Dlaczego lewica wskrzesza apartheid?


Matt Ridley 2016-12-06


Polityka tożsamości przenosi nas z powrotem do podziałów i uprzedzeń

Związek studentów w londyńskim King’s College wystawi zespół w University Challenge, który będzie się składał z co najmniej 50 procent “samozdefiniowanych kobiet, transseksualistów i niebinarnych studentów”.  Jedyną złą rzeczą, jaką Ken Livingstone wykrztusił z siebie o krwawym dyktatorze Fidelu Castro było to, że „początkowo nie był zbyt dobry dla praw lesbijek i gejów”. Pierwsza strona witryny wyborczej Hillary Clinton (wisi nadal) ma linki do: „Afro-Amerykanie za Hillary, Latynosi za Hillary, Azjato-Amerykanie za Hillary i wyspiarze z Pacyfiku za Hillary, Millienialsi za Hillary”. Oczywiście nie ma tu niczego takiego jak „mężczyźni za Hillary”, nie mówiąc już o informacji „biali ludzie za Hillary”.


Od kiedy to lewica nalega na sądzenie ludzi – żeby sparafrazować Martina Luther Kinga – wedle koloru ich skóry zamiast wedle ich charakteru? Kiedyś lewica w godny podziwu sposób walczyła o prawa ludzi czarnych, kobiet i gejów do takiego samego traktowania jak biali, heteroseksualni mężczyźni. Z nieco tylko słabszym uzasadnienie przeszła następnie do propagowania akcji afirmatywnej, by zadośćuczynić dawnym uprzedzeniom. Obecnie poszła dalej i nalega, by każdy zdefiniował swoją tożsamość, a pewne tożsamości ofiar muszą być uprzywilejowane.


Biorąc pod uwagę historię szufladkowania ludzi, jest zdumiewające, że politycy na lewicy nie potrafią zauważyć, dokąd to prowadzi. Głównymi propagatorami polityki tożsamości byli dawniej orędownicy apartheidu, antysemityzmu i traktowania kobiet jak legalnej własności mężczyzn. „Somnambulicznie idziemy do segregacji” – mówi Trevor Phillips.


Polityka tożsamości jest bardzo staromodna. Christina Hoff Sommers, autorka Who Stole Feminism, mówi, że feminizm równości — sprawiedliwe traktowanie, szacunek i godność – zaćmiony jest teraz przez wiktoriański “feminizm omdleń na kozetce”, dla którego kobiety są „kruchymi kwiatami, które wymagają bezpiecznej przestrzeni, ostrzeżeń przed wyzwalaczami i specjalnej ochrony przed mikro-degradacją”. Istotnie, kiedy powiedziała to w Oberlin College w Ohio, 35 studentów szukało schronienia w bezpiecznym pokoju z „terapeutycznym psem”.


Jest po prostu złą biologią skupianie się na rasie, płci lub orientacji seksualnej, jak gdyby miały one największe znaczenie. Wiemy od dziesięcioleci – a marksistowscy biolodzy, tacy jak Dick Lewontin, kładli mocny nacisk na to – że różnice genetyczne między dwojgiem ludzi tej samej rasy są, prawdopodobnie, dziesięciokrotnie większe niż przeciętna różnica genetyczna między dwiema rasami. Rasa to cecha naprawdę naskórkowa. Z pewnością różnice płci idą głębiej z powodu szlaków rozwojowych, ale nadal indywidualne różnice między mężczyznami i mężczyznami lub kobietami i kobietami, lub gejami i gejami, są dużo istotniejsze niż jakiekolwiek podobieństwa.


Za wszechstronne zwycięstwo Republikanów w wyborach amerykańskich nie można obwiniać wyłącznie wojen kulturowych, ale z pewnością odegrały one dużą rolę. Weźmy „wojny łazienkowe”, jakie wybuchły na wczesnych etapach kampanii wyborczej. Zgromadzenie Ustawodawcze Karoliny Północnej brutalnie zażądało od obywateli używania toalet odpowiadających płci, z jaką się urodzili. Administracja Obamy zareagowała równie brutalnie, wymagając, by wszystkie okręgi szkolne w kraju niczego takiego nie zrobiły, bo stracą finansowanie federalne. To był dar dla konserwatystów: „Czy dorosły mężczyzna, udający, że jest kobietą ma mieć prawo używania… tej samej toalety, co twoja córka lub twoja żona?” – pytał senator Ted Cruze.


