Refleksje sprzed lat


Lucjan Ferus 2016-10-16


Ponad dekadę zanim zacząłem współpracę z „Racjonalistą”, zacząłem zapisywać swoje przemyślenia dotyczące religii (i nie tylko). Przez 5 lat uzbierało się ok. 6 tys. stron różnych notatek (w tym 30 opowiadań publikowanych w pierwszych latach funkcjonowania tamtego portalu). Sporo tego materiału wykorzystałem  w różnych swoich tekstach, także tych z „Listów z naszego sadu”. Jednakże są tam jeszcze różne przemyślenia, które moim zdaniem warte są publikacji. Może na początek garść refleksji, które mi przyszły na myśl (w kwietniu 1992 r.) po lekturze niektórych „złotych myśli” Blaise Pascala. Zatytułowałem je: „MYŚLĄCA TRZCINA”.

„W przynależności człowieka do świata boskiego kryje się prawdziwa wielkość człowieka. Nie należy więc poza sobą, w dziełach przyrody czy za pomocą rozumu szukać Boga, należy bezkrytycznie przyjąć wszystkie słowa Biblii i niekonsekwencje teoretyczne i praktyczne aktu wiary. Człowiek jest istotą niedoskonałą i ułomną, zatem właśnie dla człowieka wiara chrześcijańska została stworzona, w niej może znaleźć ostateczne pocieszenie i ukojenie”.


„Człowiek nie wie, jakie miejsce ma zająć: wyraźnie jest zbłąkany i strącony ze swego prawdziwego miejsca, bez możności odszukania go. Szuka go wszędzie z niepokojem i bez skutku, w nieprzeniknionych mrokach”.

 

„Człowiek jest tylko trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą. Nie potrzeba, by cały wszechświat uzbroił się, aby go zmiażdżyć; mgła, kropla wody wystarczą, aby go zabić. Ale gdyby nawet wszechświat go zmiażdżył, człowiek byłby i tak czymś szlachetniejszym niż to, co go zabija, ponieważ wie, że umiera i zna przewagę, którą wszechświat ma nad nim. Wszechświat nie wie nic o tym. Cała nasza godność spoczywa tedy w myśli. Z niej trzeba nam się wywodzić, a nie z przestrzeni i czasu, których nie umielibyśmy zapełnić. Silmy się tedy dobrze myśleć – oto zasada moralna”. (Blaise Pascal Myśli).

W tych trzech sentencjach zawarta jest „tragedia umysłu” wierzącego i myślącego człowieka tamtych czasów. Przez ów termin rozumiem religijne rozdarcie, mające miejsce między  grzeszną naturą ludzką (i różnymi potrzebami zaspakajania jej), a abstrakcyjnym wzorcem „człowieczeństwa”, który ma jakoby wynikać z boskiego aktu twórczego i konsekwencji bożej doskonałości. „W przynależności człowieka do świata boskiego, kryje się prawdziwa wielkość człowieka”. A gdzież ten „świat boski jest”? Czy to ma być raj, czy niebo? Czy może zaświaty?

 

Poza tym, cóż to jest ta „prawdziwa wartość człowieka”? W kontekście religijnym człowiek przecież jest „upadły”; jego natura skażona jest grzesznymi skłonnościami. Należało go więc zbawić od grzechów, gdyż sam nie był w stanie wydźwignąć się z tego pożałowania godnego stanu.Jak tu mówić o wielkości człowieka, skoro nawet rodzi się już grzeszny? Zresztą sam Pascal sobie przeczy, pisząc: „Człowiek jest istotą niedoskonałą i ułomną..”, no właśnie!

 

A nasz świat nie jest światem boskim? Przecież religia uczy, iż Bóg jest wszechobecny w swoim dziele, a więc nie ma takiego miejsca we Wszechświecie, którego Bóg nie przenikałby swoim Duchem, czy jakąś inną emanacją. Po co szukać dodatkowego bytu w postaci „świata boskiego”? „Nie należy więc poza sobą, w dziełach przyrody czy za pomocą rozumu, szukać Boga. Należy bezkrytycznie przyjąć wszystkie słowa Biblii i niekonsekwencje teoretyczne i praktyczne aktu wiary”. A dlaczegóż to nie należy w dziełach przyrody szukać Boga? I dlaczego (na Boga!) nie za pomocą rozumu?

