Azyl ignorancji, Część II


Lucjan Ferus 2016-11-06

W Sokółce cud wiary został umocniony cudem empirycznym – powiedział metropolita białostocki arcybiskup Edward Ozorowski podczas uroczystości adoracji Najświętszego Sakramentu połączonej  z prezentacją „tkanki mięśnia sercowego”, która ma być \
W Sokółce cud wiary został umocniony cudem empirycznym – powiedział metropolita białostocki arcybiskup Edward Ozorowski podczas uroczystości adoracji Najświętszego Sakramentu połączonej  z prezentacją „tkanki mięśnia sercowego”, która ma być "cząstką Ciała Pańskiego".

Jak napisałem w poprzedniej części, przeczytane w moim życiu książki uważam za wielkie intelektualne bogactwo (choć coraz bardziej zawodna pamięć podstępnie „okrada” mnie z tych skarbów myśli i słowa, mimo nieustannego uzupełniania), a wiedza z nich wyniesiona i przetworzona  umysłem, jest najważniejszym składnikiem mojej świadomości. Nic dziwnego zatem, iż mój pierwszy „samodzielny tekst” dotyczył właśnie książek i wyglądał tak oto:

„Żadna książka nie jest samoistną wyspą, każda stanowi ułomek wiedzy, część kultury.

Jeżeli niepamięć pochłonie choćby jedną z nich, dorobek człowieka będzie pomniejszony, tak samo jak gdyby została zniszczona Biblioteka Aleksandryjska, czy twoja własna.

Nie przeczytanie wartościowej książki umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością, poprzez wiedzę o niej, zawartą głównie w słowie pisanym.

Wiedzę o swoim kulturowym dziedzictwie, o cierniowej drodze, którą człowiek szedł przez wieki, wydzierając prawdy naturze i płacąc olbrzymią cenę za każdą piędź informacji zbliżającej go do pełni poznania świata i siebie.

Przeto nigdy nie pytaj komu bije dzwon niewiedzy; być może bije on na alarm tobie”.

 

Zakończyłem to „dzieło” dopiskiem: „21 styczeń 1991 r., pod tą datą w kalendarzu czytam: „Książka – najczystsza istota ludzkiego ducha” (T.Carlyle). Przypadek?!”. Tyle z zapisków. Jeśli komuś wyda się ten „poemat” jakby skądś znajomy, przyznam się z góry, iż jest to moja przeróbka pięknego wiersza angielskiego poety Johna Donne, a pt. „Komu bije dzwon”, będąca mottem do książki Ernesta Hemingwaya, pod tym samym tytułem:

„Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą,

każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu.

Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi,

Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby

pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną.

Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie,

albowiem jestem zespolony z ludzkością.

Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon; bije on tobie”.

Prawda, że „ładny kawałek”? (jak mawiał niezapomniany prezes Nikodem Dyzma). Nie mogłem się oprzeć, by nie dokonać tej przeróbki (wyłącznie na własny użytek i dla własnej przyjemności; do dziś nikt inny o tym „plagiacie” nie wiedział). Za to już następny mój tekst pt. „Ziemia obiecana”, który powstał niedługo po tym, jest już całkowicie mojego autorstwa.

Tak mniej więcej wyglądały początki owych zapisków; mnóstwo różnych „złotych myśli”, aforyzmów, fraszek, sentencji i poezji. W pierwszym zeszycie z notatkami, który zacząłem zapisywać od początku 1991 r. było więcej pytań, niż odpowiedzi, jak chociażby poniższe:

 

„Czy prawo do wolności, nie jest także prawem do nabywania rzetelnej wiedzy? Czy można bez zastrzeżeń wierzyć w prawdę religijną mającą tak wiele wewnętrznych sprzeczności? Czy Bóg stwarzając świat i ludzi, był czymkolwiek ograniczony? Jeśli Bóg (wg religii) jest wszechmogący i wszechwiedzący, jak mogło dojść do upadku pierwszych ludzi w raju i wynikłego z niego grzechu pierworodnego? Czy człowiek może być w relacji grzechu do Istoty Doskonałej o nieskończonych i niczym nie ograniczonych możliwościach? Czy człowiek może cokolwiek zrobić lub pomyśleć, wbrew woli i wiedzyBoga? Kiedy człowiek miał większe możliwości poznawania świata; teraz (koniec XX w.), czy tysiąc lat p.n.e?”.   

