Sztuczna inteligencja nie spowoduje masowego bezrobocia


Matt Ridley 2016-12-14


Przemysł nowych technologii, z kwaterą główną w Silicon Valley, zaludniony jest przez entuzjastycznych optymistów, którzy chcą zmienić świat i uważają, że to potrafią. Istnieje jednak jeden nurt pesymizmu, o którym wiele słyszymy: obawa, że roboty zabiorą nam  pracę. Z czyhającą za rogiem sztuczną inteligencją, ludzie stoją w obliczu redukcji i zanikania ich miejsc pracy. Uważam, że te zmartwienia neo-luddystów są równie błędne dziś, tak jak były w czasach Neda Ludda.

“Każda praca, która jest na jakimś poziomie rutyny, będzie prawdopodobnie zautomatyzowana i jeśli chcemy patrzeć w zamożną przyszłość, a nie na katastrofę, musimy działać teraz” – ostrzega Martin Ford, przedsiębiorca z Silicon Valley, w książce The Rise of the Robots. “Przy postępach technologii, jakie są obecnie na horyzoncie, w niebezpieczeństwie są nie tylko prace nie wymagające kwalifikacji; to samo dotyczy prac opartych na wiedzy. Zbyt dużo dzieje się zbyt szybko” – mówi inny guru z Silicon Valley, Vivek Wadhwa.


“Pomyślcie o tym jak o swego rodzaju cyfrowym darwinizmie społecznym, z wyraźnymi zwycięzcami i przegranymi: ci, którzy mają talent i umiejętności do bezszwowej pracy z technologią i do konkurowania na rynku globalnym, są coraz wyżej nagradzani, podczas gdy ci, których prace mogą równie dobrze wykonywać cudzoziemcy lub kilka tysięcy linijek kodu, ucierpią” – mówi ekonomista z George Mason University, Tyler Cowen w książce Average is Over.


Automatyzujemy pracę już od dwóch stuleci i jak dotąd skutkiem jest więcej miejsc pracy, nie zaś mniej. Rolnictwo zatrudniało kiedyś ponad 90% ludzi i bez nich głodowalibyśmy. Dzisiaj jest to tylko kilka procent. Zwolennicy tajemniczego „Kapitana Swinga”, którzy w 1830 r. niszczyli młockarnie, byli przekonani, że maszyny kradły im pracę. Zamiast tego, najemnicy rolni zostali robotnikami fabrycznymi; robotnicy fabryczni stali się potem pracownikami sieci telefonicznej. Przy obu przejściach płace rosły, a praca była bezpieczniejsza, mniej wymagająca fizycznie i mniej narażała na żywioły.


W 1949 r. pionier cybernetyki, Norbert Wiener, ostrzegał, że komputery w fabrykach mogą zwiastować “rewolucję przemysłową o bezwzględnym okrucieństwie”. W 1964 r. panel wielkich i zatroskanych, włącznie z laureatami Nagrody Nobla, Linusem Paulingiem i Gunnarem Myrdalem, ostrzegał, że automatyzacja będzie znaczyć „potencjalnie nieograniczoną produkcję systemów maszyn, które będą wymagały niewielkiej współpracy ze strony ludzi”. Ten odwieczny mit wraca jak na gumce.


Tym razem jest inaczej – zapewniają nas jednak. To byli tylko chłopi lub robotnicy fabryczni: teraz są to programiści, księgowi, a może także prawnicy, którzy staną się ludźmi zbędnymi z powodu automatyzacji. Albo nauczyciele akademiccy i dziennikarze! Co za zgroza, ludzie  tacy jak my! Jeśli jednak mogliśmy stracić lwią część stanowisk pracy w rolnictwie i produkcji przemysłowej i ciągle mieć rekordowy odsetek populacji mającej zatrudnienie, mimo włączenia kobiet do siły roboczej, dlaczego mielibyśmy być nadmiernie zaalarmowani, jeśli ten sam los czeka ludzi w białych kołnierzykach?


Argument, że sztuczna inteligencja spowoduje masowe bezrobocie, jest równie nieprzekonujący, jak był argument, że młockarnie, obrabiarki, maszyny do mycia naczyń lub komputery spowodują masowe bezrobocie. Te technologie po prostu uwalniają ludzi do robienia innych rzeczy i zaspokajania innych potrzeb. Powodują również, że ludzie są bardziej wydajni, co podnosi ich zdolność kupowania innych form pracy. „Straszak automatyzacji absorbuje nasz potencjał martwienia się, który powinno się oszczędzać na prawdziwe problemy” - kpił ekonomista Herbert Simon w latach 1960. 