 

Nawet Kościół kat. na soborze Wat. I (w 1870 r.) orzekł: „Gdyby ktoś powiedział, że Bóg jeden i prawdziwy, Stworzyciel i Pan, nie da się poznać co do istnienia z tych rzeczy, które są stworzone, światłem naturalnego rozumu ludzkiego: „Anathema sit!”. Natomiast papież Pius X, tak to ujął: „Boga można z pewnością poznać światłem rozumu naturalnego, jak również udowodnić jego istnienie”. Jak Biblia widzi ten problem?: „Pan spogląda z nieba na synów ludzkich, badając czy jest wśród nich rozumny” (Psalm XIV).

 

Ileż to było dowodów na istnienie Boga, wziętych właśnie z przyrody? Dosłownie tysiące! Jeśli nasz Stwórca jest niewidzialny, to jak go można inaczej poznać, niż z poznawania jego dzieła, jakim jest świat, przyroda i człowiek? No i dlaczego mamy bezkrytycznie przyjmować wszystkie niekonsekwencje i sprzeczności w Biblii? Czy Bóg dał nam po to rozum abyśmy z niego nie korzystali podczas poznawania Słowa Bożego? Miałby więc Bóg sobie przeczyć w tej kwestii?

 

Swoją drogą, dlaczego to w „Piśmie Świętym” jest tyle niekonsekwencji i sprzeczności? Czy ta „natchniona” osobiście przez Boga księga, nie powinna być pozbawiona takich ewidentnych wad? I jeszcze to: „Człowiek jest istotą niedoskonałą i ułomną, zatem właśnie dla człowieka wiara chrześcijańska została stworzona, w niej może znaleźć ostateczne pocieszenie i ukojenie”. Jest to chyba jeden z większych paradoksów religijnych.

 

Wystarczy tylko zastanowić się nad „prawdami” religijnymi, z których wynika, iż Bóg tak dużo zrobił, aby człowieka zbawić, a tak mało, by go uchronić od upadku w raju, którego konsekwencją był grzech pierworodny. Tu poświęca swojego jedynego, niewinnego Syna, skazując go na męczeńską śmierć, aby odkupił nią grzechy i winy ludzi. A tam pozwala szatanowi, by ludzi skusił w raju (będąc  wszechwiedzący musiał wiedzieć o tym wcześniej), aby nie powiedzieć, że sam to wymyślił i wcielił w życie (z racji wszechmocy wszystko musi być zgodne z wolą Boga).

 

Doprawdy, najlepiej mi tu pasuje porównanie Boga do chirurga, który aby mieć pacjentów,  wpierw ludzi ranił, okaleczał i zadawał im ból, by potem ich leczyć, obłudnie się nad nimi litując. „Po to wiara chrześcijańska została stworzona, bo człowiek jest ułomny i niedoskonały”. Dobre! A któż to tego niedoskonałego i ułomnego człowieka stworzył? Czy aby nie wszechmocny i wszechwiedzący Bóg? I mając nieskończone możliwości, nie mógł stworzyć człowieka doskonałego, by nie trzeba go było zbawiać, straszyć go piekłem i obiecywać mu po śmierci niebo? Czy to przekraczało boże możliwości?

 

W średniowiecznej scholastyce popularne było pytanie: „Czy Bóg może stworzyć taki kamień, którego nie mógłby udźwignąć?”. Ja mam natomiast inne: „Czy Bóg może (ewent. mógł) stworzyć takiego człowieka, który nie musi być zbawiony przez niego?”. I dodatkowe: „Czy Bóg może (ewent. mógł) stworzyć świat bez uzupełniających go bytów: nieba i piekła jako nagrody i kary dla sprawiedliwych i grzeszników?”.