 

Lub takie: „Czy Bóg wie, że w jego imieniu, od zarania dziejów jedni ludzie zabijali drugich, wmawiając sobie i innym, iż to właśnie po ich stronie On stoi i taka jest jego wola? Czy Bóg wie, że jedni ludzie powołując się na władzę dzierżoną w jego imieniu lub na „służenie mu”, uważają od wieków, iż mają prawo rządzić innymi i decydować o ich życiu lub śmierci? Czy Bóg jest własnością kapłanów?Czy człowiek nie może wierzyć w Boga tak  jak uważa za stosowne, byle tylko był dobrym człowiekiem? Co jest ważniejsze: właściwa wiara religijna, czy właściwy rodzaj człowieczeństwa? Czy wiara w Boga dopiero wtedy jest ważna, kiedy przechodzi przez szczebel pośredni w postaci kapłana i Kościoła?”.

 

Albo te: „Co to są konkretnie „uczucia religijne” i dlaczego je tak łatwo obrazić? Dlaczego relikwie miały (i mają nadal) tak wielkie znaczenie dla wiernych? Czy Bóg nie może sobie przeczyć? (ks.Tischner). Do czego wszechmogącemu i wszechwiedzącemu Bogu potrzebny jest Odkupiciel i Zbawiciel? Czy powinienem wierzyć w coś, co przeczy mojemu rozumowi? Czy Stwórca Wszechświata musiał zapłodnić Duchem Świętym ziemską kobietę, aby mieć Syna? Czy scholastyka była „wewnętrzną emigracją” intelektualistów średniowiecza i dlatego proponowała pytania zastępcze, nie mogąc zadać tych właściwych?”. Itd., itp.

 

Takich i innych pytań jest w tych zeszytach mnóstwo i najlepiej po nich widać stopień mojej ówczesnej ignorancji. Jednakże niebawem zaczęły pojawiać się w nich pierwsze zapiski moich wcześniejszych przemyśleń dotyczących między innymi religii, np.:

 

„Jeden z dowodów na istnienie Boga wg św.Tomasza z Akwinu brzmi: „Są byty przygodne, które mogą istnieć ale nie muszą. Nieskończony łańcuch takich bytów jest niemożliwy, a zatem musi istnieć byt konieczny, którym jest Bóg”. Pytanie mam następujące: Czy Jezus Chrystus jest bytem przygodnym? Jeśli jest Bogiem, to chyba nie, a zatem musi być bytem koniecznym. Jednakże Chrystus, to Zbawiciel. Skoro konieczny jest Zbawiciel, to równie konieczny musiał być upadek człowieka w raju i wynikły z niego grzech pierworodny. Bez niego zbawienie nie miałoby sensu. Zatem „grzech pierworodny” człowieka należał do bożego planu opatrznościowego, któremu człowiek nie mógł się przeciwstawić. Gdyby Ewa nie dała się skusić wężowi w raju, parę tysięcy lat później Odkupiciel i Zbawiciel w postaci Syna Bożego nie miałby co robić na Ziemi. A więc jeśli upadek człowieka w raju i grzech pierworodny był zamysłem Boga, to dlaczego winę za niego przypisuje się człowiekowi?”.

 

Albo to: „Czy to co piszę jest buntem przeciwko Bogu? Ależ nie! (co najwyżej przeciwko jego zakłamanemu wizerunkowi). Jest natomiast buntem przeciwko władzy człowieka nad człowiekiem. Władzy, która wykorzystując ludzki strach przed śmiercią, zbudowała na nim system władający człowiekiem od kolebki aż po grób. Paradoksalnie, idea mająca w „zamyśle” uśmierzać strach przed śmiercią u wiernych, straszy ich piekłem i wiecznymi mękami! Władza ta przez wieki urabiała świadomość ludzi tak, aby nie mogli się wyzwolić spod jej panowania i to ona tępiła bezlitośnie każdy przejaw wolnej myśli, zagrażający budowanemu z mozołem imperium doktryn, dogmatów i kłamstw. Po tej wielowiekowej i wielopokoleniowej indoktrynacji, czymże są te ludzkie sumienia i umysły, okrojone z wszelkiej „niepotrzebnej” wiedzy o świecie i o człowieku, zniewolone do tej jednej, „jedynie słusznej prawdy?”.

 

Z czasem moje przemyślenia stawały się coraz dłuższe, aż przybrały formę opowiastek teologiczno-filozoficznych, a potem nawet długich opowiadań. Zanim jednak doszło do współpracy z Racjonalistą, musiałem najpierw wyzbyć sie wstydu przed udostępnieniem swojego amatorskiego „dorobku” osobom postronnym. A nie było to dla mnie łatwe.

