Turcja: ukradkowy dżihad Erdogana przeciwko Zachodowi


Burak Bekdil 2016-11-15

Prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdogan, nalega obecnie na reprezentację muzułmańską (sunnicką) w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Na zdjęciu: Erdogan przemawia do Zgromadzenia Ogólnego ONZ 23 września 2011 r. (Zdjęcie: ONZ)
Prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdogan, nalega obecnie na reprezentację muzułmańską (sunnicką) w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Na zdjęciu: Erdogan przemawia do Zgromadzenia Ogólnego ONZ 23 września 2011 r. (Zdjęcie: ONZ)

Prawdą jest, że najgorszym wrogiem islamistycznego prezydenta Turcji, Recepa Tayyipa Erdogana, jest inny islamista, który przez kilka lat był najlepszym sojusznikiem politycznym Erdogana. Jest także prawdą, że Erdogan, publicznie i prywatnie, odczuwa wrogość wobec wielu innych społeczności muzułmańskich na Bliskim Wschodzie, włącznie z muzułmanami świeckimi i Alewi w Turcji, Nusairi (Alawitami) w Syrii i szyitami w Iranie, Libanie i Bahrajnie.

Nie jest także tajemnicą, że Erdogan nie podziwia Żydów, by ująć to łagodnie. Zasadniczo jednak jego ścisłe trzymanie się politycznego islamu często ujawnia jego wojnę o dominację z nie-muzułmańską cywilizacją zachodnią w szerszym kontekście. Erdogan walczy z każdym i z wszystkim poza sferą jego zrozumienia sunnickiego islamu.


Kilka lat temu Erdogan rozpoczął kampanię polityczną pod hasłem “Świat jest większy niż pięć”, argumentując, że nie jest sprawiedliwe pozostawianie losów świata w rękach pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ – członków z prawem weta.



To jest w porządku. Jest wielu polityków, artystów i intelektualistów z każdego zakątka ziemi, niezależnie od przynależności etnicznej lub wyznania, którzy prowadzą kampanie o to samo. Świat może być większy niż pięć, albo nie. Kwestionowanie tezy, że Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Rosja, Chiny i Francja powinny na zawsze być stałymi członkami, jest jak najbardziej uprawnione. Argumentacja Erdogana jednak, dlaczego „świat jest większy niż pięć” jest problematyczna, bo odzwierciedla gniewne myśli islamistyczne, poczucie „porażki wobec nie-muzułmańskiego Zachodu” i „potężne pragnienie odwrócenia porządku świata na korzyść politycznego islamu”.


W przemówieniu z lutego 2015 r. Erdogan powiedział:

"Obecnie jest pięciu stałych i dziesięciu niestałych członków. Czy ci ostatni mają jakąkolwiek władzę? Żadnej... To musi się zmienić... Nie możesz kazać 196 krajom żyć według decyzji podjętych przez jednego ze stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ".

Potem, w tym samym przemówieniu, Erdogan doszedł do sedan, kiedy krytykował brak “głosów muzułmańskich” w Radzie Bezpieczeństwa. "Kiedy patrzymy na to w kategoriach religii, widzimy wszystkie religie tam reprezentowane poza islamem. Czy to jest sprawiedliwość? Nie".


To leży u sedna nie tak cichej (i niekończącej się) wojny Erdogana z Zachodem: to narody muzułmanów (sunnickich) powinny decydować w sprawach kształtujących politykę światową.  


Nieważne, jeśli podpiera swoje argumenty fałszywymi informacjami, takimi jak ta, że “widzimy wszystkie religie tam reprezentowane poza islamem”. W radzie bezpieczeństwa ONZ nie ma narodów żydowskiego, narodu wyznającego Shinto, buddyjskiego, hinduskiego ani animistycznego. Erdogan nie jest uczciwy nawet kiedy nalega na reprezentację muzułmańską w Radzie Bezpieczeństwa. Byłby gniewny, gdyby ONZ zgodziła się na miejsce dla muzułmańskiego narodu i dała je szyickiemu Iranowi. Nie, on chce miejsca sunnickiego.


1 października, w dorocznym przemówieniu na inaugurację nowego roku legislacyjnego, Erdogan nazwał ONZ "brzemieniem ludzkości". Następnie postawił wyzwanie Unii Europejskiej (UE) mówiąc, że “jest wyborem UE, czy będzie kontynuować swoją drogą z Turcją lub bez niej”. W tym samym przemówieniu ostro skrytykował USA za „niekonsekwencję i chaotyczność” polityki na Bliskim Wschodzie.


Turcja Erdogana jest samotnym narodem. Nie należy do Europy. Stąd więc jej niepowodzenie dołączenia do UE mimo wysiłków trwających od pół wieku. Teoretycznie jest sojusznikiem NATO i „partnerem strategicznym” USA. W rzeczywistości jest wroga wobec cywilizacji zachodniej, a z USA jest tylko partnerem taktycznym – partnerem tak długo, jak długo pomaga to islamistom pchać swoje ambicje polityczne, nie zaś partnerem z wspólnymi wartościami demokratycznymi.


Turcja Erdogana jest samotnym narodem, ponieważ nie może sprzymierzyć się również z blokiem zdominowanym przez Rosję. Turcja i Rosja mogą być najlepszymi partnerami handlowymi, ale nigdy sojusznikami. Historyczna i obecna wrogość między Turcja a Rosją jest równie głęboka jak między Zachodem i Rosją Radziecką w czasach zimniej wojny.


Co gorsza, Turcja nie należy również do żadnego bloku islamskiego. Blok szyicki nienawidzi żarliwy sunnizm Erdogana. Dla większości Arabów sunnickich Turcy nie są nawet muzułmanami po prostu dlatego, że nie są Arabami. Jak na ironię, Turcja Erdogana jest zbyt islamska, by należeć do kultury zachodniej i jest zbyt świecka, by należeć do kultury islamskiej. Erdogan miał trochę wartości w oczach „ulicy arabskiej” tylko wtedy, kiedy agresywnie walczył z Izraelem na arenie politycznej.


Anty-zachodnia, pro-sunnicka Turcja Erdogana jest – i powinna być – skazana na czyściec.


Turkey: Erdogan’s Stealth Jihad Against the West

Gatestone Institute, 26 października 2016

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Burak Bekdil


Popularny publicysta wychodzącej w języku angielskim gazety tureckiej "Hurriyet Daily News".