I gdzie nas ten dyskurs prowadzi?


Marcin Kruk 2016-12-20


Właściwie miałem ochotę na kawę, ale przez okno zobaczyłem, że w kawiarni siedzi znajomy, którego od dawna nie chciałem spotkać. Wsiadłem w dyskurs 16, myślałem, że dojadę do centrum, ale wylądowałem na jakimś obskurnym przedmieściu.

Sześciopiętrowe gierkowskie bloki nie cieszyły oczu, ale skwer był zadbany, duży neon zapraszał do spółdzielni „Społem”, na tablicy ogłoszeniowej wzywano mieszkańców do oszczędzania w „Skoku”.

 

Usłyszałem ujadanie psa. W moim kierunku szedł staruszek z pieskiem. Mały, rudy kundel nie budził sympatii. Wyrywał się, obszczekiwał wszystko, próbował gryźć przechodniów. Staruszek szarpał za smycz, coś do niego mówił, ale pies nie zwracał na niego uwagi. Poszedłem za nimi, ponieważ byli jedyną atrakcją w polu widzenia. Kawałek dalej był niewielki lasek i staruszek spuścił psa ze smyczy. Pies obwąchał najbliższy krzak, a potem zaczął gonić innego psa, na drugim końcu lasku. Staruszek ochrypłym głosem zaczął go przywoływać, a ja podszedłem bliżej, bo miałem wrażenie, że się przesłyszałem.

 

A jednak tak było, staruszek krzyczał, Lewica do nogi i patrzył bezradnie w kierunku, w którym Lewica zginęła. Ruszył w las, doszedł do siatki, która oddzielała lasek od torów kolejowych i rozglądał się. Pokazałem mu dziurę w siatce, którą jego pies prawdopodobnie przedostał się na drugą stronę. Staruszek pobladł, ponownie zaczął przywoływać Lewicę do nogi, chodził wzdłuż płotu próbując wypatrzeć psa po drugiej stronie.

 

Wiedziałem, że nie mogę go tak zostawić, więc zacząłem go pocieszać, że pies zaraz wróci, że trzeba zaczekać. Miałem wrażenie, że staruszek był wdzięczny, ale nie był mniej zdenerwowany, wołał, wyrzucał ręce w powietrze, zarzekał się,  że więcej nie spuści jej ze smyczy.

 

Próbując odwrócić jego uwagę zapytałem dlaczego Lewica, a nie Prawica. Powiedział, że Prawica była dużo starsza i zdechła kilka lat temu, a to jest jej córka. Zapytałem skąd te imiona. Staruszek uśmiechnął się chytrze i powiedział, że to długa historia.

 

Bez większego przekonania, krzyknął w kierunku płotu, Lewica do nogi, a potem powiedział, że to z powodu brata. „Bo widzi pan – mówił – myśmy z bratem budowali ten kraj, a mój brat to taki kameleon, jak wszystko się zmieniło, to on od razu kolor zmienił. A ja nie, ja byłem wierny. Więc ja mojego psa nazwałem Prawica, na złość bratu, ale to była, proszę pana, taka dobra suka, że pan pojęcia nie ma. Trochę była puszczalska, nie powiem, moja wina, bo powinienem ją wysterylizować, ale jakoś tak, pan rozumie, człowiek myśli, że upilnuje. Pierwsze szczeniaki rozdałem, nawet brat wziął jednego. On to się śmiał, że ja w tej Prawicy jestem zakochany, bo on, proszę pana zrobił się całkiem prawicowy...

 

Staruszek znów krzyknął kilka razy w kierunku płotu, a potem powiedział, że Lewica jest zupełnie inna niż jej matka, kompletna histeryczka, chociaż jest wysterylizowana. Pyta pan, dlaczego ją nazwałem Lewica, trochę dla śmiechu, jako szczeniak była bardzo miła, potem jej zaczęło odbijać. Uczciwie mówiąc, to ona jest niezbyt mądra, po ojcu, proszę pana, a ojciec nieznany... Trudno, jest jaka jest, taką Lewicę muszę kochać, ja przecież jej nie uśpię... Myślałem nawet, żeby z nią pójść do  jakiegoś psiego psychologa, ale czy ja wiem... Wierzy pan w psich psychologów – zapytał.

 

Odpowiedziałem, że nie wiem, bo nie mam doświadczenia, ale można spróbować, kto wie, czasem to nawet ksiądz się dobry trafi.      

 

Niespodziewanie przez dziurę w płocie wpadła jego suka. Trochę się wystraszyłem, ale podbiegła do swojego właściciela, a staruszek jęknął: „o, Jezu, znowu”. Najpierw nie zrozumiałem, a potem poczułem przykry zapach. Lewica wytarzała się w gównie, co najwyraźniej było jej stałym obyczajem.

 

Zapytałem jak mogę najszybciej dostać się do miasta. Mój nowy znajomy, zapinając smycz powiedział, że pierwszym lepszym dyskursem, bo stąd wszystkie jadą w tamtym kierunku, tylko trzeba uważać, bo bliżej centrum potrafią skręcić na inne przedmieście, a kierowcy nawet nie warto pytać.  Bo widzi pan, w dyskursie publicznym stykają się i przenikają reprezentacje pochodzące z różnych światów społecznych, a niedopowiedzenia i niezgodności są jego nieodzowną częścią.   

 

 

A pan z nich korzysta, zapytałem zaintrygowany rozległą wiedzą. Nie, raczej chodzę pieszo, myśmy z bratem budowali ten kraj własnymi rękami, a dyskurs to inna bajka, jakby marksizm 2.0. Chodź Lewica, będziemy cię kąpać. To już drugi raz w tym tygodniu – powiedział ze skargą w głosie - a dopiero czwartek.

 

A jednak sporo pan o tych dyskursach wie – zauważyłem. Patrzy człowiek, bo co ma robić, za dużo oprócz tych dyskursów to tu nie ma - mruknął. Ale korzystać nie korzystam.  Bo widzi Pan, uczestnicy dyskursu odwołują się do różnych motywacji i wykorzystują pozyskane i indywidualne zasoby wiedzy w myśl normatywnej teorii działania  komunikacyjnego tego, jak mu tam, Habernasa. On mówi, że dyskurs może prowadzić do racjonalnego konsensusu, ale pod warunkiem, że istnieje idealna sytuacja komunikacyjna. Widział pan może idealną sytuację komunikacyjną, bo ja takiej nie spotkałem? Ja, proszę pana, dyskursu unikam jak mogę, czasem ktoś mnie wciąga w jakiś dyskurs, ale wyskakuję na pierwszym przystanku.

 

Zaintrygował mnie staruszek, więc zapytałem jak on ten kraj budował. Wzruszył ramionami i powiedział, że tak jak wynikało z planu, bo podaży na popyt się wtedy nie robiło. Brat był od rad, a ja od elektryfikacji. On się zawsze umiał urządzić.       

 

Pożegnaliśmy się i ruszyłem w kierunku skweru, przy którym było „Społem” mając nadzieję, że złapię tam jakiś dyskurs do miasta.  Staruszek odchodził w przeciwnym kierunku, wyprostowany, jakby dumny, z Lewicą utytłaną, ale wyraźnie spokojniejszą.

 

Wskoczyłem w dyskurs numer 2 i do tej chwili zastanawiam się, czy słusznie. Staruszek mógł mieć rację, że dyskursów należy po prostu unikać jak zarazy.         


Marcin Kruk
jest autorem dostępnej on-line  książki Człowiek zajęty niesłychanie.