 

Otóż doskonale zdawałem sobie sprawę z niedostatków mojego „warsztatu pisarskiego” i braku wprawy w posługiwaniu się słowem pisanym. Zbyt wiele dobrych książek przeczytałem w swoim życiu, aby nie mieć porównania. Miałem co prawda sporą wiedzę uzyskaną dzięki licznym lekturom, ale posiadać wiedzę, a umieć ją przelać na papier własnymi słowami, to dwie, zupełnie różne sprawy (dlatego „Imię róży” Umberto Eco cenię też za to, iż na końcu książki odsłania kulisy warsztatu pisarskiego, co było dla mnie cenne).  

 

Dopiero przez przypadek (podczas lektury książki „Filozofia science-fiction” Zdzisława Lekiewicza wyd.1985 r.) zostałem „wyleczony” z tej przypadłości przez amerykańskiego pisarza Kurta Vonneguta jra, który jednemu ze swoich bohaterów, Eliotowi Rosewaterowi, „włożył w usta” następujące słowa, wygłoszone po pijanemu na zjeździe pisarzy SF:

 

„Kocham was, wy sucze syny /../ I tylko was czytam. To wy mówicie o tych naprawdę straszliwych zmianach jakie zachodzą w świecie, tylko wy jesteście na tyle szaleni, by wiedzieć, że życie jest podróżą kosmiczną i to wcale nie krótką, ale taką, która trwać będzie miliardy lat. Tylko wy macie dość odwagi, aby naprawdę troszczyć się o przyszłość, tylko wy naprawdę zauważacie, co robią z nami maszyny, co robią z nami wojny, co robią z nami wielkie i proste idee, co robią z nami kolosalne nieporozumienia, błędy, wypadki i katastrofy.

 

Tylko wy jesteście na tyle głupi, aby zadręczać się czasem i przestrzenią bez końca, tajemnicami, które nigdy nie zostaną rozwiązane, a także tym, że właśnie teraz decydujemy czy miliardoletnia podróż kosmiczna zaprowadzi nas do nieba czy do piekła. Znacie się na pisaniu jak „kura na pieprzu”, ale to nie ma znaczenia ponieważ i tak jesteście poetami, gdyż wykazujecie większą wrażliwość na ważne przemiany, niż wszyscy ci, którzy piszą lepiej. Do diabła z utalentowanymi mini-wypierdkami, którzy subtelnie opisują jeden mały fragment czyjegoś życia, podczas gdy gra idzie o całe galaktyki, eony i tryliony jeszcze nie narodzonych dusz”.

 

To właśnie ten niewielki fragment tekstu stał się dla mnie swoistym „usprawiedliwieniem” mojej potrzeby pisania i mojej twórczości.Uświadomił mi właściwą hierarchię wartości i właściwy punkt widzenia na te sprawy. To fakt, iż ja także znam się na pisaniu „jak kura na pieprzu”, lecz mam nadzieję, że problemy poruszane w moich tekstach są na tyle ważne, a przemyślenia ich dotyczące na tyle logiczne, a zarazem i oryginalne, iż warte są przekazaniainnym ludziom – mimo wyraźnych niedostatków formy w jakiej zostały przedstawione.

 

Miał rację Kurt Vonnegut, pisząc o tej „wrażliwości na ważne przemiany”, którą powinny charakteryzować się osoby opisujące czy przedstawiające najistotniejsze problemy ludzkości. W moim przypadku doszło do zainteresowania się jedną z tych „wielkich i prostych idei”  (jednakże z oczywistych powodów nie nazwałbym jej „prostą”), jaką jest idea bogów/Boga przewijająca się przez całą i bardzo długą (ok. 30-50 tys. lat) historię religii ludzkich.Jest to prawdopodobnie najstarsza i mająca zapewne największy wpływ na ludzi, idea, którą wymyślił człowiek na „cierniowej drodze” stawania się istotą rozumną.

 

Jeśli więc spojrzeć na tę historię z perspektywy jaką proponuje Autor tego fragmentu, to można śmiało przyjąć, iż większość mojej twórczości była (i jest nadal) próbami udzielenia odpowiedzina zasugerowane tam pytania: Co robią z nami wielkie idee religijne? Jakie są ich mechanizmy działania? Dlaczego mają taki olbrzymi wpływ na umysły ludzi? Ale przede wszystkim: Dlaczego godzimy się płacić tak olbrzymią cenę za ich istnienie? I pytanie zasadnicze: Czy lepiej wierzyć w korzystną iluzję czy znać prawdę o rzeczywistości?