 

Pocieszenie i ukojenie rzeczywiście może człowiek znaleźć w chrześcijaństwie, ale czy przez to „zbawienie” stanie się lepszy, doskonalszy i bezgrzeszny? Pamiętajmy o tym, iż w wiekach triumfującego Kościoła kat. (który uważa się za chrześcijański), płonęło najwięcej stosów, panowała największa ciemnota umysłowa, największa obłuda i przekupstwo. Mimo wielkiej „pobożności” i „bogobojności” mas wiernych, mimo pełnych świątyń, nieustannych pielgrzymek do świętych obrazów i miejsc, udzielanych hurtowo odpustów i pompatycznych uroczystości religijnych.

„Człowiek nie wie jakie miejsce ma zająć; wyraźnie jest zbłąkany i strącony ze swojego prawdziwego miejsca, bez możliwości odszukania go. Szuka go wszędzie z niepokojem i bez skutku w nieprzeniknionych mrokach”.

Taak,.. widać, że Pascal miał poważny problem emocjonalny: zbyt mocno uwierzył w doskonałość Stwórcy, by mu wybaczyć odtrącenie człowieka. Chyba niezbyt dobrze mu trafiały do przekonania chrześcijańskie argumenty na celowość i potrzebę zbawienia człowieka przez tegoż Boga, który przecież z łatwością mógł zapobiec tej konieczności, gdyby tylko chciał! To „prawdziwe miejsce człowieka” – zapewne widział je Pascal u boku Boga w bliskiej, przyjacielskiej komitywie?     

 

Człowiek rzeczywiście błąkał się i dreptał w koło przez stulecia, szukając sensu swego istnienia („Jak koń przez biesa wiedziony przy pysku, w powypalanym wciąż krąży pastwisku, a obok leży bujna, tłusta łąka”, tak to widział Goethe w Fauście), badając swoje pochodzenie i zastanawiając się nad sensem bytu w ogóle. Ale to dlatego, iż uwierzył mitom, które wmawiały mu boskie pochodzenie, boski rodowód. Szukał swoich początków w niebie, u mitycznego Boga-Ojca, gdy tymczasem tajemnica jego pochodzenia leżała tu, na ziemi wśród otaczającej nas natury – naszej Matki.

 

I dopiero w ostatnich czasach, dzięki rozwojowi nauki, której udało się jakimś cudem (po wielu nieudanych próbach) wyrwać spod kontroli i wpływu religii, człowiek poprzez biologię, antropologię, etologię i naukę ewolucjonizmu poznaje swoje prawdziwe miejsce; pośród przyrody, wśród zwierząt – zaledwie „jeden krok” przed nimi. Ten duży krok, który zrobił dzięki swemu rozumowi i wyobraźni, oraz determinacji.

 

Dzięki tym ważnym odkryciom zmieniła się od razu hierarchia wartości w jego świecie: zobaczył, że na to miejsce, w którym się aktualnie znajduje wcale nie został „strącony” z „przynależnego sobie miejsca” w niebie, a wprost przeciwnie – został na nie wydźwignięty dzięki świadomemu umysłowi, dzięki umiejętności abstrakcyjnego myślenia i wreszcie dzięki rozwojowi języka, a co za tym idzie, dzięki przekazywaniu doświadczeń i wiedzy z pokolenia na pokolenie. A także zapewne dzięki dużej i cały czas rosnącej wyobraźni.

 

I to jest prawdziwa wielkość człowieka: mimo tego, iż „mózg dała nam natura nie do poznawania świata, a do walki o byt, jak kły i pazury, dlatego za prawdę bierzemy to, co jest dla nas korzyścią” (jak to kiedyś gdzieś napisano), mimo tego, że kierujemy się w życiu mniej rozumem, a więcej uczuciami i emocjami, mimo, że w naszej naturze nadal tkwi dziedzictwo naszych przodków, zwierząt – człowiek przez cały czas, krok po kroku, oddala się od swoich biologicznych korzeni, zmierzając w kierunku właściwego człowieczeństwa.

