przekonań, który legitymizuje przemoc i czyni ją koniecznością”.    


Radykalizacja, twierdzi Khan, pojawia się na skrzyżowaniu ideologii z tożsamością. Początkowo pojmowanie doktryny religijnej i politycznej przez wyznawcę może być słabe, ale to znaczy mniej niż fundamentalne przekonanie, że Zachód jest upadły, wrogi i nieodwracalnie zepsuty. Jest to proces transformujący, podczas którego wyznawca stopniowo odsuwa się od społeczeństwa, od swoich nie-muzułmańskich przyjaciół i kolegów i wreszcie, od swojej rodziny, zanim przyjmuje nową tożsamość i staje się, słowami Khan, „czymś, czym nie był przedtem… Co zasadnicze, dochodzą oni do wniosku, że nie mogą dłużej należeć do Wielkiej Brytanii, ponieważ ich tożsamości religijna i narodowa nie dadzą się pogodzić”.


Próby państwa i społeczeństwa obywatelskiego na powstrzymanie tego ześlizgiwania się, spotykają się z oczekiwaną opozycją. Tradycjonaliści salafi (orędujący za powrotem tradycji i moralności z VII wieku) i doktrynerscy islamiści (obiecujący rewolucyjny i oparty na nowoczesnym państwie totalitaryzm) mogli kłócić się przez cała lata 1990., ale żadna strona nie miała kłopotów ze zrozumieniem, że muszą współpracować po tym, jak padły Bliźniacze Wieże. Przy ich łatwym porozumieniu co do takich spraw, jak moralna niegodziwość demokratycznego Zachodu, zaciekła antypatia wobec emancypacji kobiet, odraza do homoseksualistów, poparcie dla barbarzyńskich kar hudud (warunki mogą być różne), praw o bluźnierstwie i tak dalej, jest nieco dziwne, że nie zrobili tego wcześniej. Kiedy jednak rządy zachodnie zaczęły baczniej przyglądać się organizacjom islamskim, księgarniom, kaznodziejom i meczetom, poczucie oblężenia, jakie to wywołało wśród ekstremistów islamskich wszystkich odcieni, uczyniło kooperację czymś nieodzownym.


Odpowiedzią rządu brytyjskiego była czteroczęściowa strategia znana jako CONTEST, rozpoczęta w 2003 r. Co dziwne, najbardziej kontrowersyjną częścią tej strategii okazała się część „Prevent”, z zadaniem identyfikowania i chronienia tych, którzy byli zagrożeni radykalizacją, jeszcze zanim zaczęli łamać prawo. Na długo zanim „Prevent” otrzymała formalną, statutową pozycję w 2015 r., islamiści-salafici już zorganizowali skoordynowaną i cyniczną kampanię dezinformacji, zaprojektowaną do opisania strategii ochrony i ratowania przed radykalizacją jako złowrogiego, neo-maccartowskiego spisku, którego celem ma być nękanie, prześladowanie i szpiegowanie oblężonych muzułmanów.


Polityczna lewica, instynktownie przyjazna wobec mniejszości niezależnie od tego, co ta mniejszość mówi lub robi, ochoczo połknęła te oskarżenia, a następnie bezmyślnie powtarzała je na łamach „Guardiana” i „Independenta” z bardzo małym oporem ze strony rządu, który bał się bronić własnej polityki. Dla Khan i innych działaczy było to nieznośne. Khan przyznaje, że strategia „Prevent” nie była doskonała, ale jest przekonana o jej konieczności, broni jej reputacji i jest przerażona, że paranoiczna i spiskowa propaganda salafitów-islamistów otrzymała szanse zniszczenia ważnej i często skutecznej inicjatywy rządowej. Aktywiści islamistów pozując na zrozpaczonych rodziców, pojawiają się w studiach telewizyjnych, wciskając łatwowiernym prezenterom i dziennikarzom bolesne opowieści o przesłuchaniach i podsłuchach muzułmańskich dzieci w szkołach. Kiedy takie opowieści okazują się chorymi wytworami przesady i fabrykacji, zainteresowanie publiczności i mediów przesunęło się już gdzie indziej, pozostawiając tylko wizję złowrogiego autorytaryzmu państwowego.


Dla Khan i dla innych liberalnych muzułmańskich działaczy, o których pisze w rozdziale poświęconym temu, co nazywa “głosy z linii frontu”, wrogość frontu salaficko-islamistycznego była spodziewana. Spodziewana była także, choć w mniejszym stopniu, wrogość miejscowej skrajnej prawicy, która jest ideologicznie niechętna czynieniu rozróżnień między muzułmanami lub rozróżnień między przekonaniami indywidualnych ludzi. Tacy wrogowie są naturalni. Kiedy jednak Khan omawia perwersyjne i złośliwe zachowanie politycznej lewicy, jej poczucie zdrady jest namacalne.