 

W tych zapisywanych notatkami brulionach, znalazły się chyba wszystkie ówczesne wątpliwości jakie miałem w stosunku do religijnej doktryny i do historii religii. Przerobiłem też wszelkie możliwe warianty ich zrozumienia. Zapisywałem wszystkie dostrzeżone sprzeczności (w tym ponad 300 paradoksów dotyczących katolicyzmu). Każdą prawdę religijną (nie tylko dogmaty) „wałkowałem” na wszelkie możliwe rozumowe sposoby (za wyjątkiem  wiary, gdyż ona nie potrzebuje logicznych, rozumowych uzasadnień), by mieć pewność, że nie przegapiłem innej, nieznanej mi możliwości ich zrozumienia.  Porównywałem je też z innymi religijnymi prawdami czy sobie nie przeczą (przeczyły).

 

Zdecydowana większość ludzi szuka w religiach pocieszenia i bezpieczeństwa dla swego ego, oraz potwierdzenia, iż nie musi się ono bać śmierci, bo dobry Bóg (Biblii lub innej świętej księgi), w którego wystarczy tylko wierzyć i być mu posłusznym,wybawi swych wyznawców od niej. Ja natomiast przede wszystkim szukałem w religiach prawdy o naszej rzeczywistości i o nas samych, lecz takiej prawdy, do której można dojść rozumem, tymże rozumem ją potwierdzić lub zaprzeczyć. Opieranie się na wierze w religijne „prawdy”, nigdy nie dawało moim zdaniem wystarczającej pewności, a już na pewno nie takiej, która usprawiedliwiałaby jakąkolwiek przemoc, w tym zabijanie innych ludzi w imię Boga.

 

Inaczej mówiąc; stosowałem w praktyce zasadę Tadeusza Kotarbińskiego: „Trzeba podważać wszystko, co się da podważyć, bo w ten sposób można wykryć to, czego podważyć się nie da”. A jednocześnie sprzeciwiając się pojmowaniu tego problemu przez ks. Józefa Tischnera, który mawiał, że „są dwa rodzaje pytań: takie, które chcą poznać prawdę, i takie, które chcą ją zakwestionować. Te pierwsze pobudzają do rozmowy, do szukania, drugie oczekują potwierdzenia własnej tezy. Pierwsze są inspirujące, ich otwartość zaprasza do dialogu. Drugie dialog zamykają, bo nie są pytaniami autentycznymi, ale retorycznymi”.

 

Uważałem (i uważam nadal), że takie stanowisko jest charakterystyczne tylko dla tych, którzy mają niczym nieuzasadnione przekonanie, iż są w posiadaniu Prawdy (koniecznie przez duże „P”) tak pewnej swojej autentyczności, że nie wypada nawet zadawać na jej temat niestosownych pytań, bo to ją może obrażać. Ciekawe jak miałby wtedy wyglądać ten rzekomy „dialog”? Dzielenie pytań na lepsze i gorsze (czyli takie, które chcą poznać prawdę i takie, które chcą ją zakwestionować) jest moim zdaniem niemądrym pomysłem i świadczy tylko, jak fałszywie w religiach rozumiane jest pojęcie „prawdy”.   

 

Wypadałoby jeszcze napisać co spowodowało, czy też jaka wiedza zadecydowała i przeważyła na korzyść wykrystalizowania się u mnie światopoglądu ateistycznego, a nie religijnego? (przecież zacząłem od pogłębiania wiary). Otóż wyjaśnienie tego problemu jest w istocie banalnie proste i aż dziw bierze, że nie korzystają z tej „metody poznawczej” ci wszyscy, którzy (jako nieliczni zapewne) mają możliwość dokonać świadomego wyboru swego światopoglądu. Wystarczy poznać historię religii ludzkich. Co z niej wynika ?

 

Zacznę od tego, co z niej nie wynika: na pewno nie to, co wmawiają wiernym ich duchowi pasterze, iż wszystkich fałszywych bogów (czyli bogów innych religii, a przede wszystkim tych, którzy istnieli przed Bogiem Jahwe i Jezusem Chrystusem), stworzyli ówcześni kapłani własną wyobraźnią i rozumem, a dopiero potem objawił się ludziom Bóg prawdziwy (np. ten biblijny) i powiedział im, że źle robią czcząc fałszywych bogów i jeśli nie chcą narazić się na jego gniew, powinni czcić wyłącznie jego jedynego. Tych, co będą mu posłuszni, obejmie swoją opieką, a wszyscy nieposłuszni mu, sprzeciwiający się jego nakazom i zakazom, będą przez niego skazani na wieczne męki w piekle.