Tak, ale co będzie, jeśli nie ma więcej potrzeb do zaspokojenia? Czy może przyjść moment, że cała praca, jaką kiedykolwiek możemy potrzebować, będzie wykonywana przez maszyny, pozostawiając nas bez niczego do roboty? Co się stanie, kiedy nawet salony piękności psów i kotów oraz nauczyciele jogi zostaną zastąpieni przez roboty? Jeśli tak, i jeśli maszyny będą należały głównie do bogatych, to problemem ekonomicznym będzie dystrybucja, nie zaś braki, więc możemy zacząć rozważać tak radykalne pomysły jak „podstawowy dochód”, według którego każdy dostaje pensję od rządu.


Nie dojdzie jednak do tego. Istnieje nieskończona liczba nowych sposobów, jakie możemy wymyśleć, by zaspokajać wzajem swoje potrzeby i pragnienia w zamian za nagrodę. Spójrzcie, jak spektakularna wydajność nowoczesności pozwoliła na odrodzenie się rzemiosła i ponowny wzrost występów na żywo.


A w mało prawdopodobnym wypadku, że ten punkt końcowy kiedyś zostanie osiągnięty, no to co? Świat, w którym maszyny dosłownie robią wszystko, o czym moglibyśmy pomyśleć, że powinno być zrobione („Zabierz mnie na Marsa, Hal, a po drodze przerób Szekspira na rap”) , jest światem, w którym możemy spędzać cały czas konsumując produkty pracy tych maszyn. W końcu, celem wszelkiej pracy jest konsumpcja [ i zaspokajanie ciekawości. przyp tłum.], jak zdawał się uważać Adam Smith. Tim Worstall ujmuje to w ten sposób: “Nadal będzie istniało zatrudnienie dla ludzi, jak długo istnieją ludzkie potrzeby i pragnienia. Kiedy wszystkie one zostaną zaspokojone, miejsca pracy się nie liczą, prawda?”


Już dzielimy się mniejszą ilością pracy. W 1856 r. przeciętny mężczyzna brytyjski pracował 149700 godzin w ciągu swojego życia. W 1981 r. ta liczba spadła niemal o połowę do 88 tysięcy godzin – mimo faktu, że żył dużo dłużej. Poświęcał teraz więcej czasu na edukację, na urlopach, na emeryturze lub wcześniej wychodząc z pracy. W 1960 r. brytyjski pracownik spędzał niemal 12% swojego życia w pracy; w 2010 r. spadło to do poniżej 9% (założę się, że spędza część swojego czasu „pracy” na zajęcia prywatne, czytanie e-maili, płacenie rachunków).


Końcowym argumentem pesymistów jest to, że automatyzacja wysysa zapotrzebowanie na siłę roboczą przez zastąpienie prac fachowców średniego szczebla, pozostaniemy więc z menadżerami funduszy hedgingowych i ich pokojówkami. Były nieproporcjonalne straty miejsc pracy o średnich dochodach w Ameryce i w Europie od lat 1980 r., ale jak argumentuje ekonomista z MIT, David Autor, było to związane zarówno z konkurencją z Chin, jak i z samą automatyzacją. Uważa on zresztą, że to zjawisko już wygasa. Dziennikarze, mówi, „mają tendencję do przesadzania rozmiarów zastępowania maszynami pracy ludzkiej i ignorowania silnego uzupełniania się między automatyzacją, a tworzeniem nowych miejsc pracy, co podnosi wydajność, podnosi zarobki i wzmacnia popyt na pracę”. [Ponadto stagnacja dochodów nie jest prawdą: patrz tutaj.] 


Rozchmurzcie się. Wizja masy niezatrudnionych Morloków, żyjących nieszczęsnym, biednym życiem, podczas gdy cyfrowi Elojowie monopolizują kilka dobrze płatnych zajęć, jest nadal utopią, automatyzacja daje nam coraz więcej czasu, jak również więcej dóbr i usług. (Nawiasem mówiąc, pewien czytelnik podkreślił, że w książce H.G.Wellsa, Morlokowie byli faktycznie u władzy…)


Pierwsza publikacja w Times.


Artificial Intelligence is not going to cause mass unemployment

Rational Optimist, 25 listopada 2016

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska