Rozum i Wiara. Część XVI


Lucjan Ferus 2016-12-25


Rozum: Po naszych ostatnich rozmowach zaczynam odnosić wrażenie, że chyba musiałaś pobłądzić ideowo; zauważam w tobie dziwną zmianę, która prawdę mówiąc zaczyna mnie niepokoić. Nie wiem jakie są tego przyczyny, lecz objawy towarzyszace temu przeobrażeniu są na tyle widoczne, że albo sobie szczerze wyjaśnimyo co w tym wszystkim chodzi, albo nasze dalsze rozmowy będą ewidentnym marnowaniem czasu.


Wiara: A cóż takiego się stało, że jesteś taki zaniepokojony? Ja nie widzę u siebie niczego nienormalnego, co mogłoby cię tak wystraszyć. Więc o co ci chodzi?

R: To, co ostatnio się z tobą dzieje jest dla mnie wyraźnym sygnałem, że albo się cofasz w rozwoju, albo tak bardzo zmieniły się twoje priorytety ideowe, iż przestajesz być sobą, albo  coś czy ktoś ma na ciebie zły wpływ i poddajesz się – świadomie lub nie – tej manipulacji. Albo wszystko naraz, lub wszystkiego po trochu. Tak to widzę.

 

W: Jak zwykle, przesadzasz! A jeśli nawet zaszła we mnie ostatnio jakaś zmiana, to raczej na dobre i wypraszam sobie insynuacje o tym rzekomym złym wpływie czy manipulacji. Kim ty jesteś, abyś mi stawiał takie absurdalne zarzuty?! Masz na to jakieś dowody, czy tylko są to twoje nieuzasadnioneinsynuacje?

 

R: Niepotrzebnie się tak irytujesz; czy podczas naszych rozmów zdarzyło się kiedykolwiek, abym nie starał się swych racji uzasadnić przekonującymiargumentami? Nawet jeśli dla ciebie nie były one takie, to nie możesz mi zarzucić, że nie próbowałem. A co do dowodów, to wiesz dobrze, iż dla mnie liczą się oprócz faktów głównie dowody rozumowe, czyli logiczne, racjonalne myślenie, które moim zdaniem najlepiej odsłania prawdę, jakakolwiek by ona nie była. A tobie chyba też na niej zależy, czyż nie?      

 

W: A pewno, że tak! Tylko wiem z doświadczenia, iż każdy inaczej ją pojmuje i każdy rozumie ją po swojemu. Twoja „prawda” nie musi być moją i odwrotnie.

R: To fakt! Dlatego niejaki Aleksiej Arbuzow trafnie zauważył: „Biedna prawda, ona nigdy nie jest podobna do siebie”. Już chociażby dlatego warto sobie wyjaśnić te sporne problemy, aby mieć pewność, które z nas ma rację co do swoich przekonań,a które tylko łudzi się, że racja i prawda jest po jego/jej stronie.  

 

Otóż nie tak dawno zwróciłem uwagę na twoje dziwne rozumowanie, kiedy omawialiśmy Rok Miłosierdziazazębiający się z Nadzwyczajnym Rokiem Świętym, nazywanym też Rokiem Jubileuszowym. Ależ ten Franciszek musi dbać o rozwój duchowyswoich wiernych – pomyśli ten, kto nie zna historii Kościoła. Ponieważ wydaje mi się, że tobie też jest ona obca, więc zanim przejdziemy do meritum w dużym skrócie przypomnę ci historię „Roku Świętego” (wg źródeł religioznawczych, a nie religijnych):

 

Pierwszy Rok Święty został ogłoszony przez papieża Bonifacego VIII w 1300 r. i przypadać miał raz na sto lat. Największą jego atrakcją miały być odpusty dla odwiedzających bazylikę i odbywający się co tydzień pokaz chusty św.Weroniki. Według relacji ówczesnych kronikarzy, duchowni dniem i nocą zgarniali ofiary przy użyciu grabi. Papież Klemens VI  ogłosił rok 1350 drugim z kolei Rokiem Świętym, łamiąc zasadę stuletniej przerwy. Gwarantował także odpusty pielgrzymom, oddającym cześć chuście św.Weroniki. Tłumy pielgrzymów były tak ogromne, że wielu zostało stratowanych. Ten Rok Święty był dla Kościoła kolejną okazją do zdobycia bogactw.

 

Papież Urban VI nie mogąc doczekać się końca wieku, ogłosił rok 1390, Rokiem Świętym.

Zapowiedział też, że kolejne jubileusze odbywać się będą co 33 lata. W 1423 r. papież Marcin V zorganizował obchody Roku Świętego, przestrzegając formuły ustalonej przez Urbana VI. Papież Mikołaj V zrezygnował z trzydziestotrzyletniego cyklu pokazywania chusty i rok 1450 ogłosił Rokiem Świętym. Natomiast papież Paweł II zarządził, by Rok Święty obchodzić co 25 lat, udzielał wówczas specjalnych odpustów, a wierni nadal tratowali się w tłumie. 

 

W 1506 r. papież Juliusz II kładł u podstawy obecnego filaru św.Weroniki kamień węgielny pod budowę nowej bazyliki św.Piotra. Koszty tego przedsięwzięcia miały być ogromne, dlatego też system odpustów został absurdalnie wyolbrzymiony, aby liczyć na tym większe zyski. Nawet papież Jan Paweł II poczuł się zmuszony do ogłoszenia roku 1983 za „Nadzwyczajny Rok Święty", który miał przysporzyć pielgrzymów i pieniędzy. ( według książki Roberta  A.Haaslera  Zbrodnie w imieniu Chrystusa).

 

Widać z powyższego, jak historia odpustów przeplata się z historią Roku Świętego. Dzieje się to również współcześnie; np. w artykule opublikowanym w „Angorze” i dotyczącym papieża Franciszka, znajduje się m.in. takie zdanie: „Ostentacyjnie ukłonił się tradycji, ogłaszając nadzwyczajny jubileusz – Święty Rok Miłosierdzia, który ściągnie do Rzymu po odpusty co najmniej 30 mln. pielgrzymów”. A więc „Nihil novi sub sole” jak widać? Nie uważasz, iż te dwie religijne idee muszą mieć jakieś wspólne podłoże? Jest to jeszcze lepiej widoczne, kiedy porówna się je z trzecim aspektami tego problemu – czyśćcem:

„Na soborze we Florencji w 1439 r. uzgodniono, iż kto „umrze w miłości Boga”, ale nie zdąży „godnymi owocami pokuty zadośćuczynić za winy”, jego dusza po śmierci będzie oczyszczana karami czyśćcowymi”.

 

„By stworzyć nowy rynek, Sykstus IV ogłosił w 1476 r., że działanie odpustówrozciąga się nie tylko na żyjących, ale i na biedne dusze czyśćcowe. Owczarnia pojęła to w lot,.. i płaciła. Rachunek był prosty: im więcej uzyskano odpustów, tym szybciej nieszczęsne dusze rodziców, rodzeństwa i dziadków dostawały się do nieba /../ A że nowe rozporządzenie stawiało w uprzywilejowanej pozycji bardziej zamożnych, to była już inna sprawa. /../ Duchowni dostojnicy potrzebowali pieniędzy, a na niczym nie dawało się tak łatwo zarobić, niż na „łasce” (Horst Herrmann Książęta Kościoła).

Kulminacją tych wydarzeń, a zarazem protestem przeciwko temu haniebnemu procederowi (handel odpustami na wielką skalę przez kler wykorzystujący łatwowierność owieczek), był słynny „happening” Marcina Lutra, który swoimi 95 tezami przybitymi do drzwi kościoła w Wittenberdze w 1517 r., zapoczątkował rozłam w Kościele kat. i powstanie protestantyzmu. Taka w dużym skrócie jest geneza tych „teologicznych” fenomenów o nazwie odpusty, czyściec jak i Rok Święty. Wracajmy do meritum.

 

Przyznam się, iż zaskoczyłaś mnie tą dziwną i nieznaną mi „genezą” odpustów, którą mi wtedy opowiedziałaś. Jak to było, możesz mi podpowiedzieć?

W: Już raz ci powiedziałam, trzeba było zapamiętać!

R: A pewno, że zapamiętałem. Chciałem usłyszeć to jeszcze raz od ciebie. Jak to szło?:

„Jak człowiek popełnia grzech, to obraża Boga i zrywa z Nim swoją jedność; jego wina przed Bogiem podlega karze. Kara ta wynika z tego, iż w wielu przypadkach nie jest on w stanie Bogu i ludziom  zadośćuczynić za zło, które dokonało się przez jego grzech.Zatem miłosierny Bóg przebacza winę kiedy się spowiadamy, lecz jeszcze pozostaje kwestia zasłużonej kary. Odpust jest właśnie darowaniem kary za grzechy, których wina już została darowana”.

Sama teraz rozumiesz w jaki zakłamany sposób widzisz ten problem. Kto nie zna prawdziwej historii odpustów, czyśćca i Roku Świętego, z twojej wypowiedzi (jakaś nowa egzegeza?) niczego się nie dowie. Ta niechlubna historia jest najlepszym przykładem na to, Kościół niewiele się zmienił w tych aspektach doktryny, gdzie chodzi o pieniądze i łatwy zarobek na wiernych. Zmieniona zostaje formuła, ale pomysł wyciągania pieniędzy od łatwowiernych owieczek pozostaje ten sam. Wbrew słowom Jezusa: „Nikt nie może dwom panom służyć. /../ Nie możecie służyć Bogu i Mamonie” (Mt 6,24).