Nie ulega wątpliwości, że do pewnego stopnia biali mężczyźni rozgrywali kartę tożsamości przy urnach wyborczych w reakcji na politykę tożsamości lewicy. W szeroko omawianym eseju w „New York Times” Mark Lilla z Columbia University stwierdzał, że tendencja Hillary Clinton do „wpadania w retorykę różnorodności, wzywająca wyraźnie i nieustannie do głosowania Afro-Amerykanów, Latynosów, LGBT i kobiety” była błędem: „Jeśli zamierzasz wspominać grupy w Ameryce, lepiej wymień je wszystkie”.


Twierdzi on, że “fiksacja na punkcie różnorodności w naszych szkołach i w prasie dała pokolenie liberałów i postępowców, narcystycznie nieświadomych warunków poza swoimi samo zdefiniowanymi grupami i obojętnych wobec zadania dotarcia do Amerykanów z wszystkich sfer społeczeństwa… Kiedy już dotrą do uczelni wielu z nich zakłada, że dyskurs o różnorodności wyczerpuje cały dyskurs polityczny i mają szokująco mało do powiedzenia o takich odwiecznych problemach jak klasa społeczna, wojna, gospodarka i wspólne dobro”. Jak wielu studentów odkryło 9 listopada, polityka tożsamości jest „ekspresywna, ale nie przekonująca”.


W zeszłym tygodniu w nieznośnie symbolicznym posunięciu, Hamshire College w Massachusetts usunął z kampusu flagę amerykańską – symbol jedności – żeby studenci poczuli się bezpieczniej. Rektor uniwersytetu powiedział, że to usunięcie “umożliwi nam skupienie naszych wysiłków na zachowaniach i retoryce rasistowskiej, mizoginicznej, islamofobicznej, antyimigranckiej, antysemickiej i anty-LGBT”. Z pewnością istnieją takie postawy w Ameryce, ale jestem gotów założyć się, że ich najgorsze przejawy nie występują w Hampshire College, Massachusetts.


Jedną grupą, która jest coraz bardziej wykluczona z kampusów, bez zupełnie żadnych skarg ze strony aktywistów, są konserwatyści. Dane z Higher Education Research Institute pokazują, że proporcja lewicowych do prawicowych profesorów przeszła z 2:1 w 1995 do 6:1 dzisiaj. Ten “1” to zazwyczaj jakaś postać z wydziału inżynierii i stara się siedzieć cicho. Modny dowcip głosi: co jest przeciwieństwem diversity [różnorodności]? University.


To nie jest klasyczny, antyamerykański argument. Brytyjskie uniwersytety pędzą tą samą, tworzącą podziały drogą. Feministki, włącznie z Germaine Greer, Julie Bindel i Kate Smurthwaite nie otrzymały “platformy” na uniwersytetach brytyjskich wraz z mówcami z Ukip i Izraela, ale nie z Państwa Islamskiego. Uniwersytety stają się podobne do wiktoriańskich ciotek: nie tolerują krytyki religii, traktują kobiety jak delikatne kwiaty i krzywią nosami na Żydów.   


Rząd prowadzi “niezależną” analizę brytyjskich sądów szariatu, które pozwalają na inne traktowanie kobiet, jeśli są muzułmankami. Przewodniczy tej analizie muzułmanin i doradcami są dwaj imamowie. Nadal zbyt wiele formularzy rządowych wymaga informacji, czy składający podanie jest (wziąłem tę listę z Office for National Statistics): “Roma lub irlandzkim wędrowcem, białym lub czarnym Karaibem, białym lub czarnym Afrykaninem, białym i Azjatą, Hindusem, Pakistańczykiem, Banglijczykiem, Chińczykiem, Afrykaninem Karaibem, Arabem lub jakiejkolwiek innej grupy etnicznej”. No to co, do jasnej cholery?


Lewica opuściła wyżyny moralne, na których wygrała tak wiele wspaniałych bitew o równe traktowanie ludzi. Prawica musi zająć jej miejsce i walczyć o uniwersalną wartość człowieka i równe traktowanie wszystkich.


Pierwsza publikacja w Times.


Why is the left reviving apartheid?

Rational Optimist, 28 listopada 2016

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Matt Ridley


Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.