Dla niereformowalnej skrajnej lewicy czerwono-zielony sojusz socjalistyczno-islamistyczny jest kwestią cynizmu i krótkofalowych zysków. Te dwie strony mają wspólnych wrogów (Izrael, Ameryka, szerzej pojęty Zachód) i obie żywią antypatię do kapitalizmu i liberalnej demokracji. To dość makabryczne partnerstwo między świeckimi marksistami i teokratycznymi faszystami miało się dobrze podczas wojny w Iraku, kiedy zjednoczyli się w sprzeciwie wobec obalenia Saddama Husajna. Mniej sprawnie to poszło w obliczu masakry muzułmanów sunnickich przez reżim Assada, ponieważ islamistyczne poparcie dla syryjskiej rebelii zderzyło się z nieustępliwą i nieskłonną do refleksji antyamerykańską postawą skrajnej lewicy.Niemniej, wspólny front dobrze się trzyma i żadna ze stron nie ma dobrego słowa dla kogoś takiego jak Khan, którą uważają za posłuszną marionetkę złowrogiej władzy państwowej.


Tymczasem na kampusach uniwersyteckich w całym kraju studencka lewica zawiązała się w dziwaczny sojusz przeciw „islamofobii”. Od młodych radykałów neurotycznie zahipnotyzowanych taksonomią tożsamości i polowaniem na tę lub tamtą –fobię albo –izm, można by oczekiwać jednoznacznego odrzucenia polityki islamistycznej i reakcji salafickiej. Są to przecież grupy polityczne, które żądają zasłaniania i ujarzmienia kobiet, kamienowania cudzołożnic, egzekucji homoseksualistów i apostatów oraz masowego wymordowania Żydów (lub syjonistów, zależnie od tego jak ostrożny jest dany mówca).


Niemniej chory relatywizm kulturowy, który połknął w całości duże części zachodniej lewicy, spowodował, że radykałowie studenccy ignorują niepokój o bezgraniczną zdolność islamskiej skrajnej prawicy do nienawiści wobec Innego. Zamiast tego raczyli przyjąć islamistów jako swoich podopiecznych, witając gorąco na kampusach aktywistów dżihadu, takich jak Moazzam Begg, by potępiali rzekomą niesprawiedliwość polityki zagranicznej Zachodu, równocześnie piętnując takich działaczy praw człowieka jak Peter Tatchell i irańska ex-muzułmanka Maryam Namazie, fałszywie oskarżając ją o bigoterię i „orientalizm”. Kiedy islamistyczni aktywiści zakrzyczeli i zastraszali Namazie podczas jej wystąpienia na Goldsmith’s College w Londynie, stowarzyszenia uniwersyteckie LGBT i feministek ogłosiły swoją postępową pozycję w oświadczeniach deklarujących solidarność z jej napastnikami.


Wszystko to znaczy, że przestrzeń polityczna zajmowana przez działaczy takich jak Sara Khan jest coraz węższa. Ale to z ludźmi takimi jak ona Gilles Kepel wiązał w 2004 r. swoją nadzieję: „Ci młodzi mężczyźni i kobiety – pisał – pokażą światu nową twarz islamu, pogodzoną z nowoczesnością”.


Z powodu tej wątpliwej przyjemności dźwigania narzuconej odpowiedzialności Khan i jej sojusznicy są bojkotowani przez lewicę i szkalowani przez islamistów i miejscową prawicę. Tym jednak, co uderza w tej książce, jest brak jakiegokolwiek cierpiętnictwa. Khan daje czytelnikowi książkę intelektualnie uczciwą i jednoznacznie moralną. We wstępie mówi po prostu: „Piszę tę książkę, ponieważ wierzę, że możemy wykuć lepszą drogę do przyszłości w oparciu o prawa człowieka, wspólne wartości, współczucie i koegzystencję, ceniąc takie aspiracje wyżej niż dyskryminację, nienawiść i supremację. Pytaniem jest, czy jesteśmy wystarczająco odważni”.


Islam’s Liberal Counter-Insurgency

Quillette, 18 grudnia 2016



Jamie Palmer


Brytyjski dziennikarz i reżyser zajmujący się multikulturlizmem, terroryzmem i Bliskim Wschodem. Prowadzi blog jacobinism.blogspot.co.uk.