 

Swoją drogą, z psychologicznego punktu widzenia jest to bardzo ciekawe zjawisko. Religia wpierw wmawia wiernym, iż człowiek jest często w relacji grzechu do Boga, że go tym obraża i że jego wina przed Bogiem podlega zasłużonej karze, bo nie jest on w stanie zadośćuczynić Bogu za zło, które dokonało się przez jego grzech. A potem Kościół wspaniałomyślnie udziela mu odpustu (bynajmniej nie za darmo) od tychże grzechów i Bóg zapewne czuje się od tego momentu usatysfakcjonowany i już nie obrażony. Któżby to lepiej mógł wymyślić, jak nie nasi „nauczyciele moralności” i „przewodnicy duchowi”? Dodasz coś od siebie, czy przechodzimy do następnego punktu dzisiejszej rozmowy?

 

W: A co ja tu będę dodawać?! Mówiłam ci, że nasze prawdy będą się różnić. Na szczęście ja nie muszę logicznie uzasadniać swoich prawd, gdyż one opierają się na autorytecie Boga.

  

R: Nie masz w ogóle wstydu? Nie wiem jakiego Boga masz na myśli, ale na pewno nie tego z Ewangelii. A jeśli już o nim mowa, to chciałbym się dowiedzieć od ciebie paru istotnych szczegółów, dotyczących naszej poprzedniej rozmowy, w której z takim entuzjazmem opowiadałaś mi o intronizacji Jezusa Chrystusa na króla Polski. Powiedz mi tak całkiem szczerze: nie widzisz niczego zastanawiającego w tej niedawnej uroczystości intronizacyjnej?

W: O co ci znów chodzi? Co niby miałoby mnie zastanowić?

 

R: Może rzeczywiście zbyt wiele od ciebie wymagam, ale dla mnie jest tu parę niejasności, na które nie potrafię odpowiedzieć. Może mi więc pomożesz? Zastanawiają mnie słowa Jezusa (zakładając „na wiarę”, iż to On jest ich autorem), znajdujące się w dzienniczku Rozalii Celakówny i cytowane przez biskupa: „Jest ratunek dla Polski: jeżeli mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności przez intronizację, nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym państwie z rządem na czele”.

 

Oraz fragment owego dzienniczka cytowany w przemówieniu posłanki w Sejmie w 2012 r.: „Pan Jezus chce być Królem, Panem i zarazem Ojcem bardzo kochającym. /../ Pan Jezus w szczególny sposób chce być naszym Królem, on tego sobie życzy. Polska musi w sposób wyjątkowy, uroczyście ogłosić Pana Jezusa swym Królem przez intronizację jego Boskiego Serca i wtedy Jezus będzie jej błogosławił i bronił od nieprzyjaciół”.

 

Dostrzegasz tę istotną różnicę? Jeden fragment mówi o intronizacji osoby Jezusa Chrystusa, natomiast drugi o intronizacji jego Boskiego Serca. Czy to oznacza, że Jezus nie był w tej kwestii do końca zdecydowany? Albo słowa: „Jest ratunek dla Polski”. Czy Polska znajduje się teraz w takiej tragicznej sytuacji (politycznej, gospodarczej, społecznej), aby potrzebny był jej ratunek z nieba i obrona od nieprzyjaciół? Zakładając nawet, iż owa rzekoma „ruina Polski” miałaby być prawdą (choć już wiadomo, że nie jest), to z takich ekonomicznych kryzysów można się podźwignąć o własnych siłach mając mądre rządy, prawda?

 

Jedyne logiczne i nie wychodzące poza religię wytłumaczenie tego zawiłego problemu (a zarazem „wyjaśniające” dziwne milczenie Jezusa na temat zbliżającej się wojny), jest takie:  W sierpniu 1939 r. kiedy Jezus rozmawiał z Rozalią musiał wiedzieć, iż za parę tygodni rozpęta się piekło na ziemi i zginą miliony ludzi. Chcąc być naszym bardzo kochającym Ojcem, postanowił użyć swej nadprzyrodzonej mocy i pomóc Polsce.