 

Lecz aby to się stało, musi znać swoje prawdziwe korzenie, musi znać swoje ograniczenia i ich prawdziwe (a nie religijne) przyczyny, wiedzieć dlaczego jest niedoskonały, znać biologiczne mechanizmy, które nim powodują i które trzymają go cały czas „przy ziemi”. Poprzez religię nigdy nie dowie się o tych rzeczach, będzie miał zawsze zafałszowany obraz świata i siebie samego (jak narkoman po opium), ponieważ religia ma inne cele do spełnienia. Pasterzom duchowym nie zależy, by ich owieczki były mądrzejsze i wolne od ich „prawd”, lecz aby „bogobojne” i „pobożne”, czyli aby można było nad nimi panować i mieć na nie wpływ (według nich „zbawienny”).

 

Dlatego poprzez religię człowiek nie mógł poznać innej prawdy o sobie i o świecie, niż tylko tej, która nie zaprzeczała jej „świętym” dogmatom i „prawdom objawionym”. „Błąkał się z niepokojem” i „szukał w nieprzeniknionych mrokach” (te słowa Pascala dobrze oddają ten stan umysłu), a „czyste światło przyrody i rozumu” (jak pisał Lichtenberg) nie mogło do niego dotrzeć. Bo jakaż to miałaby być ta „prawdziwa wielkość człowieka” w kontekście Boga, Stwórcy Wszechświata? Jakie tu byłoby trafne porównanie? Może takie:

 

Wyobraźmy sobie olbrzymi hangar, w którym wiatr (czyli przenikający wszystko Duch Boży) poderwał w powietrze znajdujące się tam drobiny kurzu. I oto widzimy w promieniach słońca (owej „światłości” bożej), jak niezliczone miliardy drobin unoszą się swobodnie, krążąc w pustej przestrzeni. W jednej z tych drobin (którą można by porównać do naszej Galaktyki), złożonej z miliardów atomów, jest jeden atom (nasz Układ Słoneczny) wokół którego jądra, krążą elektrony. Jeden z nich (naszą Ziemię) pokrywa cieniutka warstwa czegoś, co nazywanie jest biosferą, lub życiem biologicznym. Maleńką, mikroskopijną cząstką tego życia jest właśnie człowiek, czy też ogólnie mówiąc ludzkość.

 

I dopiero teraz mówmy o „wielkości” człowieka, jeśli mówimy o niej w kontekście Boga. Czyż to nie jest właściwsza perspektywa od tej, którą preferują i narzucają wiernym religie, kreując infantylny i wewnętrznie sprzeczny wizerunek Boga? Człowiek patrzy na świat przez pryzmat antropocentryzmu i ta przypadłość wykrzywia mu i fałszuje prawidłową perspektywę widzenia religijnych problemów. Mówi on o wielkości Boga, mając na myśli „wielkość” człowieka, wychwala dzieło boże dlatego, że on sam uważa się za jego „koronę stworzenia”.

 

Boga uważa za absolutnie doskonałego tylko dlatego, iż stwarzając człowieka dodał  sobie tym aktem chluby i chwały (wg Kościoła kat.). Pycha, chore ambicje i egocentryzm człowieka nie mają granic i to one właśnie przejawiają się prawie we wszystkich religiach świata (tych byłych i tych obecnych). Dlatego, iż jest tam przedstawiony Bóg od strony człowieka, widziany (wyobrażany) oczyma człowieka i tworzony jego dość ograniczoną wyobraźnią, oraz doraźnymi potrzebami kapłanów, jak i jego wyznawców.

 

Nie ma się więc co dziwić, iż ten nasz Bóg nic innego nie robi lecz z miliardów światów, które stworzył zajmuje się tylko Ziemią, a w szczególności swymi wyznawcami, którzy, jako jedyni z całej ludzkości są mu mili i zasługują na zbawienie, a cała (potępiona zapewne) reszta będzie się przez wieczność smażyć w piekle. Tak to wygląda według tejże religii i jej Boga. Dlatego ta trzecia sentencja Pascala o człowieku, jako „myślącej trzcinie”, trafnie oddaje sens wielkości człowieka.        