 

Niestety (a może na szczęście), historia religii nie potwierdza tej teologicznej koncepcji i mówi coś wręcz przeciwnego. Wszystkich bogów jacy kiedykolwiek byli czczeni przez ludzi (powtarzam: wszystkich, a nie tylko tych starożytnych) stworzyli sami ludzie, własnym umysłem i własną wyobraźnią, w bardzo długim procesie kulturotwórczym. Pisałem już wielokrotnie o tych problemach, jak choćby w tekście pt. „Prehistoria religii w pigułce”, w którym zamieściłem wiele cytatów z książki Jerzego Cepika „Jak człowiek stworzył bogów”, opisującej historię religii człowieka od paleolitu, aż po religie współczesne. O czym więc ta religioznawcza wiedza nas przekonuje?

 

O czymś niezmiernie ważnym: otóż idee religijne przenikają z jednych kultur do drugich, a religie „zapożyczają” niektóre co bardziej „innowacyjne pomysły” i adaptują do mentalności swych wyznawców i swojej kultury. Nie ma chyba takiej religii, która nie czerpałaby z doświadczeń jej starszych sióstr i byłaby na tyle oryginalna, by nie korzystać z pomysłów „starszych braci w wierze”. Tak było np. z judaizmem, który zaadaptował wiele pomysłów z religii egipskich i mezopotamskich (a te z kolei z religii Babilonu, Sumerów itd.), czy też z islamem, który „całymi garściami” czerpał pomysły ze Starego i Nowego Testamentu , lub chociażby z chrześcijaństwem: zbawiciele, a nawet całe ich rodziny istniały już wcześniej w egipskich religiach. Itd., itp. A wszystko w „zbożnym celu” i dla dobra człowieka. 

 

Nie muszę chyba wyjaśniać, iż dobra znajomość historii religii, jest tylko ułamkiem wiedzy, która przekonuje myślącego człowieka (a nie uważającego się za myślącego) do wyboru areligijnego czy ateistycznego światopoglądu. Przemożny wpływ religii na umysły ludzi zależy od wielu czynników; tak biologicznych (np. adaptacje), jak i kulturowych czy  społecznych.Religie przez tysiące lat swego istnienia bardzo dokładnie poznały słabe strony natury ludzkiej i doskonale dostosowały się do jej potrzeb. Jednak o tym także już pisałem i to dość szczegółowo, np. w kilkunastoodcinkowym cyklu „Mój dojrzały ateizm”.

 

Zresztą to wszystko nie miałoby aż tak decydującego znaczenia, gdyby nie najważniejszy aspekt tego problemu: otóż religie są tak bardzo zakłamane i mają w sobie tak wiele sprzeczności, których nie sposób wyjaśnić przyczynami znajdującymi się wewnątrz samych religii (w ich doktrynie, czy też w ich dogmatach). Natomiast można je wytłumaczyć z pozycji religioznawczych (rozumowych).I to jest główna przyczyna tego, iż wiedzę religioznawczą stawiam wyżej od religijnych „prawd wiary”.

 

Jeśli się wierzy, iż religie mówią prawdę o sobie, o naszym świecie i o nas samych, to są one wystarczającym zbiorem informacji dla wyznawcy danej religii. Natomiast jeśli się chce je wpierw zrozumieć aby uwierzyć (tak jak ja chciałem), to pomoc wiedzy religioznawczej jest w tym nieodzowna. Tyle, że zamiast wyznawcy staje się wtedy człowiek znawcą religii. Coś za coś; albo poznanie prawdy, albo poczucie bezpieczeństwa.

 

Swoją drogą, czy to nie jest jeden z większych paradoksów teologicznych? Religie, które mają aspirację do jedynie prawdziwego wyjaśnienia natury Wszechświata, świata, jak i całej rzeczywistości – nie są w stanie wyjaśnić swoich wewnętrznych sprzeczności. Czy to ich „naturalne” ograniczenie nie jest najlepszym dowodem na to, że ich prawdziwi twórcy – kapłani z różnych czasów – są równie niedoskonali, jak ich rzekome „prawdy objawione”?            

 

Listopad 2016 r.                                ------cdn.------