 

Zaproponował więc Rozalii pewne korzystne jego zdniem rozwiązanie: jeśli Polska uzna go swoim Królem i Panem poprzez uroczystą intronizację jego Boskiego Serca, a jeszcze lepiej jego Osoby, to on w zamian zapewni jej ratunek i obronę od nieprzyjaciół. I to ówczesny rząd Polski miał stać na czele tego zbożnego przedsięwzięcia i brać w nim czynny udział. Dlaczego nic z tego nie wyszło? Któż to może wiedzieć? Może było zbyt mało czasu na jego realizację, a może ówczesne władze były zbyt „oporne” na takie cudowne rozwiązywanie ziemskich problemów? A może zawiniła sama Rozalia, która ponoć wielokrotnie niszczyła swoje dzienniczki,by potem odtwarzać je z pamięci. Co o tym sądzisz?

 

W: Większej bzdury nie mogłeś wymyślić?! Niedwuznacznie sugerujesz, że kościelni hierarchowie niepotrzebnie doprowadzili do tej intronizacji, a nasz rząd niepotrzebnie się  fatygował na nią? Absurdalny i żałośnie głupi pomysł!

 

R: Być może,.. ale chyba nie bardziej od tego, że Jezus Chrystus chcący być naszym bardzo kochającym Ojcem, w rozmowach z Rozalią Celakówną prowadzonych w przededniu drugiej wojny światowej, ani razu nie ostrzegł jej przed zbliżającym się pandemonium, nie mówiąc o braku jakiejkolwiek pomocy z jego strony. Albo od tego, iż Bóg, którego „królestwo jest nie z tego świata”, nagle zapragnął władzy politycznej na Ziemi i w tym celu zażyczył sobiezostania królem jednego (demokratycznego) państwa i niepodzielnego nad nim panowania. (Inne aspekty tych i im podobnych pomysłów pominę).

 

Reasumując: odnoszę wrażenie, iż ostatnio pogubiłaś się „nieco”; zaczęłaś utożsamiać interesy ziemskie Kościoła mającego odwieczną chorobliwą potrzebę władzy i panowania nad owieczkami (tak jak kiedyś, gdy było to powszechną i akceptowaną odgórnie „normą moralną”), z ponadczasową i ponadnarodową misją religii nazywaną „ewangelizacją”, a polegającą na zapewnieniu wiernym komfortu psychicznego i poczuciu bezpieczeństwa w obliczu czekającej ich śmierci. „Zapomniałaś” już, iż pobożności i bogobojności u wiernych nie wymusza się strzelistymi aktami religijno-państwowymi, a każdy sojusz Ołtarza z Tronem zawsze prędzej czy później przynosi tragiczne skutki, na czym najwięcej traciła (i traci) autentyczna, głęboka wiara ludzi?

 

Dla mnie akurat jest wszystko jedno komu służysz, gdyż twoja obrażająca rozum hipokryzja tylko potwierdza moją wiedzę religioznawczą, mówiącą, iż wszystkie religie są dziełem ludzi i służą ich rożnorodnym interesom. Pomyś jednak o tych wszystkich, którzy uważają cię za świętość i najcenniejszą wartość, jaką może chlubić się człowiek. Czy w kontekście tych licznych „maluczkich”, upatrujących w tobie ideału i wzorca do naśladowania – warto ci tak bezmyślnie się „zeszmacić” w imię chorych ambicji twych rzekomych „przewodników duchowych”, wykorzystujacych cię do własnych celów? Pomyśl o tym, nim zrobisz następne głupstwo, bo ludzie cię uważnie obserwują i nigdy ci tego nie wybaczą.

 

Może więc na koniec tego spotkania i w trosce o to, by nie było ono naszą ostatnią rozmową, przypomnę ci stosowne fragmenty Pisma Świętego, które musiały chyba umknąć twojej uwadze, albo także o nich „zapomniałaś”: „A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20,27,28. Mk 10,44,45).

Oraz fragment z „Deklaracji o wolności religijnej”, przyjętej na Soborze Wat. II:

„Jednym z zasadniczych punktów nauki katolickiej, zawartej w Słowie Bożym i nieustannie głoszonym przez Ojców Kościoła, jest zdanie, że człowiek powinien dobrowolnie odpowiedzieć Bogu wiarą; nikogo więc wbrew jego woli nie wolno do przyjęcia wiary przymuszać”.

Inaczej mówiąc: zbawcza władza Jezusa, którą według biskupów zapewnia mu przeprowadzona intronizacja na Króla Polski, oraz odgórne uznanie jego panowania nad całym naszym narodem, jest całkowicie sprzeczne ze słowami Ewangelii mówiącymi o służebnej roli Jezusa (a zatem i religii),jak iową Deklaracją, poprzez którą Kościół gwarantuje dobrowolność w kwestii odpowiedzenia Bogu wiarą przez jego wyznawców. Czy to jest dla ciebie jasne i zrozumiałe? Przemyśl to sobie i dobrze zapamiętaj, szczerze ci radzę.

 

Grudzień 2016 r.