 

Tą niewątpliwą wielkością człowieka jest właśnie myślenie i zadawanie pytań światu, szukanie na nie odpowiedzi, odkrywanie i wydzieranie tajemnic naturze, poznawanie mechanizmów rządzących światem, poddawanie wszystkiego w wątpliwość, uczenie się na błędach poprzedników, gromadzenie wiedzy, porównywanie jej i analizowanie, a nade wszystko przemożna chęć zrozumienia świata. W tym wszystkim tkwi prawdziwa wielkość człowieka: potrzeba poznawania prawdy, niezależnie od tego, jaka by nie była.

 

Natomiast nie w tym, że człowiek „bezkrytycznie przyjmuje wszystkie słowa Biblii i niekonsekwencje teoretyczne i praktyczne aktu wiary”, w obawie, aby broń Boże nie ucierpiała jego religijna wiara, lecz w tym, że nie ustaje w poszukiwaniu takiej prawdy o świecie i sobie samym, która nie będzie musiała być przez niego chroniona dodatkowymi zabezpieczeniami (ze strony religii i prawa świeckiego), która swoją logiką obroni się sama, a jej siła będzie brała się z jej istoty; z braku wewnętrznych sprzeczności i koherencji z innymi dziedzinami nauki. Prawdy, której rozum nie jest w stanie obalić.

 

„Życiową misją człowieka jest także nieustannie i niezmordowanie zastępować przekonania nieuzasadnione, przekonaniami uzasadnionymi” (dr M.Plzak,  psychiatra). Rzecz w tym, iż ta prawdziwa wielkość człowieka zawsze jest przysłaniana tą fałszywą, religijną „prawdziwą wielkością człowieka” ocenianą zawsze w kontekście jego Boga (którego istnienia w żaden przekonujący sposób nie da się udowodnić, co zresztą religiom wcale nie przeszkadza).

 

I na koniec jeszcze paradoks, jaki się kryje w stwierdzeniu Pascala: „Człowiek /../ wyraźnie jest zbłąkany i strącony ze swego prawdziwego miejsca, bez możliwości odszukania go”. I pomyśleć, że to pisze głęboko wierzący filozof, autor słynnego „Zakładu”? A wszystko to, co proponuje jego Kościół, czyż nie jest po to, by ten „zbłąkany człowiek” mógł odszukać to „prawdziwe, przynależne sobie miejsce”?

 

Czy nie po to od wieków (ba, od tysiącleci!) kapłani męczą się co dnia, odprawiając rytualne czynności; udzielając świętych sakramentów, kropiąc święconą wodą co się da i gdzie się da, sprzedając święte odpusty, spowiadając wiernych z grzechów i zadając pokutę lub ich rozgrzeszając, ewangelizując i nawracając (jakże często z użyciem siły) na jedynie słuszną i prawdziwą wiarę?

 

Czy nie po to od wieków wpaja się człowiekowi od małego dziecka, iż należy wierzyć w odkupienie i zbawienie przez Chrystusa tych wszystkich, którzy w niego uwierzą, jak i jego zmartwychwstanie będące dowodem, że i my również kiedyś tam, przy końcu dziejów ludzkości, zajmiemy to przynależne człowiekowi miejsce w niebie? I co, czy to wszystko niby ma iść na marne?

 

Tym nie mniej – obojętnie jak by patrzeć na ten problem – swego miejsca na Ziemi człowiek poszukuje nadal, gdyż poznawanie świata i siebie nie ma chyba granic”.

 

                                                           ------//------

 

To tyle owych notatek z kwietnia 1992 r., dotyczących niektórych sentencji  Blaise Pascala. Teraz na pewno napisałbym to inaczej, tyle, że dawno już odszedłem od zainteresowań tymi problemami, więc mogę je tylko przypomnieć w tej zapewnie dalekiej od doskonałości formie. Chyba, że Redaktor Naczelna „Listów z naszego sadu”, Hili będzie miała inne zdanie w tej kwestii, co też biorę pod uwagę.

 

Październik 2016 r.